Minister nie zmusi jednak dyrektorów szpitali, aby nagle dorzucili do pielęgniarskich pensji trzy stówki. Dlatego wziął się na sposób: wprowadzi nowe usługi medyczne w rozporządzeniu, na które NFZ będzie podpisywał oddzielny kontrakt ze szpitalami i przychodniami. Zrealizują go tylko pielęgniarki. I tylko one dostaną te pieniądze.

Oznacza to, że NFZ może oddzielnie płacić pielęgniarkom za zastrzyki, mierzenie ciśnienia czy badanie EKG. Teraz te usługi wykonują przy okazji np. hospitalizacji pacjenta, na którą szpital dostaje ogólną sumę pieniędzy.

Pielęgniarki z Wyszkowa może i są zadowolone z takiego rozwiązania, ale Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych już mówi: nie. Sukces ministra może być więc pozorny, bo związki zawodowe szykują się na twarde negocjacje w ministerstwie we wtorek. Pielęgniarki twierdzą, że tylko 1,5 tys. zł podwyżki może powstrzymać je przed emigracją zarobkową do krajów Unii, a tam zarobią i 14 tys. zł miesięcznie.

Szef resortu zdrowia będzie musiał stawić czoło jeszcze szpitalom. Wiadomo bowiem, że jeśli z budżetu NFZ popłynie więcej pieniędzy dla pielęgniarek, to szpitale dostaną ich mniej na inne cele. Budżet Funduszu nie powiększy się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. 29 mld zł przeznaczonych na leczenie szpitalne na 2015 r. trzeba będzie po prostu inaczej zagospodarować. Żeby dać jednym, trzeba zabrać drugim. A ta kołdra i tak jest za krótka.

Historia lubi się powtarzać. Profesor Zembala, obejmując tekę ministra zdrowia, od razu trafił na protest pielęgniarski. A Bartosz Arłukowicz w 2012 r. na początku ministrowania – na protest pieczątkowy lekarzy, którzy z obawy przed karami finansowymi przestali wypisywać pacjentom recepty na leki refundowane. Minister Zembala może mieć jednak bardziej pod górkę, bo gra idzie o naprawdę duże pieniądze.