Wybory na przewodniczącego PO to pierwszy od wielu lat moment, w którym można „na ubitej ziemi" prowadzić dyskusję o przyszłości Platformy. Wcześniej były inne priorytety: a to nie należało przeszkadzać w krytycznym momencie roku 2015, a to trzeba było być „jak jedna pięść" wobec pisowskiej nawały i tak dalej. Teraz nie ma wymówki, czas jest krótki, zaledwie dwa tygodnie, ale warto.
Za nami kampania wyborcza do parlamentu, przed nami kampania prezydencka. Każdy, kto brał udział w wyborach, zderzał się z tym samym problemem w kontakcie z wyborcami: kim jesteśmy? Już nie partią władzy, a liberalizm opluty przez rządowe szczujnie schowaliśmy jak niechciane dziecko. Przywódcy PO i kandydaci na przywództwo mówią o partii centrum, czyli trochę lewicowej, trochę konserwatywnej, partii wszystkich. Problem w tym, że partia wszystkich łatwo może przejść w partię nikogo. Idzie czas polityki tożsamościowej, wyrazistej, takiej, która wie, na jakich wyborcach jej zależy i co ma im do zaoferowania. I niech nas nie zmyli niemiecka CDU/CSU – ostania partia szerokiego frontu, tzw. partia ludowa. Wyłącznie niezniszczalności i popularności Angeli Merkel zawdzięcza swoją „ludowość".
Nie ma powrotu
Jednym z problemów Platformy jest też unoszący się nad nią cień Donalda Tuska. Nie dlatego, że chce przejąć władzę – wyrazistymi deklaracjami i czynami powiedział dobitnie, że nie ma powrotu do starych czasów. Wielkość Tuska polega m.in. na tym, że zrozumiał szybciej niż inni, że nie ma powrotu do sytuacji sprzed lat pięciu, bo od tego czasu zmieniło się w Polsce i na świecie wszystko. Przyszłość PO to zdolność zrozumienia tego, że nigdy nie będziemy PiS-em – z jego wodzowskim systemem, karnością i jednorodnością przekazu. Tego nie da się zrobić, na szczęście. Bo PO gromadzi ludzi wolnych, sceptycznych, nieprzyjmujących argumentów „z autorytetów", z silnym instynktem demokratycznym i republikańskim.
To nie są wyborcy PiS, to są nasi wyborcy. Więc każda forma partii wodzowskiej (poza Tuskiem, ale jak to było opisane wyżej – minęło) nie odpowiada naturze naszego elektoratu. PO trzeba zdemokratyzować, nie może być partią wyłącznie aparatu, bo umrze. Przyszłością partii jest włączanie ludzi w aktywność społeczną na poziomie gmin, powiatów, i nie tyle nachalną ofensywą propagandową, ale byciem akuszerami działań wszystkich, którzy w państwie PiS się duszą. To jest realizacja obywatelskości w praktyce, to nasze posłanie dla Polaków, szczególnie tych młodych i aktywnych. Powinniśmy dawać granty młodym w powiatach na działalność społeczną, powinniśmy korzystać z doświadczeń ludzi w terenie w dotarciu do elektoratu, a nie tylko tworzyć centralny przekaz dla wszystkich wyobrażonych wyborców. Nie ma jednej kampanii wyborczej – od Helu do Zakopanego.
Jednocześnie nie można myśleć o sukcesie wyborczym, jeśli ustępuje się przed dwoma smokami. Pierwszy to przewaga medialna PiS – owe niezliczone kłamstwa, manipulacje, i co tu dużo mówić – propaganda jak z faszystowskich wzorów, której celem jest zohydzenie przeciwnika, jego dehumanizacja, wykreślenie z życia publicznego. Obciążanie PO rzekomymi „złodziejstwami" dramatycznie kontrastuje z obecną praktyką rządzących, którzy coraz wyraźniej przypominają układ mafijny zdobywający dochody za pomocą państwa. Drugi smok to niezależne media: antypisowskie i waleczne. Ale równocześnie niekiedy chcące decydować, kto ma być kandydatem opozycji na prezydenta, czy przywódca ma ustąpić i jaką partią ma być PO. Tyle że to nie media wygrywają wybory. Wygrywają partie, które mogą nawiązać porozumienie z wyborcami, zdobyć ich zaufanie, to nie to samo, co kupno gazety. PO uległa w ostatnich czasach tym dwóm smokom, nie broniła swojego dorobku należycie i drżała, co o niej napisze jeden czy drugi Wielki Redaktor. Co zresztą odbijało się w programowych propozycjach – czasami od ściany do ściany.