Podobno bez ryzyka nie ma zabawy. Może tak jest, ale na pewno bez niego nie da się realizować efektywnej i intratnej działalności gospodarczej. Zawsze jednak, nawet w najlepiej prowadzonym biznesie, rodzi się pytanie, ile ryzyka może zaakceptować właściciel przedsiębiorstwa, by spać spokojnie i nie narażać się na stres prowadzący do zawału.

Gdzie jest ta granica pozwalająca na tolerancję własnego apetytu na ryzyko a zagrożeniami związanymi z funkcjonowaniem maszyn, narzędzi, taśm produkcyjnych, pojazdów mechanicznych, poruszaniem się pracowników wśród kabli elektrycznych, czy na wysokości dwudziestego piętra. Nie wspominam już o kursach walut, odpowiedzialności prawnej za wady sprzedanych produktów, zagrożeniach korupcyjnych, oszustwach kontrahentów, czy nagłych zmianach przepisów czy nawet pogody. Wszystko to może zniszczyć z trudem budowany nie tylko wizerunek firmy, ale jej podstawy ekonomiczne, prowadząc na przykład do bankructwa.

Dlatego słuszny, uzasadniony i własny apetyt na ryzyko warto rozumnie oddzielić od realnych zagrożeń, którym nie da się rady i trzeba się wesprzeć ubezpieczeniami. To całkiem praktyczne zagadnienie, które najpierw wymaga profesjonalnej analizy, a na koniec decyzji... no i oczywiście opłacenia odpowiedniej składki za polisę bezpieczeństwa.

O tym, jak je rozwiązać pisze Regina Skibińska w artykule na kolumnie  „Inżynier oceni zagrożenia w firmie".

Zapraszam także do lektury innych artykułów w najnowszym numerze „Prawo w Biznesie".