Zeznania kpt. Edwarda Graczyka miały przekreślić wiarygodność książki opisującej kontakty Lecha Wałęsy z SB. Dziś, analizując ich treść „na zimno”, można stwierdzić, że stało się dokładnie odwrotnie. A cały zgiełk rozpętany wokół sprawy to zwyczajna propagandowa hucpa.
[srodtytul]Zeznania kompromitujące[/srodtytul]
W piątek 29 listopada 2008 r. w prasie i portalach internetowych pojawiły się informacje o odnalezieniu przez IPN i przesłuchaniu uznawanego wcześniej za zmarłego funkcjonariusza SB kpt. Edwarda Graczyka. To właśnie Graczyk w 1970 r. pozyskał do współpracy tajnego współpracownika ps. Bolek. Zdaniem gdańskiego oddziału Instytutu Lecha Wałęsy kpt. Graczyk zaprzeczył, jakoby były prezydent był kiedykolwiek agentem SB. Miał to być kluczowy dowód oczyszczający Wałęsę od jakichkolwiek „pomówień” i „ostatecznie przekreślać” informacje zawarte w książce „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” autorstwa wyżej podpisanego i Sławomira Cenckiewicza.
Sam prezydent publicznie triumfował. Miotał inwektywy, publicznie wzywał do spalenia niewygodnej książki i twierdził, że jej autorami powinien zająć się prokurator. Fakt, że Graczyka nie udało się odnaleźć, miało być skutkiem szeroko rozgałęzionego spisku godzącego w dobre imię byłego prezydenta. „Uśmiercenie świadka – głosił oficjalny komunikat Instytutu Lecha Wałęsy – to manipulacja historyczna autorów książki zaakceptowana przez kierownictwo IPN”.
Kłopot polega jednak na tym, że praca „SB a Lech Wałęsa” została napisana na podstawie rozległej kwerendy archiwalnej obejmującej dziesiątki tysięcy dokumentów. To one służą za podstawę, aby można było weryfikować zeznania kpt. Edwarda Graczyka. Ale na pewno nie odwrotnie. Inaczej uznały niektóre gazety z „Wyborczą” i „Trybuną” na czele. W sprawie braku wiarygodności książki zabrało głos grono tych samych co zwykle dyżurnych publicystów i polityków. Nie zabrakło też kilku wypowiedzi historyków.W najbardziej intrygującej Marcin Zaremba (Uniwersytet Warszawski) pytany o to, dlaczego Cenckiewicz i Gontarczyk nie dotarli do tak ważnego świadka, stwierdził, że to „teczkolodzy”, którzy nie umieją rozmawiać ze świadkami historii. Sęk w tym, że Graczyk został uznany za zmarłego w orzeczeniu sądu lustracyjnego z 2000 r. A z takim świadkiem naprawdę trudno porozmawiać. Jak dotąd, w warsztacie poważnego historyka nie ma jeszcze seansu spirytystycznego.