Wyzwolenie czy rabunek?

Rosja uparcie przetrzymuje skarby polskiej kultury narodowej – dzieła sztuki i archiwalia zrabowane w czasie wojny lub zaraz po niej przez Związek Sowiecki. Ich zwrot Polsce jest jednym z warunków dobrosąsiedzkich stosunków – pisze wicepremier oraz minister kultury i dziedzictwa narodowego.

Aktualizacja: 19.01.2020 07:19 Publikacja: 16.01.2020 18:12

W Muzeum Sztuk Pięknych im. Puszkina w Moskwie przechowywany jest obraz „Madonna z Dzieciątkiem” pęd

W Muzeum Sztuk Pięknych im. Puszkina w Moskwie przechowywany jest obraz „Madonna z Dzieciątkiem” pędzla Lukasa Cranacha – własność kolegiaty św. Mikołaja w Głogowie

Foto: shutterstock

"Po II wojnie światowej w naszych archiwach znalazło się dość dużo dokumentów z Europy Wschodniej i Niemiec" – mówił 20 grudnia ubiegłego roku Władimir Putin. Słowa te oczywiście znikły w cieniu kalumnii rosyjskiego prezydenta pod adresem przedwojennej Polski i polskiej dyplomacji.

Nie będę komentował interpretacji historycznych głoszonych przez prezydenta Putina – wystarczy, że odnieśli się do nich już premier i Sejm. Solidarnie potępiły je USA, Niemcy, Wielka Brytania, Ukraina, Izrael i wiele innych krajów. Jako minister kultury i dziedzictwa narodowego RP mam natomiast obowiązek zareagować na enuncjację rosyjskiego prezydenta w sprawie dokumentów, które „znalazły się" w Rosji.

Brygady trofiejne

Nie jest tajemnicą, że napaść Niemiec i Sowietów na Polskę w 1939 r. zapoczątkowała trwający sześć lat okres ustawicznego rabunku naszego kraju. Okupacyjna administracja niemiecka i sowiecka oraz podległe jej siły prowadziły systematyczną i systemową grabież polskich muzeów, bibliotek, archiwów, kościołów i prywatnych mieszkań z dzieł sztuki, dokumentów, rękopisów, książek i wielu innych cennych artefaktów. Sama Biblioteka Narodowa w Warszawie straciła podczas wojny 80 proc. swoich zbiorów, w tym 50 tys. rękopisów, 2245 inkunabułów, ponad 788 tys. książek – rozkradzionych, ale też celowo spalonych. Obraz płonącej Biblioteki Ordynacji Krasińskich przy ul. Okólnik 9 w Warszawie, spalonej przez Niemców w październiku 1944 r., pozostaje symbolem wojennego losu polskich bibliotek.

Niemcy część zrabowanych Polsce skarbów polskiej kultury narodowej wywozili do Rzeszy lub gromadzili w specjalnych magazynach na terenach okupowanych. Gdy na splądrowane polskie ziemie w 1944 roku wkroczyła Armia Sowiecka, tym razem jako członek koalicji antyhitlerowskiej, Polacy mogli mieć nadzieję, że skończył się czas tej bezprecedensowej w dziejach grabieży ich narodowego dziedzictwa.

Niestety, w bardzo wielu udokumentowanych przypadkach to, czego nie udało się zrabować lub spalić Niemcom, padło ofiarą rabunków lub konfiskat dokonywanych przez Armię Czerwoną oraz inne struktury państwa sowieckiego. W szczególności ofiarą grabieży padało polskie mienie, uprzednio zrabowane przez Niemcy, lub też mienie poniemieckie, do którego prawa decyzją mocarstw nabyła Polska. Zorganizowaną działalność rabunkową prowadziły specjalne „brygady trofiejne", które w bezpośrednim okresie powojennym działały nie tylko na terenie Niemiec, ale i Polski, myląc terytoria obu państw i nie rozróżniając mienia polskiego, często zrabowanego przez Niemców, i niemieckiego. Jeśli więc prezydent Putin teraz mówi, że polskie dokumenty w wyniku II wojny światowej „znalazły się w Rosji", to posługuje się klasycznym eufemizmem. Polskie archiwa i dobra kultury zostały do Rosji bezprawnie wywiezione!

Chcę tu podkreślić z całą stanowczością: „zabezpieczenie" takiego mienia przez „brygady trofiejne" i wywiezienie do ZSRR nie ma żadnego znaczenia dla jego statusu prawnego. Rosja nie nabyła i nigdy nie nabędzie w ten sposób tytułu jego własności. Dlatego zagrabione przez Niemców, a potem wywiezione przez Sowietów dobra kultury są i pozostaną polską własnością. Polska zaś stale będzie się upominać o ich zwrot.

Odnalezione skarby

Nie chcąc być gołosłownym, warto przedstawić historię kilku z nich. W moskiewskich archiwach są przechowywane dokumenty i pamiątki pochodzące z Muzeum Józefa Piłsudskiego w Belwederze oraz Instytutu im. Józefa Piłsudskiego – np. dokumentacja Polskiej Organizacji Wojskowej, polskiego ruchu socjalistycznego, legionów, rękopisy Piłsudskiego i działaczy jego obozu politycznego. Wspomniana kolekcja została zrabowana przez Niemców i wywieziona na terytorium okupowanego przez Rzeszę Wolnego Miasta Gdańska. Stamtąd zaś już po wcieleniu Gdańska do Polski w marcu 1945 r. została wywieziona do Związku Sowieckiego.

W największej rosyjskiej bibliotece – Rosyjskiej Bibliotece Państwowej w Moskwie – przechowywany jest rękopis „Dziennika podróży na Wschód" Juliusza Słowackiego, własność Biblioteki Narodowej w Warszawie. W 2011 r. odkrył go w zbiorach wspomnianej placówki wybitny historyk stosunków polsko-rosyjskich w XIX w. prof. Henryk Głębocki. Polska oficjalnie wystąpiła do Rosji o zwrot tego wielkiego rękopisu, niemniej do Biblioteki Narodowej wciąż on nie wrócił. Tymczasem sam prof. Henryk Głębocki został w Moskwie zatrzymany przez FSB i otrzymał zakaz wjazdu do Rosji. Mimo że nie złamał prawa, a swoje badania prowadził, korzystając z pomocy wielu mu życzliwych rosyjskich naukowców.

Z kolei w znanym na całym świecie Muzeum im. Puszkina przechowywany jest obraz „Madonna z Dzieciątkiem" pędzla Lukasa Cranacha – własność kolegiaty św. Mikołaja w Głogowie, „zabezpieczony" za pokwitowaniem przez Armię Czerwoną. Mamy powody przypuszczać, że w tym samym muzeum ukrywana jest przed publicznością bezcenna polska kolekcja numizmatyczna z zamku w Malborku, obejmującą kilkanaście tysięcy monet z mennic Królestwa Polskiego, Prus Książęcych, państwa zakonu krzyżackiego czy ze Śląska. W drugiej połowie 1945 r. wywieziono ją do Moskwy.

To tylko niektóre z archiwaliów czy dóbr kultury będących własnością państwa polskiego lub polskich instytucji czy osób prywatnych, które udało się zidentyfikować jako przechowywane w Rosji. Jest ich dużo więcej, ale instytucje rosyjskie muszą je ukrywać przed szerszą opinią publiczną, wiedząc, że nie mają tytułu prawnego do ich posiadania i wystawiania. W rezultacie nikt nie może z nich korzystać: ani Polacy, ani Rosjanie.

Prawo i logika

W ostatnich 20 latach Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego złożyło 20 wniosków restytucyjnych w stosunku do tych dóbr, których pochodzenie – z polskich kolekcji lub z kolekcji, do których prawa nabyła Polska po rozciągnięciu swej suwerenności na obszar przedwojennych wschodnich Niemiec i Wolnego Miasta Gdańska – jest wyjątkowo dobrze udokumentowane.

W odpowiedzi Rosja albo odmawia uznania polskiego tytułu prawnego do tych dóbr, powołując się np. na oczywiście niedorzeczne prawnie stanowisko, że Gdańsk był w czasie wojny częścią Niemiec (tymczasem żadne z wielkich mocarstw, w tym od 1941 r. Związek Sowiecki, nie uznało decyzji Hitlera o włączeniu Gdańska do Rzeszy!), albo ucieka się do biurokratycznej obstrukcji, albo wreszcie żąda dostosowania się do przepisów rosyjskiej ustawy z 15 kwietnia 1998 r. o dobrach kultury przemieszczonych do ZSRR na skutek II wojny światowej.

Abstrahując od kwestii, czy rzeczona ustawa nie jest w całości sprzeczna z prawem międzynarodowym zakazującym rabunku dzieł sztuki w toku działań wojennych, zwrócę uwagę, iż Polska wielokrotnie wykazywała, że sami rosyjscy urzędnicy dobrze jej nie znają. Dotyczy ona bowiem jedynie tzw. restytucji zastępczej ustanowionej na mieniu wroga, a więc Niemiec i ich sojuszników. Polska, również w opinii ZSRR i Rosji, nie była sojusznikiem Niemiec, lecz państwem sprzymierzonym. Tu nie chodzi nawet o prawo, ale o logikę. Nie można ustanowić restytucji zastępczej na mieniu sojusznika i ofiary agresji.

Wynika to wprost z norm prawa międzynarodowego, zarówno tych obowiązujących w latach 1939–1945, jak i współczesnych konwencji międzynarodowych, w tym zwłaszcza konwencji o ochronie dóbr kulturalnych w razie konfliktu zbrojnego wraz z regulaminem wykonawczym podpisanej w Hadze 14 maja 1954 r. Jej stronami są tak Rzeczpospolita Polska, jak i Federacja Rosyjska. Konwencja ta stwierdza jednoznacznie, że jej sygnatariusze zobowiązują się po zakończeniu działań wojennych zwrócić właściwym władzom dobra znajdujące się na ich terytorium, jeżeli wywieziono je z naruszeniem zasad ustalonych w protokole. Dobra takie nigdy nie mogą być zatrzymane tytułem odszkodowań wojennych.

Nadzieja mimo wszystko

Należy więc wciąż publicznie stawiać pytanie podstawowe: jakim prawem skarby polskiej kultury są po dziś dzień przetrzymywane w Rosji? Nie ma do tego podstaw ani na gruncie prawa międzynarodowego, ani rosyjskiego. Nie ma też żadnych przeszkód, aby Rosja zwróciła zrabowane Polsce dobra kultury. Żadnych. Poza bezprawną polityką w tej sprawie prowadzoną najpierw przez ZSRR, a następnie jego prawną następczynię Federację Rosyjską.

Władze rosyjskie uważają, że Związek Sowiecki Polskę wyzwolił, a nie okupował. Czyż fakt rabunku polskich dóbr kultury i odmowa zwrotu odnalezionych skarbów polskiej kultury nie stoi w jaskrawej sprzeczności z tą tezą? Szczególnie dzisiaj – w rocznicę zajęcia opuszczonych przez Niemców gruzów Warszawy przez Armię Czerwoną – warto się zastanowić, czy można odpowiedzialnie mówić o wyzwoleniu Polski, podczas gdy Rosja wciąż odmawia zwolnienia z niewoli skarbów jej narodowej kultury.

Mamy, mimo wszystko, nadzieję, że jeśli nie teraz, to w przyszłości – prędzej czy później – Rosja zaakceptuje prostą prawdę: łupiestwo dzieł sztuki na okupowanym terytorium sojusznika nie daje do nich tytułu własności. Jej władze porzucą bolszewicką ideę „wyzwalania z własności" w oparciu o hasło „grab zagrabione" i tym samym powrócą do grona rządów przestrzegających świętej dla cywilizowanych narodów starożytnej normy, że nikt nie może nabyć żadnych praw od podmiotu, który sam żadnych praw nie posiadał. Niemcy, grabiąc pamiątki polskiej kultury, nie stali się ich właścicielami. Związek Sowiecki nie mógł więc na Niemcach „zdobyć" do nich takiego tytułu.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

"Po II wojnie światowej w naszych archiwach znalazło się dość dużo dokumentów z Europy Wschodniej i Niemiec" – mówił 20 grudnia ubiegłego roku Władimir Putin. Słowa te oczywiście znikły w cieniu kalumnii rosyjskiego prezydenta pod adresem przedwojennej Polski i polskiej dyplomacji.

Nie będę komentował interpretacji historycznych głoszonych przez prezydenta Putina – wystarczy, że odnieśli się do nich już premier i Sejm. Solidarnie potępiły je USA, Niemcy, Wielka Brytania, Ukraina, Izrael i wiele innych krajów. Jako minister kultury i dziedzictwa narodowego RP mam natomiast obowiązek zareagować na enuncjację rosyjskiego prezydenta w sprawie dokumentów, które „znalazły się" w Rosji.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Czy Polska będzie hamulcowym akcesji Ukrainy do Unii Europejskiej?
Opinie polityczno - społeczne
Stefan Szczepłek: Jak odleciał Michał Probierz, którego skromność nie uwiera
Opinie polityczno - społeczne
Udana ściema Donalda Tuska. Wyborcy nie chcą realizacji 100 konkretów
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Przeszukanie u Zbigniewa Ziobry i liderów Suwerennej Polski. Koniec bezkarności
Opinie polityczno - społeczne
Aleksander Hall: Jak odbudować naszą wspólnotę