Wynik wyborczy Szymona Hołowni warto skomentować, ale o tym za chwilę. Wyraźny jest jednak drugi trend świadczący o polaryzacji postaw wyborczych. W tym rozstrzygnięciu nie chodzi tylko o nazwisko konkretnego prezydenta. To jest wybór pewnej filozofii rządzenia.
Obóz sygnowany teraz nazwiskiem Andrzeja Dudy, za którym skrywa się Jarosław Kaczyński, dąży konsekwentnie do reżimu autorytarnego, czyli absolutnej przewagi władzy wykonawczej nad władzą ustawodawczą i sądowniczą. Proces ten jest bardzo zaawansowany i stanowisko prezydenta jest tutaj kluczowe, bowiem zwycięstwo Dudy pozwoli na zrealizowanie bez przeszkód koncepcji autorytarnej, w której opozycja zostanie zmarginalizowana tak, jak to się stało za reżimu sanacyjnego.
Drugi obóz, który uosabia Rafał Trzaskowski, walczy o przejęcie prezydentury. To przyczyni się do powstania większej równowagi między obozem władzy a obozem opozycyjnym. Zwycięstwo Trzaskowskiego pozwoli na lepszą kontrolę nad dotychczasowymi działaniami obozu PiS, który praktycznie przez pięć lat przeprowadzał co chciał nie licząc się z procedurami demokratycznymi. Koniunktura gospodarcza pozwalała, dzięki rozmaitym prezentom, na otrzymanie dużego poparcia od elektoratu. Zatem walka nie toczy się o to kto kogo pokona, ale jaka Polska wyłoni się w wyniku tych wyborów. Obóz władzy wstrzymał na blisko pół roku dalsze zmiany (a także schował ostatnio co bardziej drażniących opinię publiczną polityków). Jednak po zwycięstwie Andrzeja Dudy bez wątpienia dokończy zmiany nie tylko w sądownictwie, ale też może osłabić pozycję samorządu terytorialnego odbierając mu kompetencje i pieniądze. Centralizm jest wszak w programie PiS. Zatem do wyborców należy decyzja jakiej chcą Polski: autorytarnej czy demokratycznej z jej słabościami, ale pod kontrolą społeczeństwa. Przypomnę słynne powiedzenie Piłsudskiego: Czy Polską da się jeszcze rządzić bez bata?
Powrócę do wyniku Szymona Hołowni, bowiem wskazuje on na silny trend w kierunku bezpartyjności. Rysujące się zmiany będą możliwe tylko w warunkach państwa demokratycznego. Na razie wynik trzeciego kandydata pokazał, że jest w naszym społeczeństwie zapotrzebowanie na ruchy bezpartyjne. Ta nić bezpartyjności, z różnym natężeniem, ciągnie się od początków III RP. Na początku były Komitety Obywatelskie, w których skupiały się różne nurty polityczne dające początek partiom politycznym o różnych odcieniach. Później był Bezpartyjny Blok Wspierania Reform, któremu najbardziej zaszkodził ścisły związek z prezydentem Wałęsą. Następnie był AWS, który skupił w sobie różne partie polityczne i bezpartyjnych. On także skończył marnie.
Od wyborów samorządowych w 2002 r. zaczęły kształtować się ruchy bezpartyjne skupione wokół lokalnych przywódców: prezydentów, burmistrzów i wójtów. I jest to wyraźna, umacniająca się tendencja. Były próby wykorzystania bezpartyjności przez Janusza Palikota i Pawła Kukiza, ale skończyły się po prostu klapą. Obaj przywódcy nie zbudowali silnych struktur w terenie. Iną drogą poszli Bezpartyjni Samorządowcy tworząc mocny ruch na Dolnym Śląsku, który w wyborach do samorządu na szczeblu wojewódzkim uzyskał 15% głosów jesienią 2018 r., a w skali kraju ponad 5%. Jego twarzami są marszałek województwa dolnośląskiego Cezary Przybylski i Robert Raczyński - prezydent Lubina. Ich liderowanie opiera się bardziej na autorytecie wśród samorządowców, niż na organizacyjnej podległości. Ten pluralizm przynosi efekty, bowiem z natury samorządów wynika, że centralne sterowanie nie jest wskazane. Bezpartyjni Samorządowcy pomimo regionalnej koalicji z Prawem i Sprawiedliwością nie stali się i nie staną przystawką do skonsumowania przez PiS, lecz zachowują pełną odrębność i twardość w obronie idei samorządowej. W sprawach ważnych dla naszego państwa, jak widać, można porozumieć się ponad podziałami.