Wizyta premiera polskiego rządu w Ameryce Południowej – wbrew temu jak próbowali przedstawiać ją politycy opozycji oraz większość mediów – była wizytą bardzo ważną. Pamiętajmy, że głównym jej celem był udział w szczycie Unia Europejska – Ameryka Łacińska. W tych cyklicznych spotkaniach uczestniczą najważniejsi politycy, szefowie rządów ze wszystkich krajów obu regionów. Jeżeli zabrakłoby tam polskiego premiera, mielibyśmy skandal oraz wielką stratę dla Polski.
W tej chwili obserwujemy na świecie swoisty wyścig integracyjny, w którym przez swoje stowarzyszenia regionalne uczestniczy także Ameryka Łacińska dążąca do podpisania dużych ramowych umów ułatwiających kontakty gospodarcze z najważniejszymi rynkami świata. Unia Europejska od wielu lat prowadzi ważne rozmowy na temat stworzenia wspólnej przestrzeni wolnego handlu obejmującej oba kontynenty.
Ameryka Łacińska z liczbą ludności wyższą niż liczba ludności całej zjednoczonej Europy (nawet poszerzonej o nowe kraje) już dziś jest ważnym partnerem gospodarczym zarówno dla Azji, jak i dla Stanów Zjednoczonych. Europa zdaje się zaczyna to dostrzegać i wie, że aby zaistnieć na tym kontynencie, musi się spieszyć i być bardzo aktywna.
Polska traktowała do tej pory Amerykę Łacińską po macoszemu. Jeszcze kilka lat temu departament MSZ, który zajmował się tamtym regionem, nosił nazwę Departamentu Azji, Australii, Oceanii i Ameryki Łacińskiej. Już kolejność nazw pokazuje pewną hierarchię, w której Ameryka Łacińska znajduje się na szarym końcu. A to wielki błąd.
Po pierwsze, w Ameryce Łacińskiej mamy dość duże wpływy za sprawą milionów rodaków tam mieszkających. Po drugie, powinniśmy korzystać z tego, że stosunkowo łatwo tam robić interesy, choćby dlatego, że dominują dwa dość popularne języki i wystarczy znać jeden – portugalski albo hiszpański – aby sobie świetnie poradzić (a weźmy np. Koreę albo Japonię, gdzie bariera językowa stanowi rzeczywisty kłopot wielu inwestorów).