Gdy w ubiegłym tygodniu „Dziennik” doniósł, że na sierpień szykowana jest podobno „rzeź”w rządzie i przygotowywane dymisje co najmniej pięciu ministrów, Donald Tusk i jego najbliżsi współpracownicy wydawali się lekko skonfundowani. Ale już w tym tygodniu obaj wicepremierzy (Waldemar Pawlak i Grzegorz Schetyna) potwierdzili te doniesienia i uznali je za objaw normalności oraz dowód na sprawne działanie gabinetu. Bo też mają rację – tego typu dymisje nie tylko są przejawem zwyczajnej weryfikacji poszczególnych ministrów, ale także mogą zapewnić szefowi rządu niesłabnące poparcie. Z punktu widzenia interesów premiera ten drugi efekt wydaje się bardzo pożądany.
Początkowo reakcja PO była nerwowa, ponieważ obawiała się ona, że doniesienia o tym, iż część kierowników resortów się nie sprawdza, mogą spowodować spadek popularności całego gabinetu i obnażyć niekompetencję jego członków. Jeśli w pięć miesięcy po sformowaniu nowego rządu aż pięciu ministrów okazuje się nieudacznikami i osobami, które zawiodły zaufanie premiera, to może to fatalnie świadczyć nie tylko o nich, ale także o samym szefie gabinetu, który dobrał sobie tak łajzowatych współpracowników.
Poza tym tego typu informacja może mimowolnie uruchomić całą lawinę spekulacji także o innych ewentualnych dymisjach i otworzyć wielotygodniową dyskusję na temat kompetencji pozostałych ministrów. Wszystko to wydawało się niepokojące z punktu widzenia popularności całego rządu, ze szczególnym uwzględnieniem premiera. Zwłaszcza że doniesienia o możliwych sierpniowych roszadach zbiegły się z publikacją sondaży, w których zanotowano znaczący, aż 17-procentowy, spadek popularności gabinetu Tuska.
Ale właśnie w tej koincydencji należy upatrywać przyczyn obecnej zmiany tonu w wygrywaniu tematu ewentualnych dymisji. Ponieważ spece z PO odpowiedzialni za polityczny marketing mogli uznać, że tego typu zabiegi, czyli zwalnianie części ministrów, mogą się okazać zbawienne dla premiera. To właśnie moment chwilowego, być może, załamania się popularności rządu jest najlepszy do rozpoczęcia spektaklu pod nazwą „dobry car pozbywa się złych bojarów”.
Widowisko to znane jest od setek lat i polega na tym, że – by ratować prestiż i popularność władcy – całą winę za patologie i wynaturzenia jakiegoś systemu zrzuca się na współpracowników, ratując tym samym dobry obraz oszukiwanego i niedoinformowanego przywódcy. Do perfekcji wypracowali to właśnie Rosjanie zarówno w czasach carskich, jak i komunistycznych, kiedy to wszelkie zło przypisywano spiskującym oraz rozpasanym bojarom czy też komunistycznym kacykom, chroniąc dzięki temu nieskalany obraz cara lub sekretarza generalnego, którzy – wedle tej bajki – mieli o niczym nie wiedzieć i niczego nie dostrzegać.