Jest rzeczą oczywistą, że historyk winien dążyć do wyłączenia własnych emocji i opisywane fakty traktować uczciwie, zgodnie z kanonami naukowego rzemiosła. Analizując czasem skomplikowane postacie, w wypadku nasuwających się pytań trzeba brać pod uwagę bardzo różne odpowiedzi. A wskazywać te, które są najbardziej prawdopodobne.
Zyzak często wybiera inne, najbardziej niekorzystne dla przywódcy „Solidarności“. Z lubością i mocno ponad miarę dokonuje egzegezy rozmaitych sprzecznych czy wręcz nieprawdziwych słów Wałęsy. Tak jakby było wielką sensacją, że jako świadek własnej historii jest on niezbyt wiarygodny.
Ale zarzucając swemu bohaterowi kłamstwo, Zyzak nie zawsze musi mieć rację. Twierdzi na przykład, że Wałęsa świadomie wyolbrzymia martyrologię swojego ojca, przekonując, że był on więźniem obozu koncentracyjnego, podczas gdy w rzeczywistości był on w niemieckim obozie pracy (s. 24). Biograf Wałęsy pisze bez cienia wątpliwości: „znamy różnicę pomiędzy niemieckimi obozami pracy a obozami koncentracyjnymi, zwanymi również obozami zagłady. Znał ją z pewnością i Lech Wałęsa“.
Nie wiem, czy były prezydent rzeczywiście celowo mijał się tu z prawdą. Zarówno w tym wypadku, jak i przy innych oskarżeniach stawianych w książce brak mi prezentowanej przez Zyzaka pewności. Dopuszczam bowiem, że jego bohater, człowiek, który zakończył edukację na poziomie zasadniczej szkoły zawodowej, może takich rzeczy nie wiedzieć.
W tym przekonaniu utwierdza mnie fakt, że również niektórzy historycy mają z niemieckimi obozami wyraźne problemy. Na przykład Paweł Zyzak piszący o „obozach koncentracyjnych zwanych również obozami zagłady“. Obóz koncentracyjny (Konzentrationslager) to nie to samo co obóz zagłady (Vernichtungslager). Jeżeli w tej kwestii brakuje wiedzy Zyzakowi, to zakładam, że może jej brakować i Wałęsie.
Omawiana biografia ma wiele innych wad i usterek. Za często niezwykle istotne, a niekorzystne dla przywódcy „Solidarności“ informacje padają na podstawie opinii ludzi mu niechętnych. Często wręcz osobistych wrogów, a nie tylko politycznych przeciwników. Jeszcze częściej Zyzak pozwala sobie na metody opisu historii, które uważam za absolutnie niedopuszczalne. Tak jak w wypadku opisu zakupu przez Wałęsę na początku lat 70. fiata 126p. Po zdaniu zawierającym informację o tym wydarzeniu Zyzak pisze: [jeden ze współpracowników Wałęsy] „Henryk Lenarciak tłumaczy, że w celach werbunkowych SB obiecywała stoczniowcom załatwienie samochodu czy mieszkania“ (s. 119).
Czy autor dysponuje jakimikolwiek poszlakami pozwalającymi na łączenie sprawy wspomnianego samochodu z działaniami Służby Bezpieczeństwa? Z książki nic takiego nie wynika, więc podobne słowa można zdefiniować jako kuriozalne konfabulacje. Niestety, niejedyne. Na s. 159 bez żadnych podstaw autor „zakłada“, że Wałęsa mógł od 1978 r. być kontaktem operacyjnym Służby Bezpieczeństwa: „współpraca Wałęsy mogła opierać się na zasadach kontaktu operacyjnego (KO), czyli osoby udzielającej SB informacji niebędącej formalnie zwerbowaną“. Dotychczasowa wiedza historyczna jasno wskazuje, że w tym czasie Wałęsa był rozpracowywany w ramach sprawy o kryptonimie „Bolek“. To w tym wypadku wyklucza ewentualność, że był jednocześnie kontaktem operacyjnym.
Swoje bardzo poważne oskarżenia Paweł Zyzak wysunął bez jakichkolwiek dowodów. Nie ma nawet, jak w wypadku „sikania do kropielnicy“, relacji [anonimowego] mieszkańca Pokrzywnicy“ (s. 41 – 42). Nie ma nic prócz kompletnego braku odpowiedzialności Zyzaka.
[srodtytul]Szkodliwa pseudonauka [/srodtytul]
Książka Pawła Zyzaka naprawdę ma liczne zalety i można w niej znaleźć całą gamę ważnych i ciekawych informacji. Część jego ustaleń pokrywa się z ustaleniami, które wcześniej poczyniliśmy wspólnie ze Sławomirem Cenckiewiczem.
Dotyczą one chociażby działań Urzędu Ochrony Państwa, który – wiele na to wskazuje – w latach 90. „czyścił“ w różnych miejscach dokumenty dotyczące Lecha Wałęsy. Ale ze względu na brak możliwości weryfikacji części posiadanych przez nas informacji lub niemożność ujawnienia naszych źródeł w kilku istotnych przypadkach nie było możliwości ich publikacji w książce „SB a Lech Wałęsa“. Zyzak przywraca pamięci wiele innych, nieznanych faktów z życiorysu swego bohatera, odważnie pisze o tak skomplikowanym i trudnym dokumencie, jakim jest zbyt łatwo odrzucana przez naukowców słynna „rozmowa braci“. Jego książka jest napisana ciekawie, a jej autor ma wielkie pokłady talentu i niewątpliwie pasji. Ale negatywy wyraźnie przeważają i to one zadecydują o odbiorze jego pracy. Bo Zyzak pozwala sobie na rzeczy, które w nauce raczej nie powinny się zdarzyć. Dotyczy to przede wszystkim opisu młodzieńczych lat Lecha Wałęsy, w którym na podstawie anonimowych i niesprawdzonych źródeł podano wiele bardzo negatywnych dla Wałęsy informacji.
W innych częściach biografii pojawia się pod adresem przywódcy „Solidarności“ wiele podejrzeń i insynuacji. Czasem nawet w kwestiach, w których zachowane dokumenty mówią dokładnie coś przeciwnego – dotyczy to wspomnianej „ewentualności“ współpracy Wałęsy z SB po 1978 roku. Na tak poważne oskarżenia Zyzak nie ma po prostu nic, nawet „anonimowej relacji“.
Lech Wałęsa to jedna z najważniejszych postaci najnowszej historii Polski. Zawsze będzie budził skrajne oceny i naukowe kontrowersje. Nie może więc oczekiwać, że wszyscy będą pisać na kolanach i w sposób, w jaki on sam często zwykł mówić o sobie. Ale Wałęsa ma prawo żądać, by go traktowano uczciwie.
W tym kanonie się nie mieści, moim zdaniem, notoryczne opieranie się na opiniach jego wrogów, wysuwanie bezpodstawnych oskarżeń i sięganie do zwyczajnych insynuacji. W nauce niedozwolone jest także cytowanie anonimowo przekazanych historyjek funkcjonujących na zasadzie „jedna pani drugiej pani w maglu“.
W historiografii dotyczącej najnowszych dziejów Polski jest wiele szkodliwych mitów i zwyczajnej nieprawdy. Ale odbrązawianie polega na rzeczowej dekonstrukcji mitów, a nie na obrzucaniu czym tylko popadnie. Zaprezentowana przez autora oral history za często sprowadza się do możliwości mówienia wszystkiego, co komu ślina na język przyniesie. W opinii wielu „sikanie do kropielnicy“ w prosty sposób będzie łączone nie z nazwiskiem bohatera książki, tylko z historiografią Zyzaka.
Ta książka jest jego porażką i prawdopodobnie również – w świecie nauki i życiu publicznym – klasycznym harakiri. Ale nie tylko o zmarnowany talent autora tu chodzi. Książka jest zła i szkodliwa także dla polskiej historiografii, bo zwolennikom wolności badań naukowych wyrządza niedźwiedzią przysługę. Ich przeciwnicy wezmą biografię Zyzaka i będą triumfalnie pokazywać, że tu nie o żadną prawdę historyczną chodzi, tylko o dokopanie Wałęsie.
Ja się na taką naukę, jaką zaprezentował Zyzak, zwyczajnie, po ludzku, nie zgadzam. Lech Wałęsa to postać skomplikowana i ciekawa. Jakkolwiek by oceniano jego polityczną biografię, to trzeba zachować rygory naukowe i niezbędną dozę obiektywizmu. Przywódca „Solidarności“, polski noblista i prezydent, a przede wszystkim człowiek, cokolwiek byśmy o nim sądzili, na traktowanie a la Zyzak po prostu nie zasługuje.
[ramka]Autor, politolog i historyk, jest wicedyrektorem Biura Lustracyjnego Instytutu Pamięci Narodowej. Opublikował wraz ze Sławomirem Cenckiewiczem książkę „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii“[/ramka]