Śledztwo przeciwko winnym pobicia maturzysty od pierwszego dnia było prowadzone tak, by nie wykazać żadnej winy funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, ale obciążyć nią wszystkich innych – od pośrednio winnej matki, przez złe otoczenie, w którym wychowywała się ofiara, zdegenerowanych kolegów, po jakoby bezpośrednio odpowiedzialnych za zgon – sanitariuszy i lekarzy pogotowia, którzy udzielali chłopcu pomocy.
Za sprawą machiny wprawionej w ruch przez przedstawicieli władzy i dzięki wsparciu fachowców, m.in. profesorów z najlepszych polskich uniwersytetów, autorów podręczników akademickich i doradców najwyższej klasy zastosowanie znajduje jedna z najstarszych technik manipulacji, tj. pokazanie wroga w najczarniejszych barwach. Eksponuje się jego pijaństwo i narkomanię, odbiera wiarygodność zarówno ofierze, jak i jej otoczeniu. Z widzianych przez świadków odruchów obronnych i słyszanych przez nich okrzyków bólu i cierpienia Przemyka robi się fachowe ciosy oraz krzyki w stylu karate.
Sztab ludzi, od szeregowych milicjantów i esbeków po ministra spraw wewnętrznych zajmował się tuszowaniem zbrodni i rozmywaniem faktów po to, by sprawcy uniknęli kary.
Ogromna machina, sztaby kryzysowe, grupy terenowe, podsłuchy telefoniczne i domowe, inwigilacja i szantaże – a wszystko po to, aby wytłumaczyć, zdawać by się mogło, w pewnej mierze przypadkową śmierć syna opozycyjnej poetki.
Brak winnych...
Potem był wyreżyserowany przez władzę proces, relacjonowany w odpowiedni sposób przez ówczesne media i wyrok uniewinniający od pobicia Przemyka dwóch milicjantów: Ireneusza K. i Arkadiusza D., skazujący zaś sanitariuszy, którzy przywieźli chłopaka do szpitala.