A dzieje się wciąż, pomału, ale skutecznie. Jak doniosła kilka dni temu prasa, Komisja Europejska zapaliła dla realizacji projektu zielone światło, najzwyczajniej w świecie ignorując zalecenie Parlamentu Europejskiego, które nakazywało wcześniej dokładniejsze zbadanie stopnia zagrożenia ekologicznego, jakie niesie ze sobą projekt. A z grona państw protestujących przeciwko rurze wyłamała się Finlandia, nawet nie próbując ukrywać, że zadecydowały o tym nieformalne sankcje ekonomiczne ze strony Rosji, będącej dla niej ważnym rynkiem zbytu.
Wszyscy widzą, nikt nie chce dostrzec. Cóż, mam wrażenie, że pisałem i gardłowałem o tym już dziesiątki razy, ale widać trzeba powtórzyć.
Nikt nigdy nie przedstawił racjonalnego, ani nawet nieracjonalnego, po prostu nikt nigdy nie przedstawił żadnego ekonomicznego powodu, dla którego Niemcy tak mocno zaangażowali się w ten projekt. Owszem, pada wiele argumentów, dlaczego północna nitka jest potrzebna. Ale ani jednego, dlaczego musi ona leżeć na dnie Bałtyku, i dlaczego w imię tego, aby leżała, Niemcy gotowe są ponieść tak wielkie koszty.
Z biznesowego punktu widzenia takie rozwiązanie ma same wady. Poprowadzenie rurociągu lądem byłoby, po pierwsze, jako łatwiejsze i szybsze, ponad trzy razy tańsze. Mowa o kilku miliardach euro, których podobno brakuje, bo mamy kryzys. Tych kilka miliardów miało być podzielone pomiędzy inwestorów, ale od dawna już nie jest tajemnicą, że cały projekt finansują Niemcy, bo Gazprom dostał na swoją część kredyty gwarantowane przez niemiecki rząd ? a więc przez niemieckich podatników.
Po drugie, budując gazociąg na lądzie, doskonale wiemy, co znajduje się na jego drodze. Na dnie morza leżą gdzieś zatopione przez sowietów zasobniki z poniemiecką bronią chemiczną, i nikt nie wie, gdzie. Niebezpieczeństwo spowodowania katastrofy ekologicznej jest zupełnie realne. Po co się na nie narażać, skoro lądem byłoby i taniej, i łatwiej, i bezpieczniej?