Rakowski – liberalny pechowiec z PZPR

Po zmarłym w sobotę Mieczysławie Rakowskim zostanie zapewne sława sprawnego redaktora, który w trudnych latach PRL starał się robić gazetę ciekawą i otwartą na świat – pisze publicysta „Rz”

Aktualizacja: 10.11.2008 09:56 Publikacja: 09.11.2008 23:45

Po 1980 roku Wojciech Jaruzelski wezwał Mieczysława Rakowskiego do ratowania PRL. Zdjęcie z marca 19

Po 1980 roku Wojciech Jaruzelski wezwał Mieczysława Rakowskiego do ratowania PRL. Zdjęcie z marca 1993 r.

Foto: Fotorzepa, Andrzej Iwańczuk And Andrzej Iwańczuk

Gdy w lipcu 1989 roku generał Wojciech Jaruzelski zaczął szykować się już do roli ponadpartyjnego prezydenta PRL, na zwolnione stanowisko szefa PZPR wyznaczono Mieczysława Rakowskiego. Pół roku później Polska Zjednoczona Partia Robotnicza przestała istnieć, a Rakowski wypowiedział słynne słowa „sztandar wyprowadzić”. Złośliwi rywale Rakowskiego ukuli wówczas zgrabny żart: Rakowski zawsze chciał być I sekretarzem PZPR, a został jej ostatnim sekretarzem.

[srodtytul]Wolał whisky od siwuchy[/srodtytul]

Ten dość inteligentny dowcip dobrze pokazuje istotę życiowych losów ambitnego polityka komunistycznego. Mając o sobie bardzo duże mniemanie, zawsze zrażał do siebie część politycznego aparatu. W czasach Gomułki, a potem Gierka, jego liberalizm i prozachodnie ciągoty zawsze komuś na tyle zawadzały, że nie miał szansy na funkcje w najwyższym kierownictwie partyjnym. Gdy z kolei trafił w centrum politycznych wydarzeń – w czasie „Solidarności” w 1981 roku – fakt, że system zmieniają ludzie spoza jego partyjnego świata, drażnił go w takim stopniu, że reagował czasem tak, jakby „Solidarność” była jego osobistym wrogiem.

Zazdrość wobec tego, że Polskę chcą modernizować opozycjoniści lekceważący jego wieloletnie próby rozszczelniania systemu, odezwała się, gdy u kresu PRL skupił w swoich rękach władzę premiera i szefa partii. I znów złośliwy los sprawił, że wtedy, w latach 1988 i 1989, mógł tylko przyglądać się, jak Polskę zmieniają ci, którzy drażnili go przez lata 80.

Mieczysław Franciszek Rakowski – czyli w skrócie MFR. Gdy w czasach PRL pojawił się ten skrót, po cichu ironizowano, że to dość zabawna pretensja do Johna F. Kennedy’ego – który lubił być nazywany JFK. Rzeczywiście było coś zabawnego w używaniu tego skrótu, bo nikt nie słyszał o żadnym innym Mieczysławie Rakowskim, więc po co było podkreślać drugie imię Franciszek. Ale to był cały styl Rakowskiego, który zawsze wolał whisky od typowej dla partyjnych popijaw siwuchy.

[srodtytul]Królowie epoki[/srodtytul]

Rakowski urodził się 1926 r. Jego biografii można by używać jako przykładu na typowy peerelowski awans społeczny. W czasie wojny pracował jako robotnik, po wojnie zrobił karierę oficera w ludowym Wojsku Polskim. Tam zauważono go i wysłano do Instytutu Nauk Społecznych w Warszawie. Od 1946 roku nosił legitymację Polskiej Partii Robotniczej, potem PZPR.

Gdy w 1957 roku pismo „Po prostu” uznano za zbyt liberalne, odpowiedzią władz było powołanie tygodnika „Polityka”. Jego pierwszy szef Stefan Żółkiewski szybko zwrócił uwagę na bystrego Rakowskiego. W 1958 roku jako 32-latek Mieczysław Rakowski był już szefem „Polityki” i utrzymał to stanowisko do stanu wojennego.

Ten, kto zada sobie trud przeglądania numerów tego pisma z końca lat 50. i potem lat 60., nie będzie zachwycony. „Polityka” była bardzo długo ostrożnym pismem partyjnej inteligencji, a jej naczelny potrafił pisać drętwą partyjną mową. Nawet tak reklamowaną po latach rzekomą wstrzemięźliwość „Polityki” w czasie nagonki marcowej mógłby zauważyć tylko czytelnik ówczesnej „Walki Młodych” czy „Żołnierza Wolności”.

Rakowski bardzo długo się nie wychylał, choć czasem starał się sugerować władzy ideologiczny umiar. Dopiero w latach 70. „Polityka” stała się ciekawym pismem. A Rakowski miał talent do wynajdywania dobrych piór. Z tygodnika wywodziło się wiele późniejszych sław dziennikarskich – choćby pierwszy redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” po 1989 roku Dariusz Fikus.

Być może wielkopolskie korzenie Rakowskiego kazały też mu rozumieć wagę dialogu Polski i RFN. Ludzie „Polityki” sprawnie wykorzystali otwarcie gierkowskie na Niemcy Zachodnie i stworzyli specjalne relacje między PZPR a niemiecką SPD.

Na łamach pisma była też lansowana idea wprowadzenia kasty specjalistycznych menedżerów, którzy mieli wnieść do zapyziałej gospodarki PRL jakiś rozmach i sukces.

A środowisko „Polityki” było też towarzyską legendą Warszawy. Lgnęły do niego gwiazdy ówczesnej popkultury. Uważano ich za królów życia epoki gierkowskiej. Jeden z dziennikarzy tygodnika Krzysztof Teodor Toeplitz zabłysnął scenariuszem popularnego serialu „Czterdziestolatek”. Inna gwiazda pisma Daniel Passent błyszczał w środowisku jako towarzysz życia Agnieszki Osieckiej.

Temu barwnemu – na tle szarzyzny PRL – światowi patronował właśnie Mieczysław Rakowski. Od 1972 roku był posłem na Sejm PRL, a w 1975 roku został członkiem KC PZPR. Dużo, ale nie wystarczająco dużo jak na człowieka, który zakładał, że gierkowska liberalizacja powinna wreszcie wysunąć na czoło PZPR ludzi rozumiejących współczesny świat. Takich, jak on sam.

[srodtytul]Ratowanie PRL[/srodtytul]

„Polityka” jednak źle przyjęła robotniczy wybuch Radomia i Ursusa w 1976 roku. Rakowski krytycznie patrzył też na opozycję z ROPCiO, KOR i RMP. Okazało się bowiem, że dyskretne mówienie o niedociągnięciach władzy na łamach pisma przestało uchodzić za odwagę.

Trzeba jednak przyznać, że po sierpniu 1980 „Polityka” potrafiła w dość otwarty sposób pisać o ruchu „Solidarności”. Sam Rakowski jednak wezwany został przez generała Wojciecha Jaruzelskiego do ratowania PRL. Został wicepremierem, negocjował z Lechem Wałęsą i Andrzejem Gwiazdą w marcu 1981 roku. Niedługo potem w lipcu rzecznikiem rządu PRL został inny dziennikarz „Polityki” – Jerzy Urban.

Obaj – Rakowski i Urban – mieli chyba jakąś osobistą niechęć do „Solidarności”. Widać to było najlepiej po 13 grudnia, kiedy Rakowski w wywiadach dla zachodnich gazet zaskakiwał dziwną nutą nienawiści wobec Wałęsy i ludzi „Solidarności”. Ale najlepszą demonstracją tej pasji było spotkanie Rakowskiego w 1983 roku z robotnikami Stoczni Gdańskiej na czele z Lechem Wałęsą, podczas którego wicepremier celowo prowokował robotników. Jego arogancki okrzyk „A krzyczcie sobie” pokazał, że władza nie ma ochoty już nawet udawać, iż ma coś wspólnego z klasą robotniczą.

W 1985 roku MFR został zepchnięty na boczny tor – objął stanowisko wicemarszałka Sejmu PRL. W październiku 1988 roku Jaruzelski wezwał go ponownie. Rakowski został premierem. To za jego rządów weszły w życie ustawy pozwalające na rozwój prywatnego biznesu, a zaufanym towarzyszom na prywatyzację majątku państwowych przedsiębiorstw.

Sam Rakowski nie potrafił powstrzymać się od starych porachunków z „Solidarnością”. Ogłosił plan likwidacji Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Mówił, że Polaków interesuje nie Okrągły Stół, ale stół suto zastawiony. Nie stanął w pierwszej linii fraternizacji z liderami postaciami obozu „S”, jak Adam Michnik czy Jacek Kuroń.

[srodtytul]W panteonie[/srodtytul]

We wrześniu 1989 roku oddał premierostwo w ręce Tadeusza Mazowieckiego. Pół roku później rozwiązał PZPR. Jeszcze dbał o pieniądze dla spadkobierczyni PZPR – kojarzony jest ze sprawą tzw. moskiewskiej pożyczki. Ale nie potrafił się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Aleksander Kwaśniewski czy Leszek Miller rytualnie zapraszali go na zjazdy partii postkomunistycznej, ale Rakowski był już wyprany z energii. Jego kwartalnik „Dziś” nie był specjalnie ciekawy i utrzymywał się jedynie w skutek dotacji Jerzego Urbana.

Z całej politycznej epopei Mieczysława Rakowskiego zostanie zapewne sława sprawnego redaktora, który w trudnych warunkach PRL starał się robić gazetę ciekawą i otwartą na świat. Problem w tym, że Rakowski zawsze pragnął być politykiem, a gdy do władzy doszedł, to społeczeństwo, zamiast dostrzegać jego liberalizm, uznało, że będzie rządzić się samo.

Dziś zapewne zostanie umieszczony w panteonie lewicy jako prekursor Okrągłego Stołu. Jego przyjaciele pominą jego zaangażowanie w stan wojenny. Tylko jedna z piosenek Jacka Kaczmarskiego z 1982 roku, dedykowana specjalnie Mieczysławowi Rakowskiemu, przypominać będzie jak wiele negatywnych emocji potrafił on budzić w czasie stanu wojennego.

Gdy w lipcu 1989 roku generał Wojciech Jaruzelski zaczął szykować się już do roli ponadpartyjnego prezydenta PRL, na zwolnione stanowisko szefa PZPR wyznaczono Mieczysława Rakowskiego. Pół roku później Polska Zjednoczona Partia Robotnicza przestała istnieć, a Rakowski wypowiedział słynne słowa „sztandar wyprowadzić”. Złośliwi rywale Rakowskiego ukuli wówczas zgrabny żart: Rakowski zawsze chciał być I sekretarzem PZPR, a został jej ostatnim sekretarzem.

[srodtytul]Wolał whisky od siwuchy[/srodtytul]

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę