Gdyby Ryszard Petru leciał na Maderę z żoną, to nawet gdyby ktoś mu zrobił zdjęcie, zapewne byśmy go raczej nie oglądali. Leciał jednak z koleżanką posłanką w okolicznościach, które mogły sugerować, że coś między nimi iskrzy. Na nic też zda się w tej sytuacji mówienie o prywatności. Takie nagrania dowodzą, co intuicyjnie wielu czuje, jak wyraźny jest dysonans między obrazem, jaki na co dzień sprzedają nam politycy, a realem. Zrzucanie winy na walkę polityczną czy paparazzi nie wystarczy. Zdjęcia czy taśmy mają w sobie coś szczególnie atrakcyjnego. Nie zawaham się powiedzieć, tą atrakcją jest prawda, a przynajmniej jej element.

Nagrania z monitoringu ulicznego są też ważnym dowodem w rozpoczętym właśnie procesie oskarżonego o zabójstwo Ewy Tylman. Oskarżony może mówić wiele, zmieniać wersje bądź odmówić zeznań. Nagrania jednak nie kłamią, i to jest ta ich moc, nawet jeśli nie wystarczą do rozwikłania sprawy.

Po dwóch tygodniach gorącego sporu o prawidłowość głosowania nad budżetem w Sejmie, a konkretnie, czy było zachowane kworum, Kancelaria Sejmu opublikowała nagranie z trzeciej kamery (bezpieczeństwa) z Sali Kolumnowej z tego „awaryjnego" głosowania. W chwili gdy piszę ten tekst, jeszcze dokładnie nie wiadomo, ilu posłów głosowało. Podejrzewam, że kworum było, ale nawet gdyby okazało się, że nie było, dzięki taśmie będziemy wiedzieli, jak się sprawy miały.

Wniosek z tych trzech jakże różnych spraw jest prosty: żyjemy w czasach taśm i nagrań. Choć bywają niepełne, a czasem wypowiedzi są sprowokowane, taśmy nie zasłaniają się niepamięcią, nie kłamią, jak wielu świadków, trudno je też sfałszować. A ponieważ nie wiadomo, kto, co, kiedy i dlaczego nagra, życie osób publicznych jest potencjalnie zawsze monitorowane.

Nie wiem, czy świat z tego powodu będzie trochę lepszy czy nie, wiem natomiast, że technika go zmienia.