Komisja nie ma żadnych realnych instrumentów, które mogłyby skłonić rządzących do określonych działań. Jest to jednak instytucja tak ważna dla państw członków Rady Europy, że jej opinia o stanie demokracji w naszym kraju nie przejdzie bez echa.
Komisja wcześniej opiniowała m.in. sytuację konstytucyjną na Węgrzech. Jej eksperci – z jednej strony – pochwalili wtedy ogólne ramy i cele ustawy zasadniczej, wskazując, że „węgierska konstytucja jest oparta na zasadach demokracji, rządów prawa i podziału władzy". Z drugiej zaś strony krytycznie odnieśli się do kilku jej szczegółowych zapisów, m.in. dotyczących pozycji Trybunału Konstytucyjnego czy ochrony mniejszości narodowych. Rząd Viktora Orbana zignorował wytyczne Komisji w tym zakresie, a jeden z jego ministrów nazwał je nawet „ideologicznym atakiem na konstytucję Węgier". Ponieważ jednak ogólny wydźwięk opinii był dla Węgrów pozytywny, argumenty mówiące o wejściu Orbana na drogę dyktatorską straciły siłę rażenia.
Wydaje się, że na podobny scenariusz liczy polski rząd. Trudno się spodziewać, by przebywający w Warszawie delegaci Komisji zignorowali stanowisko przedstawicieli środowisk i instytucji prawniczych (m.in. Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądownictwa), które są krytyczne wobec działań rządu w stosunku do TK. Ale też opinia Komisji nie będzie zapewne frontalną krytyką stanu polskiej demokracji w stylu, do jakiego przyzwyczaił nas szef Parlamentu Europejskiego Martin Schulz. A to oznacza, że Komisja potwierdzi raczej, iż demokracja w Polsce ma się dobrze, choć jednocześnie skrytykuje działania władz wobec TK i zaleci, co dalej z tym problemem zrobić.
Czy rząd się dostosuje do zaleceń Komisji Weneckiej? To pytanie na razie pozostaje bez odpowiedzi. Wydaje się jednak, że opinia Komisji raczej rządowi pomoże, niż zaszkodzi.