Niezauważony w natłoku ostatnich wydarzeń przeszedł ciekawy wynik sondażu opublikowanego w ubiegłą środę w „Rzeczpospolitej”. Wskazywał on na to, że w ostatnim miesiącu negatywne opinie o rządzie wzrosły aż o 17 proc. (z 34 do 51 proc.). Jednocześnie spadły o 6 proc. oceny pozytywne (z 47 do 41 proc.). I należałoby, być może, uznać to za jednorazowy i z tego właśnie powodu nic nieznaczący wynik, gdyby nie to, że poprzedzony został dwoma badaniami, które w ostatnim miesiącu wskazywały na to, że już więcej jest w polskim społeczeństwie tych, którzy uważają, iż gabinet Donalda Tuska nie spełnia obietnic wyborczych, niż tych, którzy są odmiennego zdania.
Czy oznacza to, że właśnie mamy do czynienia z oczekiwanym od dłuższego czasu i spodziewanym załamaniem się rosnącej popularności nowej ekipy rządowej? Zdecydowanie za wcześnie na tego typu konstatacje – ten trend musiałby zostać jeszcze potwierdzony innymi badaniami. Ale być może jest to pewien punkt zwrotny w zdobywaniu popularności rządu i partii go tworzących. I to nie wynikający z jakichś ekstraordynaryjnych wydarzeń ostatnich tygodni, bo ich nie było.
Ludzie chcą zapowiadanej poprawy poziomu ich życia, a nie budowy boisk lub oglądania, jak na jednym z nich grają Tusk i jego koledzy
Nie stało się nic takiego, co usprawiedliwiałoby tak gwałtowny spadek poparcia dla rządu – premier Tusk wciąż jest taki sam, nie wprowadza żadnych niepopularnych reform, z ekranów płyną do nas raczej uspokajające uśmiechy, „atmosfera”, „klimat” i „język” wciąż są odmienne niż za czasów, kiedy u władzy była ekipa Prawa i Sprawiedliwości.
Może więc jest to naturalny proces weryfikacji obietnic wyborczych – a raczej przykra refleksja części wyborców, że nie są owe obietnice realizowane? Może te grupy, które na serio uwierzyły, że Tusk i jego koledzy są „cudotwórcami”, powoli uświadamiają sobie, że realizacja obietnic była niemożliwa? Można by tak myśleć, gdyby ów proces rozczarowania dotyczył przede wszystkim elektoratu gorzej wykształconego i materialnie sytuowanego oraz młodzieży. Te grupy bowiem najłatwiej było przekonać do siebie nośnymi hasłami, ale też najtrudniej je przy sobie utrzymać.