Wśród fragmentów, strzępów pieśni mojego dzieciństwa kołacze mi się po głowie także urywek z powojennej wersji „Roty”. Szło to jakoś mniej więcej tak: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz brud, rozkoszne nam pomyje. My PPR-u wierny lud, potężne mamy ryje. Twierdzą nam będzie każdy żłób, tak nam dopomóż wróg, tak nam dopomóż wróg.”.
Do rozmaitych wersji tego, co się właściwie stało 4 czerwca 1989 – czy obaliliśmy komunizm, czy też obalił go osobiście Kiszczak, albo czy w ogóle (wersja generała Jaruzelskiego) niczego nie obalono, bo komunizm nie istniał – dorzucam jeszcze jedną, ludową czy ludyczną: wierny lud PPR został odsunięty od żłoba, a wróg nie przyszedł ryjom z pomocą.
W każdym razie nastąpiły zmiany i niemal natychmiast rozpoczęła się w nowej Polsce dyskusja o idealnym systemie politycznym, stosownym dla demokracji. Ideałem większości dyskutantów był system dwupartyjny, wzorowany na dwupolówce rolnej. Zachwalano żywotność i skuteczność demokracji brytyjskiej i sprawność dwupartyjnego systemu amerykańskiego.
[srodtytul]Duchowy podział[/srodtytul]
Już się wydawało, że da się taki system zrealizować na łatwym podziale – postkomuniści kontra postantykomuniści. Niestety, życie bywa brutalne wobec prostych, a raczej prostackich idei. Owszem, stosunek do przeszłości w PRL rozstrzygał często o konstrukcji sceny politycznej, ale w nieustannym chaosie i zmiennych sojuszach.