Klimat jak z Ludluma

Czyżby przyroda pozostawała na usługach ekologów? Dość wspomnieć, że lipcowe wichury zabiły siedem osób, a czerwcowa powódź kosztowała miliard złotych

Publikacja: 26.08.2009 16:20

Red

Szeryf (Barack Obama) dał się kupić cwaniakom ze Wschodniego Wybrzeża (ekolobby Ala Gore’a), a w saloonie lada chwila skończy się whisky (ustawa klimatyczna zrujnuje amerykańską gospodarkę). Tak oto amerykańskie zapasy o prawo klimatyczne widzą jego zagorzali przeciwnicy. Z pewnym zdumieniem odnajduję w tekście pana Mariusza Maksa Kolonki pt. „Ocieplenie – największy szwindel naszych czasów” echa tej westernowej stylistyki. Szczególnie, że wcześniej na łamach „Rzeczpospolitej” podałam solidne argumenty na to, że ustawa jest Ameryce potrzebna.

By zasypać przepaść pomiędzy nami (ekologami) a resztą świata, na chwilę zostanę sąsiadką pana Kolonki w którejś z mieścin w hrabstwie Bergen. Usiądźmy więc w fotelu w przeciętnym domu w Bergen, pogodnie popatrując na nasze osobiście uratowane drzewo (skądinąd, tak trzymać!). Nastrój może zepsuć nam fakt, że nasz wpływ na środowisko nie kończy się na kilku przydrożnych drzewach, ale przejawia się w sposobie, w jaki korzystamy z energii, podróżujemy i konsumujemy. Nasz fotel, niechybnie wyprodukowany w Chinach, stanowi poważne źródło emisji gazów cieplarnianych z produkcji i transportu.

Porzućmy chiński fotel i wdrapmy się na nasze amerykańskie drzewo, by nabrać nieco szerszej perspektywy.

Pan Kolonko wyraźnie dał do zrozumienia, że argumenty natury przyrodniczej (takie, jak niedźwiedzie smętnie popatrujące na topniejące lodowce) nie trafiają mu do przekonania. Sęk w tym, że ekologia rozumiana jako luksus, naddatek do rozwoju konsumpcji, jest pieśnią przeszłości. Straty gospodarcze związane z dewastacją przyrody (w tym z dewastacją klimatu) zmuszają nas do podjęcia nowatorskiego myślenia o rozwoju ograniczonym wyczerpującymi się zasobami planety.

[srodtytul]Naiwni ekolodzy i rozsądni obywatele[/srodtytul]

Liczbom, faktom, uzasadniającym wprowadzenie klimatycznych regulacji, pan Kolonko przeciwstawia obrazowanie rodem z powieści sensacyjnej. Są więc ONI (naiwni ekolodzy), MY (rozsądni obywatele), a w tle biznesowe hieny pociągające za sznurki ekologicznych pacynek. Brakuje tylko prominentów usuniętych skrytobójczo (najlepiej zaczadzonych gazem cieplarnianym w swoim przepastnym SUV). Klimat jak z Ludluma.

Przeformułowanie paradygmatu rozwoju, odważny zwrot ku odnawialnym źródłom energii i efektywności wykorzystania energii to nasza szczepionka przeciw zmianom klimatu. Uparte powoływanie się na to, że tuzy biznesu zarobią na amerykańskiej ustawie klimatycznej, to jak rezygnacja ze szczepień, bo produkuje je duża, posażna firma farmaceutyczna.

Słusznie wskazuje pan Kolonko, że na idei można zarobić – również na idei ochrony klimatu. Zaprośmy więc naszych, polskich przedsiębiorców, by wskoczyli do pierwszego wagonika tej rozpędzającej się klimatycznej kolejki!

Pochylmy się nad stwierdzeniem, że wokół nowej ustawy klimatycznej kręcą się rzesze „grających w golfa, wyposażonych w czarne karty kredytowe cwaniaków”. Śmiem twierdzić, że kręciłyby się wokół każdej nowej obiecującej ustawy. Charakter obecnej przemiany (wraz z wpisaną w amerykańskie procesy legislacyjne podatnością na naciski) nie różni się niczym od innych przemian czy przełomów technologicznych. Twierdzenie, że ochrona klimatu jest „największym szwindlem naszych czasów” jest nadmiarowe, by nie rzec – bombastyczne.

Skoro problem jest palący, czy jesteśmy w stanie wyłonić w castingu 12 sprawiedliwych, którzy, w ramach umowy o dzieło, zatrzymają dla nas zmiany klimatu? Nie, działania podejmują ci, którzy już są w strukturach władzy. Nie mamy czasu wymienić ich na bardziej etyczne egzemplarze. To czysty, chłodny pragmatyzm, którego odmawiają mi i innym zwolennikom ochrony klimatu sceptycy, usiłując zepchnąć nas do getta naiwności bądź ekstremizmu.

[srodtytul] Klimatyczny ping pong z Trzecim Światem [/srodtytul]

To pragmatyzm podpowiada, że powinniśmy rozmawiać z panem Liu z Pingliang (pozwolę sobie nazwać mojego chińskiego przyjaciela innym mianem, niż deprecjonujące „Ping Pong” pana Kolonko).

Według naukowców stoimy przed koniecznością drastycznego obniżenia emisji gazów cieplarnianych na głowę mieszkańca globu, nawet do poziomu 1 tony CO2 eq (dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych przeliczonych na CO2). Obecnie, zgodnie z danymi amerykańskiej rządowej Energy Information Administration, ten osobisty „ślad węglowy” wynosi dla Amerykanina ok. 20 ton CO2 eq, dla Polaka – 8 ton, a dla Chińczyka – 4,5 tony. Czterokrotnie niższe emisje dzielą pana Liu od dobrobytu mieszkańca hrabstwa Bergen i pan Liu ma tego świadomość. Nie czas grać w klimatycznego ping ponga. Wspólnie musimy powrócić do osobistego „śladu węglowego” rzędu 1 tony CO2 eq. Nie zmieni tego fakt, że mamy pana Liu w głębokim poważaniu. Pan Liu i tak upomni się (chyba słusznie?) o prawo do rozwoju. By więc pan Liu trzymał w ryzach swoje emisje i my musimy emitować mniej: ja, pan, panie Mariuszu, i każdy mieszkaniec Bergen zanurzony pogodnie w chińskim fotelu. I o to toczą się międzynarodowe negocjacje, w których, wbrew pozorom, Chiny nie są głównym hamulcowym. Dość wspomnieć, że Państwo Środka dysponuje obecnie największą na świecie mocą zainstalowaną w odnawialnych źródłach energii i wyznaczyło sobie ambitne cele podniesienia efektywności energetycznej gospodarki.

Rozumiem jednak wręcz histeryczny lęk przed Chinami, jaki panuje w Stanach Zjednoczonych (taki właśnie lęk wykazali doradcy kongresmanów, z którymi rozmawiałam ostatnio na waszyngtońskim Kapitolu). Deficyt handlowy w obrocie z Państwem Środka w samym 2008 r. wyniósł 268 mld dolarów i stanowi aż 83 proc. całości deficytu w handlu zagranicznym USA (z wyłączeniem ropy naftowej).

Zadłużenie wobec Chin wynosi 800 mld dolarów. Zapytuję jednak nieco prowokacyjnie – a kto im kazał tak się zadłużać? Kto im kazał kupować chińskie plastikowe wchodziki dla jamnika, by mógł wgramolić się do SUV? Po co kupili te wszystkie porcelanowe żyrafy i koła sternika do domu w pustynnej Nevadzie? Chorobliwe uzależnienie USA od chińskich produktów nieco kłóci się z twardą sugestią pana Kolonko, by „nie martwić się wyborami mieszkańców krajów Trzeciego Świata, bo to jest ich problem, nie nasz”.

Skoro Ameryka nie jest samotną wyspą, nie stać jej na to, by buńczucznie odwrócić się plecami do reszty świata. W globalnej gospodarce nasze ekonomiczne (i moralne, nie bójmy się tego słowa!) wybory pozostają w ścisłej korelacji i z wyborami pana Liu i pana Vazqueza, który swój peruwiański sen zmuszony jest realizować w warunkach narastających strat gospodarczych wiązanych ze zmianami klimatu. (Peru zostało umieszczone przez prestiżowy Tyndall Centre on Climate Change w pierwszej trójce państw najbardziej narażonych na skutki zmian klimatu, po Bangladeszu i Hondurasie). Dodajmy, że USA odpowiada za ponad 20 proc. światowych emisji gazów cieplarnianych, a nieszczęsne Peru – za 0,1 proc. emisji.

[srodtytul] Strategia strachu czy strategia szansy?[/srodtytul]

Pan Kolonko wypomina zwolennikom ochrony klimatu realizowanie strategii strachu, „przystawianie społeczeństwom spluwy do głowy” w imię tajemniczej, lewicującej inżynierii dusz i portfeli.

Czyżby nawet przyroda pozostawała na usługach ekologów, racząc nas przerażającymi ekstremami pogodowymi? Dość wspomnieć, że lipcowe wichury zabiły w Polsce siedem osób, a czerwcowa powódź na południu kraju kosztowała miliard złotych.

Paliwa kopalne, o które toczymy to całe larum, podpowiadają nam inną strategię – strategię konieczności. Zbliżamy się do momentu, kiedy wydobycie ropy (a następnie gazu) osiągnie szczyt i zacznie spadać (tzw. peak oil). Jak powiedział ostatnio brytyjskiemu „Independent” główny ekonomista International Energy Agency (IEA) dr Fatih Birol: „Któregoś dnia ropa się wyczerpie (…), musimy porzucić ropę, zanim ona porzuci nas i musimy się na ten dzień przygotować. Im wcześniej zaczniemy, tym lepiej, bo cały nasz system ekonomiczny i społeczny opiera się na ropie, zmiana będzie więc czasochłonna i bardzo kosztowna. Powinniśmy podejść do tego naprawdę poważnie”.

Jeżeli chcemy być przygotowani na to ostateczne zamknięcie kurka, powinniśmy już teraz wykorzystywać paliwa kopalne do produkcji instalacji odnawialnych źródeł energii (które to procesy też wymagają energii).

Inna rzecz, że cała rzesza zwolenników ochrony klimatu postrzega regulacje klimatyczne jako nowe otwarcie i realizuje strategię szansy. Zarówno na gruncie amerykańskim, jak i polskim, energetyka rozproszona to miejsca pracy na terenach wiejskich, o dużej stopie bezrobocia. To szansa dla małych i średnich przedsiębiorstw, producentów komponentów do instalacji OZE (polski rynek jest ich strasznie głodny!). To szansa na samowystarczalność energetyczną, którą obiecuje tzw. mikrogeneracja, czyli prywatne, przydomowe odnawialne źródła energii.

Polityka klimatyczna to wreszcie tzw. koszty uniknięte – emisje z kominów elektrowni spalających węgiel przyczyniają się do rozwoju chorób cywilizacyjnych, szczególnie chorób układu oddechowego, stanowiąc poważne obciążenie dla budżetu służby zdrowia. Koszty uniknięte dzięki przyjęciu europejskiego pakietu klimatyczno-energetycznego oszacowano na 25 mld EUR rocznie.

W całej tej skomplikowanej układance to reakcyjni sceptycy klimatyczni zdają się realizować strategię strachu – strategię strachu przed zmianą.

[srodtytul] Rewolwer za podwiązką [/srodtytul]

Na zakończenie drobna osobista nuta: niedawno pewien ekscentryczny polityk nazwał mnie w popularnym programie publicystycznym „pachołkiem bandytów i złodziei”. Jako, że debata na temat zmian klimatu nabiera w mediach rumieńców, zapewne skolekcjonuję cały wachlarz epitetów z ust roznamiętnionych klimatycznych sceptyków. Zgodnie z twardym prawem Dzikiego Zachodu powinnam zatknąć rewolwer za podwiązkę i stanąć z nimi do krwawego pojedynku. Koniecznie w samo południe.

Pytanie, czy warto? Przecież chodzi o to, by się dogadać. Możemy potępić w czambuł negocjacje nowego ładu ekonomicznego, ograniczonego możliwościami klimatu, bo naruszają nasze ciepłe i wygodne status quo. Zdekonstruować i podważyć, skupiając się na jednym (i to tym najbardziej sensacyjnym) elemencie puzzle. Pytam jednak, co w zamian? Pytam o wizję. Wizję naszej wspólnej, było nie było, przyszłości.

[i] Marta Śmigrowska jest kierownikiem programu klimatycznego Polskiej Zielonej Sieci oraz specjalistką ds. międzynarodowych negocjacji konwencji klimatycznej ONZ. [/i]

Szeryf (Barack Obama) dał się kupić cwaniakom ze Wschodniego Wybrzeża (ekolobby Ala Gore’a), a w saloonie lada chwila skończy się whisky (ustawa klimatyczna zrujnuje amerykańską gospodarkę). Tak oto amerykańskie zapasy o prawo klimatyczne widzą jego zagorzali przeciwnicy. Z pewnym zdumieniem odnajduję w tekście pana Mariusza Maksa Kolonki pt. „Ocieplenie – największy szwindel naszych czasów” echa tej westernowej stylistyki. Szczególnie, że wcześniej na łamach „Rzeczpospolitej” podałam solidne argumenty na to, że ustawa jest Ameryce potrzebna.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?