Czy istnieje związek między sprawą abp. Kowalczyka a oświadczeniem gen. Kiszczaka, które stwierdza, że SB przypisywała tajnym współpracownikom informacje uzyskane np. z podsłuchu? Nim napiszę, dlaczego uważam, że taki związek istnieje, wyjaśnijmy parę przekłamań w sprawie arcybiskupa.
W święto Trzech Króli Kościelna Komisja Historyczna orzekła, że zachowane materiały „nie zawierają żadnych przesłanek wskazujących na współpracę ks. prał. Józefa Kowalczyka z organami bezpieczeństwa PRL”. Komisja wydała to orzeczenie po przeanalizowaniu tzw. zapisów ewidencyjnych. Są to materiały zawierające jedynie sumaryczne informacje: datę zarejestrowania i datę wyrejestrowania danej osoby jako współpracownika SB, jej pseudonim, imię, nazwisko, numer rejestracyjny, czasem nazwisko oficera prowadzącego, czasem inne szczegóły – ale nieliczne.
[srodtytul]Ocena na wątłych podstawach[/srodtytul]
Mankamentem tych materiałów jest to, że na ich podstawie nie sposób powiedzieć, jaka była rzeczywista treść współpracy. Są tacy dziennikarze i politycy (ale nie badacze tych dokumentów), którzy twierdzą, że istniały fikcyjne rejestracje. To nieprawda, ale prawdą jest, że niekiedy współpraca mogła być nader wątła, czasem wręcz pozorna, a w wyjątkowych wypadkach mogło się zdarzyć, że obustronnie uzgodniona współpraca mogła pozostać „nieskonsumowana”.
Skoro – jak się wydawało 6 stycznia – nie zachowały się żadne materiały osobowe agenta o pseudonimie Cappino, w takim razie to, co się zachowało, stanowiło zbyt wątłą podstawę do wysuwania jednoznacznych ocen. Zarówno w tę, jak i w tamtą stronę.