Dwupartyjność manichejska

Polska polityka to okadzanie Świętowida Tuska i jego kapłanów oraz wleczenie ubranego w czapkę błazeńską Kaczyńskiego na stos ofiarny. Albo przeciwnie, wynoszenie Kaczyńskiego na ołtarze i hańbienie Tuska

Publikacja: 08.06.2009 13:00

Maciej Rybiński

Maciej Rybiński

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Wśród fragmentów, strzępów pieśni mojego dzieciństwa kołacze mi się po głowie także urywek z powojennej wersji „Roty”. Szło to jakoś mniej więcej tak: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz brud, rozkoszne nam pomyje. My PPR-u wierny lud, potężne mamy ryje. Twierdzą nam będzie każdy żłób, tak nam dopomóż wróg, tak nam dopomóż wróg.”.

Do rozmaitych wersji tego, co się właściwie stało 4 czerwca 1989 – czy obaliliśmy komunizm, czy też obalił go osobiście Kiszczak, albo czy w ogóle (wersja generała Jaruzelskiego) niczego nie obalono, bo komunizm nie istniał – dorzucam jeszcze jedną, ludową czy ludyczną: wierny lud PPR został odsunięty od żłoba, a wróg nie przyszedł ryjom z pomocą.

W każdym razie nastąpiły zmiany i niemal natychmiast rozpoczęła się w nowej Polsce dyskusja o idealnym systemie politycznym, stosownym dla demokracji. Ideałem większości dyskutantów był system dwupartyjny, wzorowany na dwupolówce rolnej. Zachwalano żywotność i skuteczność demokracji brytyjskiej i sprawność dwupartyjnego systemu amerykańskiego.

[srodtytul]Duchowy podział[/srodtytul]

Już się wydawało, że da się taki system zrealizować na łatwym podziale – postkomuniści kontra postantykomuniści. Niestety, życie bywa brutalne wobec prostych, a raczej prostackich idei. Owszem, stosunek do przeszłości w PRL rozstrzygał często o konstrukcji sceny politycznej, ale w nieustannym chaosie i zmiennych sojuszach.

Podział na lustratorów i antylustratorów nie pokrywał się z uprzednią przynależnością do obozu władzy i opozycji. Zagorzali antykomuniści chcieli budować nową Polskę z zachowaniem zdobyczy świata pracy uzyskanych w warunkach realnego socjalizmu, podczas gdy postkomuniści staczali się na pozycję neoliberalizmu ekonomicznego. Podobnie wyglądało to w przypadku utrzymania państwowej własności środków produkcji.

Jednym słowem, był chaos i tylko duch niezgody unosił się nad mętnymi wodami. Wydawało się, że zmierzamy w stronę mnogopartyjnej i do tego stale zmiennej konstrukcji systemu politycznego. Stąd brała się moja na przykład wstrzemięźliwość wobec skądinąd logicznej idei jednomandatowych okręgów wyborczych.

Obawiałem się, że obudzimy się któregoś dnia z Sejmem, w którym będzie 460 jednoosobowych frakcji partyjnych i wobec niemożności stworzenia koalicyjnej większości trzeba będzie powołać rząd złożony z komisarza z UE i syndyka masy upadłości.

[wyimek]Wszyscy u nas biorą udział w walce Dobra ze Złem. Argumenty rzeczowe są zbyteczne, skoro PiSiak z jednej, a POmiot z drugiej są odrażający, podli, źli[/wyimek]

Ależ nic podobnego. Z satysfakcją spieszę donieść, że ten trudny etap transformacji mamy za sobą. Polska jest dziś państwem o systemie dwupartyjnym. Nie formalnie wprawdzie, konstytucyjnie, ani nawet praktycznie, ale duchowo.

Aż dziwne, że nikt tego nie zauważył, że nie otrąbiliśmy sukcesu wejścia do wąskiej rodziny światowej demokratów dwupartyjnych, że nadal nas uważają i sami siebie też postrzegamy jako swarliwych indywidualistów niezdolnych do konstruktywnej współpracy. A gdzież tam! Potrafimy się samoorganizować, byle tylko w słusznej sprawie.

[srodtytul]Haman i Ahaswer[/srodtytul]

Polską dwupartyjność zauważyłem, serfując w Internecie. Nigdy przedtem tego nie robiłem, wolę poczytać książkę, ale przy okazji perturbacji z gazetą „Dziennik”, wiedziony ciekawością, co też Polacy o tym sądzą, przejrzałem wszystkie fora dyskusyjne polskiego Internetu.

A tam dwupartyjność widać jak na dłoni. Co tam dwupartyjność – manicheizm polityczny. Mamy dwupartyjny podział na dobro absolutne i zło wszechogarniające. Nie są to cechy przypisane na stałe konkretnym ugrupowaniom – PO i PiS (bo tylko one naprawdę się liczą). Są to cechy zmienne, w zależności od afiliacji wypowiadających się publicznie internautów. Czyli piśmiennych komputerowo Polaków.

Nikt nie ma czasu na głupstwa, na ocenę poszczególnych działań, wypowiedzi, projektów i programów, skoro bierze udział w walce Dobra ze Złem. Dobro jest absolutne, Zło również. Ludzie, którzy w ocenie rycerzy wojny moralnej na górze znaleźli się po ciemnej stronie mocy, są wrogami Dobra, muszą więc być pozbawieni jakichkolwiek cech ludzkich. Odczłowieczeni i wdeptani w ziemię. Z wzajemnością z drugiej strony. Argumenty rzeczowe są zbyteczne, skoro PiSiak z jednej a POmiot z drugiej są odrażający, podli, źli.

Nigdzie tak jaskrawie nie widać naszej dwupartyjności jak w Internecie. Ale dostrzeżenie tego faktu pozwala widzieć, że podobnie jest w publicystyce gazetowej, a także w języku i manierze, którymi posługują się politycy z pierwszych stron gazet. Haman i Ahaswer. Ahaswer i Haman. Biblijny wymiar nieustającej kampanii wyborczej w państwie dwupartyjnym.

Taka walka na moralnie zmeliorowanym polu bitwy wymaga nie rozumu, ale wiary. Ludzie małowierni, za to rozumni, boją się odezwać, aby ich głos, w który wkładają wysiłek przyzwoitości i rozsądku, nie został zakwalifikowany mocą odruchu jako świadectwo przynależności do świata ciemności, zaprzedania duszy diabłu. Jako wołanie kloaczne i defekacja świętości.

[srodtytul]Wszyscy przeciw[/srodtytul]

Nie wiem, co było początkiem naszej dwupartyjności polegającej na konflikcie między okadzaniem Świętowida Tuska i jego kapłanów a wleczeniem ubranego w czapkę błazeńską Kaczyńskiego na stos ofiarny. Albo przeciwnie, na wynoszeniu Kaczyńskiego na ołtarze i hańbieniu Tuska.

Nie wiem, kto to zaczął, kto zainicjował, ale dość dziwne, kulturowo i cywilizacyjnie, wydaje mi się, że tak wielu światłych, niegłupich ludzi tak gorliwie w tym przedstawieniu, upozowanym na politykę, uczestniczy. Być może zasada jedynej słuszności, absolutyzmu nieoświeconego kagankiem rozumu jest dziedzictwem PRL.

Niewykluczone, że dwupartyjność dla nas, sierot po PZPR, to też za dużo. Potrzebujemy do życia, do swobodnego oddychania, do poczucia racji systemu jednopartyjnego, gdzie wszyscy mogliby, jak wtedy, być przeciw.

Jeśli o mnie chodzi, ja się nie nadaję. Ale niewykluczone, że jestem osamotniony.

[i]Autor jest publicystą i felietonistą dziennika „Fakt”[/i]

Wśród fragmentów, strzępów pieśni mojego dzieciństwa kołacze mi się po głowie także urywek z powojennej wersji „Roty”. Szło to jakoś mniej więcej tak: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz brud, rozkoszne nam pomyje. My PPR-u wierny lud, potężne mamy ryje. Twierdzą nam będzie każdy żłób, tak nam dopomóż wróg, tak nam dopomóż wróg.”.

Do rozmaitych wersji tego, co się właściwie stało 4 czerwca 1989 – czy obaliliśmy komunizm, czy też obalił go osobiście Kiszczak, albo czy w ogóle (wersja generała Jaruzelskiego) niczego nie obalono, bo komunizm nie istniał – dorzucam jeszcze jedną, ludową czy ludyczną: wierny lud PPR został odsunięty od żłoba, a wróg nie przyszedł ryjom z pomocą.

Pozostało 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?