Szeryf (Barack Obama) dał się kupić cwaniakom ze Wschodniego Wybrzeża (ekolobby Ala Gore’a), a w saloonie lada chwila skończy się whisky (ustawa klimatyczna zrujnuje amerykańską gospodarkę). Tak oto amerykańskie zapasy o prawo klimatyczne widzą jego zagorzali przeciwnicy. Z pewnym zdumieniem odnajduję w tekście pana Mariusza Maksa Kolonki pt. „Ocieplenie – największy szwindel naszych czasów” echa tej westernowej stylistyki. Szczególnie, że wcześniej na łamach „Rzeczpospolitej” podałam solidne argumenty na to, że ustawa jest Ameryce potrzebna.
By zasypać przepaść pomiędzy nami (ekologami) a resztą świata, na chwilę zostanę sąsiadką pana Kolonki w którejś z mieścin w hrabstwie Bergen. Usiądźmy więc w fotelu w przeciętnym domu w Bergen, pogodnie popatrując na nasze osobiście uratowane drzewo (skądinąd, tak trzymać!). Nastrój może zepsuć nam fakt, że nasz wpływ na środowisko nie kończy się na kilku przydrożnych drzewach, ale przejawia się w sposobie, w jaki korzystamy z energii, podróżujemy i konsumujemy. Nasz fotel, niechybnie wyprodukowany w Chinach, stanowi poważne źródło emisji gazów cieplarnianych z produkcji i transportu.
Porzućmy chiński fotel i wdrapmy się na nasze amerykańskie drzewo, by nabrać nieco szerszej perspektywy.
Pan Kolonko wyraźnie dał do zrozumienia, że argumenty natury przyrodniczej (takie, jak niedźwiedzie smętnie popatrujące na topniejące lodowce) nie trafiają mu do przekonania. Sęk w tym, że ekologia rozumiana jako luksus, naddatek do rozwoju konsumpcji, jest pieśnią przeszłości. Straty gospodarcze związane z dewastacją przyrody (w tym z dewastacją klimatu) zmuszają nas do podjęcia nowatorskiego myślenia o rozwoju ograniczonym wyczerpującymi się zasobami planety.
[srodtytul]Naiwni ekolodzy i rozsądni obywatele[/srodtytul]