Tydzień temu w środę Sąd Rejonowy w Wołominie skazał Wojciecha G., byłego księdza, na siedem lat więzienia za molestowanie nieletnich na Dominikanie i w Polsce. Ksiądz ma też zapłacić 155 tys. zł zadośćuczynienia ośmiu pokrzywdzonym.

To wprawdzie sąd wymierzył karę G., ale oskarżony sam ją zaproponował. Wcześniej przystali na nią prokurator i pełnomocnik ośmiu ofiar księdza. I w całej sprawie nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że ksiądz wprawdzie dobrowolnie poddał się karze, ale do winy nigdy się nie przyznał. Konsensualne tryby załatwiania spraw: dobrowolne poddane się karze i tzw. ugoda z prokuratorem, są coraz chętniej stosowane przez polskie sądy. Dzięki nim jest taniej i szybciej, bo proces udaje się skończyć na jednej rozprawie. Nic więc dziwnego, że ustawodawca pozwala je stosować niemal w każdej kategorii przestępstw. Tylko czy słusznie? Są sprawy niebudzące najmniejszych wątpliwości, w których sprawca nie kwestionuje swojej winy, i to właśnie takie powinny się kończyć ugodą.

Inne budzą emocje społeczne, nie wszystko jest w nich jasne, sprawca uważa, że jest niewinny, ale na karę, i to wcale nie łagodną, się godzi... I takie procesy powinny chyba toczyć się w trybie zwykłym. Ustawodawca i sądy nie mogą zapominać, że sam proces ma też wartość edukacyjną. W społeczeństwie o tak niskiej świadomości prawnej trudno ludziom zrozumieć, jak to możliwe, że oskarżony twierdzi, że jest niewinny, a sąd po kilku godzinach dyskusji skazuje go na więzienie, i to niemal na jego prośbę.

Nic z tego nie rozumiem, to w końcu winny czy niewinny? – pisze pod informacją o wyroku pewien internauta. Trudno mu merytorycznie odpowiedzieć, bo w tej sprawie wszystko było tajne. Uzasadnienie wyroku i sama rozprawa też.