Kryzys niestraszny, jeśli się przed nim dobrze zabezpieczyć. Wiedzą o tym wydawcy podręczników, którzy mijający rok zamykają z sukcesem, a i na kolejne lata perspektywy mają jak najlepsze. Zawdzięczają to lobbingowi na najwyższym poziomie. Nie próbowali wpłynąć na stanowiących prawo, po prostu sami je napisali.
Nową podstawę programową dla szkół Ministerstwo Edukacji Narodowej przyjęło dokładnie rok temu. Zmianę programu uzasadniono obniżeniem wieku szkolnego. Ale ostatnie dane, które „Rzeczpospolita” podała w listopadzie tego roku, mówią, że do pierwszych klas poszło kilka procent sześciolatków.
Niezwykła determinacja i tempo, z jakim minister Katarzyna Hall wprowadziła nowy program, rodzą więc pytania: Po co zmieniono program dla kilku procent dzieci? Po co skazano nauczycieli szkół i przedszkoli na gimnastykowanie się z programem niedostosowanym do poziomu uczniów? W imię czego ukarano siedmiolatki, każąc im uczyć się z podręczników pisanych dla sześciolatków? Dlaczego zmuszono rodziców, by kupili nowe książki, choć stare byłyby bardziej odpowiednie dla ich dzieci? Wreszcie: skoro straciły dzieci, stracili nauczyciele i rodzice, to kto na tym zyskał?
[srodtytul]Anonimowy ekspert[/srodtytul]
Nawiązanie ścisłej współpracy z wydawcami podręczników było jednym z pierwszych działań podjętych przez Ministerstwo Edukacji pod rządami Katarzyny Hall. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że to właśnie z tej branży rekrutowali się eksperci piszący nową podstawę programową. Być może z tego właśnie powodu – choć brzmi to wręcz niewiarygodnie – ministerstwo odmówiło podania do publicznej wiadomości pełnej listy autorów nowego programu.