Trudno nie mieć żalu do Bronisława Wildsteina. Zacofanie Polski, brak autostrad i ciepłej wody w kranie, kury, które nie niosą jajek, niekorzystne położenie geopolityczne między Niemcami a Rosją – to wszystko jego wina.
Jest przy tym postacią po dwakroć złowrogą, bo zamiast szkodzić Polsce otwarcie, z honorem, robi to w przebraniu tak chytrym, że trzeba było dopiero Roberta Krasowskiego, by zdemaskować zbrodniarza. Artykułem „Nowoczesność i jej mesjanistyczni wrogowie” redaktor naczelny „Dziennika” oddał jednak wielką przysługę Polsce i Polakom, przysługę, której bez wątpienia naród mu nigdy nie zapomni.
Kimże więc jest Wildstein? Przede wszystkim byłym „członkiem loży masońskiej”, który odkrył, że „budowanie autostrad kończy się gejowskimi ślubami”, co doprowadziło go do tego, że „konserwatysta stał się amiszem” (to fakt, chadza ubrany na czarno). Przybył do Polski z Paryża, by zgodnie z masońskim światopoglądem walczyć o „triumf świeckiego rozumu nad religijnymi przesądami i nad terrorem obyczajowym”, ale potem „przytulił się do prawicowych środowisk” i po tym tuleniu jest, „jakby wyszedł z rąk speców Amwaya” i ma „przeprany mózg”. Niestety, nie udało się przy okazji zdemaskować Wildsteina jako Żyda, ale pewnie i na to przyjdzie czas.
Ów masoński amisz w wyniku prania mózgu postanowił bronić religii, rodziny, własności, narodu, ładu moralnego, hierarchii dóbr i porządku prawnego przed tymi, którzy chcą powyższy zestaw atakować (antyglobalistami, ekofaszystami, lobby gejowskim itd.). Zasilił więc tym samym szeregi tych, którzy uważają, że „z winy trakcji elektrycznej kury przestają się nieść” (w ten zarzut jako jedyny trudno uwierzyć, bo akurat amisze przebywają z kurami na co dzień, więc wiedzą dobrze, czemu się niosą lub nie). W dodatku wszystko to mówi „językiem Jerzego Roberta Nowaka” i to w „radiomaryjnym stylu”.
Jak wiadomo, styl to człowiek. Zbrodniczy stylista Wildstein miałby szanse na odkupienie win, gdyby nie jego retoryka. Gdyby „tezy Wildsteina przepisać na normalny język” twierdzi Krasowski, to jeszcze można by się o nie spierać. Ale problem konserwatyzmu polskiego „nie polega na ideach, które głosi, ale na sposobie, w jaki to robi. A jest to sposób chorobliwy, egzaltowany, przepojony bez mała religijnym poczuciem misji”. Ale dlaczego konserwatywny amiszowski mason Wildstein wyraża swe poglądy w tak dziwny sposób? Odpowiedź jest prosta – bo jest pisarzem, a nawet gorzej niż pisarzem: jest literatem. „Polskiej prawicy przytrafiło się to, że ton jej nadają literaci” – pisze redaktor naczelny „Dziennika”. „Nie ludzie czynu, ale pióra”, w dodatku „tacy, którym los nie dał spodziewanego przez nich sukcesu”. Nie od dziś wiadomo, do czego prowadzą takie frustracje. Niespełnieni malarze zostają Hitlerami, nieudani klerycy – Stalinami, a niespełnieni literaci – Wildsteinami. Mason Bronisław został Kasandrą polskiej prawicy i z zemsty za brak poklasku podjął „codzienny wysiłek zbawiania świata”. Trzeba działać, póki czas, bo szybko ktoś wyda dzieła zebrane Wildsteina w nakładzie co najmniej miliona egzemplarzy i opłaci klakę albo nasz świat zginie w płomieniach, bo Wildstein dalej będzie go zbawiał. Albo to, albo ustawa dewildsteinizacyjna.