Mimo tak jednoznacznej postawy prezesa IPN Wałęsa wciąż czekał na przyznanie statusu pokrzywdzonego. Kieres osobiście pochylał się nad materiałami na temat Wałęsy. Podczas jednej z wizyt w Gdańsku miał nawet, co ujawnił niedawno były dyrektor IPN w Gdańsku Edmund Krasowski, zarządzić głosowanie: „przyznać status pokrzywdzonego Lechowi Wałęsie czy nie?”.
Ostatecznie dylematy prezesa IPN przecięło orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 26 października 2005 r., w którym zobowiązano IPN do przyznania statusu pokrzywdzonego każdej osobie, która wcześniej została oczyszczona przez sąd lustracyjny z zarzutu kłamstwa lustracyjnego. W tym momencie, nie oglądając się na zgromadzoną w IPN dokumentację, prezes IPN mógł przyznać Wałęsie status pokrzywdzonego.
Ostatecznie 16 listopada 2005 r. Lech Wałęsa otrzymał w swoim biurze w Gdańsku status pokrzywdzonego z rąk Leona Kieresa i dyrektora gdańskiego IPN Edmunda Krasowskiego. „Podkreślam dzisiaj z najwyższą starannością. Instytut nie przyznaje statusu pokrzywdzonego, bo ten status Lech Wałęsa sam swoją działalnością sobie przyznał. My tylko potwierdzamy” – powiedział Kieres. Dodał także, że podejmując decyzję, IPN uwzględnił też wyrok Trybunału Konstytucyjnego.
Słowa Kieresa nie znalazły jednak odbicia w standardowym formularzu, jaki otrzymał Wałęsa. Napisano w nim, że IPN zaświadcza, iż „Lech Wałęsa jest pokrzywdzonym” w rozumieniu artykułu 6 ustawy o IPN na podstawie „posiadanych i dostępnych dokumentów zgromadzonych w zasobie archiwalnym Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu”.
W świetle opisanych tu faktów oraz archiwaliów zaprezentowanych w książce IPN „SB a Lech Wałęsa” treść powyższego zaświadczenia musi budzić zastrzeżenia. Przypadek Wałęsy ostatecznie skompromitował ideę statusu pokrzywdzonego, który w kolejnej nowelizacji ustawy IPN został na szczęście zlikwidowany.
[srodtytul]Czekając na nowe rozdanie[/srodtytul]
Swoim radiowym wywiadem prof. Jan Żaryn zwrócił uwagę na manipulowanie sprawą Wałęsy przez część poprzedniego kierownictwa IPN, które za wszelką cenę chciało ukryć kompromitującą przeszłość byłego prezydenta. Potwierdza to presja i zakazy, jakie towarzyszyły pracy niektórych historyków w IPN w 2005 r.
Najpierw, ze względu na naciski niektórych przełożonych, nie było możliwe opublikowanie artykułu źródłowego o TW „Bolek” na łamach krakowskich „Arcanów”, później natomiast nie mogła zostać wydana książka będąca pokłosiem konferencji poświęconej 25. rocznicy powstania Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża ze względu na wypowiedzi niektórych uczestników oskarżających Wałęsę o współpracę z SB.
Z reprymendą przełożonych spotkał się zarówno mój artykuł omawiający m.in. znalezione dokumenty „Bolka” („Prawda kłamstw”, „Wprost”, 5 VI 2005), jak i źródłowy tekst Grzegorza Majchrzaka („Jak powstawały esbeckie fałszywki”, „Rzeczpospolita”, 11 VII 2005), który ukazał kulisy związane z wykorzystaniem przez SB autentycznych akt TW „Bolek” do utrącenia kandydatury Wałęsy do Nagrody Nobla.
Jednym z nielicznych, który domagał się wówczas swobodnej dyskusji na temat, był Jan Żaryn. W swoim publicznym proteście przeciwko kneblowaniu nauki pisał wówczas: „Poszukiwanie tajnych współpracowników w raportach funkcjonariuszy SB, a także w tajnych kartotekach, to nie objaw prymitywizmu historyka. Czy wszakże wg kryteriów ludzkiej sprawiedliwości nie powinniśmy się domagać prawdy, choćby najbardziej bolesnej? (…) A co robić, jeśli mamy poważne poszlaki, ale dowodów mało? Winniśmy milczeć, czy – mówiąc językiem psychologii – przenieść na społeczeństwo wątpliwości, które zrodziła lektura akt esbeckich (casus Lecha Wałęsy pokazuje skutki takiego przeniesienia; stan niepokoju udzielił się teraz kolejnym osobom, które przeczytały dokumenty opublikowane przez mojego kolegę Grzegorza Majchrzaka w „Rzeczpospolitej”). Niech teraz czytelnicy – bogatsi w wiedzę – pomogą!”.
Na szczęście dzięki prezesurze Janusza Kurtyki wszyscy mogli zapoznać się ze smutną prawdą o przeszłości Wałęsy.
Komiczne wydają się zatem ciągłe oświadczenia byłych współpracowników Leona Kieresa o „apolityczności”, „apartyjności” i „stwarzaniu pola do wolnego uprawiania badań naukowych” w czasach jego prezesury.
Wykorzystują oni obecny anty IPN-owski klimat i społeczną niepamięć, która ze świadomości wyparła już m.in. publiczne opowieści Kieresa o rozmowach telefonicznych z premierem Leszkiem Millerem i lustrowanie podczas konferencji prasowej o. Konrada Hejmy uznanego wówczas niesłusznie za głównego agenta bezpieki w Watykanie.
Obecnie większość obrońców Kieresa myśli o nowym rozdaniu w IPN, szykując się do objęcia stołków, i związana jest wprost z rządzącą partią polityczną, która tak dba o wolność badań naukowych, że postanowiła ukarać IPN za wydanie jednej książki, a Uniwersytet Jagielloński skontrolować za treść jednej pracy magisterskiej. Senatorem tej partii jest dzisiaj Leon Kieres, który nie chce komentować szumu wokół IPN.
I dobrze.
[i]Autor jest historykiem, byłym pracownikiem IPN. Wydał (wspólnie z Piotrem Gontarczykiem) książkę pt. „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”[/i]