Podczas październikowych wyborów głosowaliśmy na partie i polityków, którzy kokietowali nas swoimi obietnicami. Minęły już dwa miesiące, minęła Gwiazdka, więc najwyższy czas na realizację obietnic, na prezenty. Zapytałem 40 studentów różnych warszawskich uczelni o to, jakich upominków oczekiwaliby od dziewięciu polityków Świętych Mikołajów oraz jednej śnieżynki – Nelli Rokity. Odpowiedzi stały się podstawą analizy wizerunku osobowości naszych bohaterów.
Studenci najczęściej wskazywali Donalda Tuska jako osobę, którą najchętniej widzieliby w swoim domu jako św. Mikołaja. Duża część spośród nich pragnęła, aby pan premier włożył do ich skarpety dodatkowe pieniądze i obniżył podatki. Chcieli lepszej służby zdrowia, nieodpłatnych studiów, wycofania wojsk z Iraku, ale również... biletu do Irlandii. Duża część osób zawiedzionych rządami Tuska napisała, iż od takiego Świętego Mikołaja spodziewałaby się obietnic bez pokrycia, np. kluczyków do samochodu, który okazałby się plastikową tandetą; czy wielkiego „pluszowego serca” z bajkowymi życzeniami.
Jakim św. Mikołajem jest Tusk? Zwolennicy gloryfikują go jako prawdziwego świętego Mikołaja, biskupa Miry, który według przekazów rozdał ubogim swój majątek, rozmnożył zboże w latach nieurodzaju, ale także spoliczkował heretyka Ariusza na soborze w Nicei.
Przeciwnicy Tuska porównują premiera do Mikołaja, którego wypromował w latach 20. koncern Coca-Coli. Jest bajkowy, nosi brodę, ma worek pełen obietnic i wierzą w niego tylko dzieci. Głównie obiecuje, czasem pomacha rózgą, potem znika i zostawia nas na cały rok na pastwę losu.
Można sobie żartować z „filozofii miłości” pana premiera, ale nie należy zapominać, że dzięki niej wygrał zarówno wybory w październiku, jak i czapę św. Mikołaja w mojej ankiecie dla studentów.