Triumf bezwoli

Aktualizacja: 23.05.2009 11:47 Publikacja: 23.05.2009 11:46

Wychodząc ze swego domu w Sulejówku 12 maja 1926 roku o siódmej rano Józef Piłsudski powiedział żonie, że wróci o zwykłej porze na obiad. Nie ma najmniejszego powodu przypuszczać, by ją oszukiwał. Piłsudski po prostu nie zamierzał tego dnia dokonywać zamachu stanu. Zamierzał wziąć udział w zbrojnej demonstracji, urządzonej przez wiernych mu oficerów, spotkać się z prezydentem i wymusić na nim dymisję rządu, po to, by stworzyć precedens i umocnić swoją pozycję na przyszłość. A potem, z poczuciem, że zrobił coś potrzebnego ojczyźnie, wrócić do domu i zasiąść z rodziną do stołu.

Być może tak by było, gdyby nie fakt, że prezydenta nie było tego dnia w Warszawie (jego wyjazd nie był zresztą tajemnicą - przegapienie go przez spiskowców wiele mówi o ich talentach), a lekceważeni przez piłsudczyków zwierzchnicy państwa i sił zbrojnych zachowali się nadspodziewanie stanowczo.

Zbuntowani pułkownicy nagle zorientowali się, że mogą ponieść konsekwencje niesubordynacji, Piłsudski, wiedziony osobista lojalnością, nie mógł ich pozostawić własnemu losowi - padły strzały, a potem już poszło samo. Po burzliwych, choć krótkich walkach okazało się, że nikt nie jest zdeterminowany bronić dotychczasowego porządku, który od dawna już nie był żadnym porządkiem, tylko irytującym wszystkich bałaganem. Nawet sami przedstawiciele legalnej władzy nie za bardzo byli przekonani do walki w swej obronie, i w końcu wszyscy prawie zgodzili się, że przekazanie władzy Piłsudskiemu nie jest pomysłem złym.

Z tej zgody wyłamał się tylko on sam; władzy nie przyjął, ale też nie do końca, wybierając dla siebie rolę szarej eminencji, formalnie generalnego inspektora sił zbrojnych, faktycznie dobrego dziadka Rzeczpospolitej, który niby to nie trudzi się bieżącym rządzeniem, ale gdy uzna, że coś jest nie tak, może każdego z rządzących wezwać do siebie, udzielić mu reprymendy i wymienić na kogoś innego. Nie dyktatora, ale, jak to szybko ochrzczono, dyktatusia.

Gdyby nie krew kilkuset żołnierzy i cywili, trudno byłoby kres naszej króciutkiej międzywojennej demokracji nazwać inaczej niż operetkowym. Z jednej strony demokracja, której większość nie chce bronić, z drugiej dyktator, który bynajmniej nie marzy o władzy i nie upaja się jej sprawowaniem. Trudno znaleźć w dziejach świata przykład podobny.

Co jednak z tego przykładu wynika? Powściągliwość Piłsudskiego niczemu przecież nie zapobiegła. Tak, jak wypadki majowe potoczyły się same z siebie i mocą bezwładu doprowadziły do nieplanowanego zamachu stanu, tak i rządy sanacji rozwijały się, mocą wewnętrznej dynamiki walki o władzę i logiką dworskich intryg, w kierunku, którego sam Piłsudski zapewne chciał uniknąć. Jeśli nawet u początku była bezinteresowna troska o młode państwo i jeśli nawet łączyła się z nią pewna niechęć do sięgania po brutalną przemoc, to szybko stała się sanacja najzwyklejszą w świecie sitwą, cementowaną mafijnymi układami i geszeftami. Dla ugruntowania swej władzy i wpływu nie cofała się przed żadnym, coraz dalej idącym bandytyzmem.

To rzeczy niby znane, ale nie do końca - z racji różnych historycznych zaszłości nikomu nie zależało na opisaniu tych mechanizmów bezwładu, które określały ewolucję dyktatury i sprawiły, że z każdym rokiem okazywała się lekarstwem gorszym od choroby, jakiej miała zapobiec. Brakuje mi zwłaszcza solidnej historii gospodarczej II RP, która pokazałaby, jak niszczące dla gospodarki polskiej było poddanie jej władzy legionowych trepów, „uzdrawiających” ją rozkazami i przysłowiowym malowaniem trawy na zielono.

Brakuje mi też solidnej, niehagiograficznej analizy psychologii Marszałka, który - podobnie zresztą jak jego wielki rywal, Dmowski - z wiekiem zatracał wielkość, coraz bardziej zmieniając się w pełnego obsesji i idiosynkrazji frustrata. W analizie takiej maj 1926 trzeba by bez wątpienia uznać za początek końca, początek upadku wielkiego przywódcy. A także za, że posłużę się taką parafrazą znanego dzieła, „triumf bezwoli”.

[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/05/23/trium-bezwoli/]na blogu[/link][/ramka]

Wychodząc ze swego domu w Sulejówku 12 maja 1926 roku o siódmej rano Józef Piłsudski powiedział żonie, że wróci o zwykłej porze na obiad. Nie ma najmniejszego powodu przypuszczać, by ją oszukiwał. Piłsudski po prostu nie zamierzał tego dnia dokonywać zamachu stanu. Zamierzał wziąć udział w zbrojnej demonstracji, urządzonej przez wiernych mu oficerów, spotkać się z prezydentem i wymusić na nim dymisję rządu, po to, by stworzyć precedens i umocnić swoją pozycję na przyszłość. A potem, z poczuciem, że zrobił coś potrzebnego ojczyźnie, wrócić do domu i zasiąść z rodziną do stołu.

Pozostało 85% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?