Reklama

Drugie dno reformy edukacji

Forsując szybkie posłanie sześciolatków do pierwszej klasy, rząd staje po stronie prywatnej edukacji. MEN w ten sposób daje prywatnym szkołom impuls do rozwoju – pisze publicysta Marek Świerczyński

Aktualizacja: 28.10.2008 07:40 Publikacja: 27.10.2008 23:53

Drugie dno reformy edukacji

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Red

Zapowiadana przez MEN reforma edukacji najmłodszych dzieci może być prezentem dla sektora prywatnego. Niedobór miejsc w publicznych przedszkolach i nieprzygotowanie szkół na przyjęcie maluchów zrekompensują szkoły i przedszkola prywatne, do których zakładania bardzo zachęca MEN.

[srodtytul]Naturalny popyt[/srodtytul]

Stan przygotowania publicznych szkół na przyjęcie sześciolatków powszechnie krytykują najbardziej zainteresowani – rodzice. To głównie stąd, a nie ze sprzeciwu wobec samej idei przyspieszenia edukacji, bierze się opór rodziców, którzy nie wyobrażają sobie swoich małych dzieci w szkołach, jakie znają. Wielu z nich przyznaje, że rozważa zmianę szkoły na prywatną, która ich zdaniem uchroni dzieci przed efektami wdrożenia reformy w nieprzygotowanych do tego placówkach. Można więc powiedzieć, że forsując szybkie posłanie sześciolatków do pierwszej klasy, rząd staje po stronie prywatnej edukacji.

Minister edukacji narodowej Katarzyna Hall nie kryje swych związków z niepubliczną oświatą. Przez wiele lat współtworzyła Gdańską Fundację Oświatową, która w Trójmieście prowadzi sieć prywatnych szkół: podstawówki, gimnazja i licea. Rok nauki w takiej szkole kosztuje przynajmniej 8200 złotych, licząc czesne i wpisowe. Mimo to chętnych nie brakuje, bo szkoły GFO cieszą się zasłużoną dobrą renomą, a ich oferta jest dużo bogatsza niż szkół publicznych. Przedstawiciele GFO są gorącymi zwolennikami przyśpieszenia o rok edukacyjnego startu dzieci, na którym tak bardzo zależy też ministerstwu.

MEN przyznaje zresztą, że daje prywatnym szkołom i przedszkolom znaczący impuls do rozwoju. Jego skalę najlepiej pokazują dane: według ministerstwa żadnego przedszkola nie ma co piąta polska gmina (wg ZNP takich gmin jest około 800). Problemy z umieszczeniem dziecka w przedszkolu są nawet w dużych miastach. Jest więc naturalny popyt, dodatkowo wzmacniany przez zapowiedź wprowadzenia obowiązku przedszkolnego dla wszystkich pięciolatków.

Reklama
Reklama

Gdyby cały ich rocznik (około 350 tys. dzieci) miał pójść obowiązkowo do przedszkoli, wyparłby z placówek dzieci młodsze, trzy- i czteroletnie, których jest ponaddwukrotnie więcej. A miejsc w polskich przedszkolach jest niecałe 700 tys., zresztą znajdują się one głównie w miastach.Chętnych będzie coraz więcej. Niż demograficzny, na który powołuje się MEN, uzasadniając wprowadzenie reformy, właśnie teraz ma „głębokość” zaledwie kilkunastu tysięcy urodzeń. Już rocznik 2006 jest równie liczebny jak 2000 – 374 tys. dzieci. A prognozy demograficzne GUS przewidują znaczny wzrost liczby maluchów w najbliższych latach. W tej chwili przedszkolaków jest około 1,4 mln – za siedem lat może ich być pół miliona więcej. Rodzice muszą się przygotować na walkę o przedszkole przypominającą zabawę w gorące krzesło.

[srodtytul]Załóżcie sobie prywatne[/srodtytul]

Ministerstwo wyciąga jednak rękę do przerażonych rodziców. Od stycznia obowiązuje zarządzenie, które znacznie ułatwia założenie prywatnego przedszkola (ściślej: zespołu wychowania przedszkolnego i punktu przedszkolnego). MEN nie wie jeszcze, ile wniosków o założenie takich placówek przyniosła kampania promocyjna, ale do zagospodarowania jest przynajmniej pół miliona miejsc przedszkolnych, których brakuje.

W Warszawie prywatne przedszkole kosztuje od 700 do 1500 złotych miesięcznie. Łatwo policzyć, że rynek niepublicznej edukacji przedszkolnej wart jest przynajmniej 4 mld złotych rocznie, gdyby założyć, że wszystkie dzieci, dla których zabraknie miejsca w publicznych przedszkolach, pójdą do prywatnych. Uczestnicy organizowanych od pół roku spotkań z autorami reformy mówią, że zakładanie prywatnych przedszkoli i szkół jest jednym z głównych tematów takich dyskusji. Jest też odpowiedzią na obawy rodziców: jak wam się nie podoba w publicznej szkole czy przedszkolu, załóżcie sobie prywatne.

[srodtytul]Szok dla rodziców i dzieci[/srodtytul]

Podobny dylemat czeka rodziców najmłodszych uczniów. Szkoły publiczne na dostosowanie się do potrzeb małych dzieci mają dostać 150 mln złotych w ciągu trzech najbliższych lat. Jeśli podzielić to na ponad 14 tys. podstawówek (wg GUS), na jedną szkołę wypada 10,5 tys. złotych. Nawet jeśli nie wszystkie szkoły wymagają doinwestowania i niektóre mogłyby liczyć na kilkadziesiąt tysięcy złotych z tej puli, to kwoty, o których mowa, mogą budzić tylko uśmiech politowania przy obecnych cenach. Słowa pani minister o kupieniu do każdej szkoły „dywanika, stolika i paru zabawek” mogą się stać samospełniającą się przepowiednią i na tym zakończy się proces dostosowania szkół do potrzeb sześcioletnich dzieci.W takiej sytuacji naturalne jest, że rodzice, których na to stać, będą zabierać dzieci z biednych szkół publicznych do lepiej dostosowanych, bo dodatkowo finansowanych, szkół prywatnych. I nie ma w tym nic złego: prywatna edukacja to normalność w krajach rozwiniętych. Każdy rodzic powinien mieć pełne prawo wyboru, gdzie posyłać dziecko do szkoły.

Reklama
Reklama

[wyimek]Tam, gdzie edukacja prywatna przyciąga klasę średnią, edukacja publiczna traci. Jeśli powstanie więcej szkół prywatnych, biedne polskie szkolnictwo publiczne może jeszcze bardziej zubożeć[/wyimek]

Ale z reguły tam, gdzie edukacja prywatna przyciąga klasę średnią, edukacja publiczna traci. Polska właśnie staje przed takim procesem, a reforma pani Hall może okazać się przełomem w rozwoju prywatnego szkolnictwa na poziomie podstawowym. W efekcie biedne polskie szkolnictwo publiczne może jeszcze bardziej zubożeć, a podział społeczeństwa na bogatych – z lepszą edukacją – i biednych – chodzących do nędznych szkół – może się pogłębić.

Tak być oczywiście nie musi. Tysiące prywatnych przedszkoli i setki szkół nie powstaną z dnia na dzień ani z roku na rok. Ale szok dla dzieci i rodziców, którzy będą zmuszeni posyłać sześcioletnie dzieci do nieprzygotowanych na ich przyjęcie szkół, może wymusić proces prywatyzacji polskiego szkolnictwa. Gdyby dać samorządom więcej czasu i pieniędzy na przygotowanie prowadzonych w gminach placówek na reformę, publiczne szkolnictwo mogłoby się obronić.

Stąd podejrzenia, że pośpiech Ministerstwa Edukacji ma drugie dno.

[i]Autor jest dziennikarzem TVP, autorem m.in. reportażu „Maluchy do szkoły”, analizującego przyczyny protestu rodziców przeciwko planom reformy edukacji[/i]

Zapowiadana przez MEN reforma edukacji najmłodszych dzieci może być prezentem dla sektora prywatnego. Niedobór miejsc w publicznych przedszkolach i nieprzygotowanie szkół na przyjęcie maluchów zrekompensują szkoły i przedszkola prywatne, do których zakładania bardzo zachęca MEN.

[srodtytul]Naturalny popyt[/srodtytul]

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Reklama
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Piąta rocznica wielkich protestów. Co się dzieje na Białorusi?
Opinie polityczno - społeczne
Największe kłamstwo wyboru Karola Nawrockiego. PiS sprzedaje nową narrację
Opinie polityczno - społeczne
Pracownicy: Działania dyrektora Ruchniewicza budzą nasze poważne wątpliwości
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: W Sejmie PiS pokazało butę i arogancję. Czy triumfalizm i pycha ich zgubią?
Opinie polityczno - społeczne
Jarosław Kuisz: Syndrom Gorbaczowa
Reklama
Reklama