W „Gazecie Wyborczej” ukazało się we wtorek obszerne omówienie sondażu przeprowadzonego dla muzeum II wojny światowej. Sondaż dotyczy współczesnej polskiej pamięci o II wojnie. Nie znamy jeszcze wszystkich pytań i odpowiedzi, które zostały w nim zawarte. Trudno więc ocenić w pełni wyniki sondażu. Dowiadujemy się jednak, że towarzyszyły mu „dyskusje zorganizowane w Warszawie, Katowicach, Przemyślu i Gdańsku”.
Na ich podstawie dokonuje się, w ujęciu „Gazety”, daleko idących generalizacji na temat zróżnicowania regionalnego polskiej pamięci o wojnie. Warto zatem zauważyć, że dobór miejsc owych dyskusji o pamięci II wojny na pewno nie jest reprezentatywny. Tylko jedna została przeprowadzona w centrum Polski (Warszawa), trzy zaś w miejscach, które mają charakter nader specyficznych peryferii.
Jedno związane jest z konfliktem polsko-ukraińskim (Przemyśl), a dwa pozostałe z lokalną pamięcią o stosunkach polsko-niemieckich (Katowice i Gdańsk). Czy nie bardziej reprezentatywne dla polskiej przeciętnej byłyby dyskusje przeprowadzone nie tylko w takich miejscach, ale także np. w Krakowie, Lublinie, Łodzi, Poznaniu, a może również w mniejszych miastach i wsiach tych części Polski, które przed 1939 rokiem należały do II RP i z których wywodzi się ogromna większość współczesnych mieszkańców III RP?
[srodtytul]Typowy „dziadek z Wehrmachtu”?[/srodtytul]
W przedstawionej na łamach „Gazety” interpretacji wspomniane dyskusje – a raczej ich wybrane fragmenty – stają się podstawą dla tez widocznie sprzecznych z wynikami samej ankiety. Dowiadujemy się zatem, że Polacy pamiętają II wojnę światową jako „chaos, wojnę wszystkich ze wszystkimi”(!), że powtarza się obraz „okrutnego Ukraińca”, że w polskich rozmowach o wojnie dominują nie wspomnienia o polskim bohaterstwie i ofiarach, ale tematy takie, jak: życie codzienne, losy rodziny, praca przymusowa.