Taktyka wprowadzanie przez SLD zapateryzmu jako ważnego przesłania tej formacji jest sensowna. Partia, która balansuje na granicy progu wyborczego, nie może zlekceważyć poważnej grupy społecznej, która jest za liberalizacją ustawy antyaborcyjnej, legalizacją eutanazji, ograniczeniem roli Kościoła w życiu społecznym itp. W poszczególnych sprawach za wzmiankowanymi kwestiami w sumie opowiada się kilkadziesiąt procent Polaków.
To elektorat, którym Sojusz wzgardzić nie może. Zwłaszcza że pozostałe partie parlamentarne (PO, PiS i PSL) są w tej materii podobnie konserwatywne i ta część społeczeństwa, która wyznaje bardziej liberalne poglądy w sferze aksjologii, nie odnajduje w Sejmie innego wyraziciela swojego światopoglądu. Niefrasobliwością ze strony Grzegorza Napieralskiego byłoby zatem zaniedbanie tego elektoratu.
Jednak szef SLD nie może w swym permisywizmie iść za daleko, by nie zrazić tradycyjnego wyborcy tej partii, to znaczy symbolicznego emerytowanego hutnika, byłego działacza PZPR z Sosnowca. On nie zaakceptuje legalizacji małżeństw homoseksualnych czy adopcji przez nie dzieci.
Dlatego Napieralski słusznie robi, eksponując swój antyklerykalizm (całkowicie akceptowalny przez żelazny elektorat) i jednocześnie nie pokazując się na Paradzie Równości – to przyprawiłoby owego postpeerelowskiego wyborcę o palpitację serca, bowiem w swoim stosunku do gejów i lesbijek jest on równie konserwatywny jak zwolennik PiS czy PO.
Nie oznacza to, że komunikat antyklerykalny ma być jedynym lub nawet najważniejszym w przekazie politycznym płynącym z ulicy Rozbrat.