Okazuje się, że obowiązujący od 1 stycznia program bezpłatnej pomocy prawnej dla najuboższych nie wypalił, i to z innych powodów niż te, których się pierwotnie obawiano. Przeszkodą nie jest brak środków w budżecie czy też problemy w tworzeniu punktów pomocy, ale brak zainteresowania ludzi, do których owo wsparcie jest adresowane. Po pięciu tygodniach działania systemu do ok. 1500 biur w całej Polsce zgłosiła się garstka potrzebujących.
Eksperci wskazują różne przyczyny tego stanu rzeczy, podkreślając szczególnie, że grupa docelowa potrzebujących została źle zdefiniowana. Przypomnijmy: o wsparcie mogą się starać osoby, które korzystały z pomocy społecznej, przed 26. rokiem i te, które ukończyły 65 lat, rodziny wielolodzietnie, kombatanci oraz cierpiący z powodu różnego rodzaju katastrof. Wskazują jednocześnie, że pomoc nie jest adresowana dla osób aktywnych zawodowo, w sile wieku, słabo zarabiających – a to one mają potencjalnie najwięcej problemów prawnych.
Być może taka diagnoza jest częściowo słuszna. Czy jednak nie kłóci się z fundamentalną ideą systemu pomocy, który z definicji miał obejmować najsłabsze grupy obywateli? I czy korekta rozszerzająca wsparcie byłaby do udźwignięcia dla budżetu? Czy aby na pewno przyciągnęłaby tłumy do biur pomocy? Wątpię.
Moi zdaniem brak zainteresowania bezpłatną pomocą prawną może mieć inne przyczyny. Od lat mówi się o niskiej świadomości prawnej Polaków, która co prawda rośnie, jednak chyba nie w grupie najuboższych obywateli, osób słabiej wykształconych czy starszych. Im sąd niekoniecznie kojarzy się z czymś pozytywnym, za to kontakt z prawnikiem, jeżeli do takiego kiedykolwiek oczywiście doszło, kojarzy się ze słonym rachunkiem.
Ustawę o pomocy prawnej, choć dyskusja o niej trwa od ponad dekady, przygotowywano na szybko, mając na uwadze wyborczy kalendarz i polityczny sukces. Najważniejsze było, aby odtrąbić: tak, mamy ustawę, na którą czekaliśmy tyle lat, mamy też miliony zabezpieczone w budżecie na ten cel.