Można by na tę błazenadę machnąć ręką, gdyby nie to, że sam minister w żaden sposób się od swojego partyjnego kolegi nie odciął, a anonimowi doradcy Drzewieckiego – tak przynajmniej przedstawiają się w gazetach – opowiadają, że walka z PZPN jeszcze nie jest zakończona. Pojednanie przed kamerami to tylko teatr. Dogrywka ma nastąpić po meczach eliminacyjnych reprezentacji Polski z Czechami i Słowacją, co oznacza, że od najbliższej środy można już będzie ruszyć do akcji. Bez obaw, że FIFA zdyskwalifikuje naszą reprezentację, bo następne mecze eliminacyjne za pół roku, a do tego czasu problem zostanie rozwiązany.
[srodtytul]Puste rękawy[/srodtytul]
Wszystko pięknie, tyle że od samego początku najnowszej wojny futbolowej trudno odróżnić, co u ministra sportu jest teatrem, a co prawdziwą determinacją. Byłem jednym z tych, którzy uwierzyli, że minister ma w pokerze z PZPN i FIFA rękawy pełne asów i nawet powieka mu nie drgnie. Z każdym kolejnym dniem traciłem złudzenia, aż do poniedziałku, gdy rozwiały się ostatecznie. Lepiej by obecnie zrobiło rządowi przejście do czynów po cichu, a nie wypuszczanie harcowników straszących działaczy aresztowaniami albo podpowiadających, że można załatwić Listkiewicza jak Ala Capone: zaglądając do jego PIT. Albo PIT jego żony, bo i takie informacje się pojawiają. Występ posła Palikota, nawet jeśli nieuzgodniony z nikim, był puentą akcji przekuwania porażki ministra sportu w sukces. Pojawiają się w niej karkołomne teorie: że tak naprawdę wojna nie jest przegrana, bo chodziło tylko o to, żeby Listkiewiczowi ostatecznie wybić z głowy myśl o kandydowaniu w następnych wyborach (ale listę kandydatów na prezesa, bez Listkiewicza, PZPN ogłosił już 30 września, więc po co było wojować z FIFA kolejne sześć dni?). Że winni są Listkiewicz albo Zbigniew Boniek, bo wyłamali się z umowy z Mirosławem Drzewieckim i ściągnęli nam na głowę FIFA i UEFA.
Jest też teoria, którą można umownie nazwać "dobry car – źli bojarzy": że premier Donald Tusk i wicepremier Grzegorz Schetyna stanęli murem za ministrem tylko dlatego, że zostali przez niego wprowadzeni w błąd i myśleli, że ma silniejsze karty.
[srodtytul]Słupek posła Palikota [/srodtytul]
Rząd przestał być w sprawie wojny futbolowej wiarygodny i nie zmieni tego przeciekami na temat planowanej dogrywki z PZPN. Nawet jeśli okażą się więcej warte niż wcześniejsze opowieści innego z anonimowych doradców, że minister rozmawiał w Pekinie z szefem FIFA i Sepp Blatter podobno przystał na wprowadzenie kuratora przez Trybunał Arbitrażowy. Inny doradca zapytany przeze mnie, czy minister na pewno jest dobrze przygotowany do walki, odpowiadał wówczas: "Jakby pan zobaczył sondaże i słupki popularności...". Mówił to, gdy wyniki badań opinii publicznej w tej sprawie nie były jeszcze ogłoszone. Może to właśnie w któryś z tych słupków uderzył poseł Palikot. Prawda jest taka, że rząd nie ma żadnego oręża pozwalającego myśleć o pokonaniu PZPN – ani dziś, ani od przyszłej środy, ani za dwa lata. Nawet gdyby pozbawił PZPN dotacji, to związek mógłby tego nie zauważyć, bo to tylko kilka procent jego budżetu. Ministerstwo finansuje wprawdzie związkowi piłkarstwo dzieci i młodzieży, tyle że związek jakoś sobie bez szkolenia młodych poradzi. Nigdy nie wydawał się szczególnie przejęty tym problemem.