Sześciolatki w prezencie dla lobby wydawców

W imię czego ukarano siedmiolatki, każąc im uczyć się z podręczników pisanych dla sześciolatków? Dlaczego zmuszono rodziców, by kupili nowe książki? Kto na tym zyskał? – zastanawia się publicysta

Aktualizacja: 24.12.2009 07:37 Publikacja: 24.12.2009 00:08

Tomasz Elbanowski

Tomasz Elbanowski

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Red

Kryzys niestraszny, jeśli się przed nim dobrze zabezpieczyć. Wiedzą o tym wydawcy podręczników, którzy mijający rok zamykają z sukcesem, a i na kolejne lata perspektywy mają jak najlepsze. Zawdzięczają to lobbingowi na najwyższym poziomie. Nie próbowali wpłynąć na stanowiących prawo, po prostu sami je napisali.

Nową podstawę programową dla szkół Ministerstwo Edukacji Narodowej przyjęło dokładnie rok temu. Zmianę programu uzasadniono obniżeniem wieku szkolnego. Ale ostatnie dane, które „Rzeczpospolita” podała w listopadzie tego roku, mówią, że do pierwszych klas poszło kilka procent sześciolatków.

Niezwykła determinacja i tempo, z jakim minister Katarzyna Hall wprowadziła nowy program, rodzą więc pytania: Po co zmieniono program dla kilku procent dzieci? Po co skazano nauczycieli szkół i przedszkoli na gimnastykowanie się z programem niedostosowanym do poziomu uczniów? W imię czego ukarano siedmiolatki, każąc im uczyć się z podręczników pisanych dla sześciolatków? Dlaczego zmuszono rodziców, by kupili nowe książki, choć stare byłyby bardziej odpowiednie dla ich dzieci? Wreszcie: skoro straciły dzieci, stracili nauczyciele i rodzice, to kto na tym zyskał?

[srodtytul]Anonimowy ekspert[/srodtytul]

Nawiązanie ścisłej współpracy z wydawcami podręczników było jednym z pierwszych działań podjętych przez Ministerstwo Edukacji pod rządami Katarzyny Hall. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że to właśnie z tej branży rekrutowali się eksperci piszący nową podstawę programową. Być może z tego właśnie powodu – choć brzmi to wręcz niewiarygodnie – ministerstwo odmówiło podania do publicznej wiadomości pełnej listy autorów nowego programu.

Nie wszystkie nazwiska ekspertów udało się ukryć. Jako przykład ścisłej współpracy na linii MEN – wydawcy wymienić można nazwisko prof. Edyty Gruszczyk-Kolczyńskiej. Szefowa zespołu przygotowującego najbardziej newralgiczną część programu: dla przedszkola i pierwszych klas, została jednocześnie autorką książeczki „Zajęcia dydaktyczno-wyrównawcze dla dzieci, które rozpoczną naukę w szkole”. Profesor Kolczyńska na spotkaniach z nauczycielami w całej Polsce reklamować mogła nowy program swojego autorstwa i książeczkę wydawnictwa Edukacja Polska idealną dla tych sześciolatków, które nie poradzą sobie w pierwszej klasie. Ktoś powiedział złośliwie, że pani profesor sprzedaje naraz trutkę i odtrutkę, obie własnej produkcji.

Z kolei współautorką podręcznika do matematyki „Witaj, szkoło!”, w tym samym wydawnictwie, jest Dorota Zagrodzka. Ekspert MEN od matematyki i jednocześnie członek władz Gdańskiej Fundacji Oświatowej, którą współzakładała Katarzyna Hall.

[srodtytul]Nie sami wydawcy[/srodtytul]

Przedstawiciele branży o swoim udziale w tworzeniu podstawy mówią skromnie: „Uważamy, że jako wydawcy przedstawiliśmy ministerstwu najlepszych ekspertów do prac nad nową podstawą, jednak to ono decyduje o składzie zespołów roboczych. Chciałbym raz jeszcze podkreślić, że to nie sami wydawcy tworzą nową podstawę”

– powiedział Piotr Marciszuk, prezes Polskiej Izby Książki, podczas 23. Targów Książki Edukacyjnej w 2008 r.

Wydawnicze lobby odcisnęło widoczny ślad w treści dokumentu. Po raz pierwszy w historii polskiego szkolnictwa wśród wymagań stawianych uczniom w pierwszej klasie są nie tylko takie umiejętności jak czytanie lektur i kaligrafia, ale także „umiejętność” korzystania z pakietów edukacyjnych, czyli po prostu zestawów ćwiczeń i podręczników. Nauczyciel nie może już uczyć dzieci np. tylko z elementarza Falskiego. Tego rodzaju publikacja ma charakter ponadczasowy i może być przekazywana kolejnym rocznikom uczniów. Natomiast obowiązek korzystania z „pakietów edukacyjnych” zapewnia coroczny zysk ich producentom .

Rok temu ważyły się losy ustawy o reformie wprowadzającej sześciolatki do szkół. Ustawa, która uzasadniałaby zmianę podstawy, nie została jeszcze przyjęta, więc urzędnicy ministerstwa promowali teorię, że program będzie dobrze służył dzieciom niezależnie od wieku, gdyż „różnica między sześciolatkami a siedmiolatkami jest tylko pozorna” (wiceminister Zbigniew Marciniak).

[srodtytul]Dobra nowina z MEN[/srodtytul]

Wydawcy z zapartym tchem śledzili debatę wokół ustawy. Minister Hall uspokajała ich na specjalnym spotkaniu z przedstawicielami branży, a potem potwierdziła w e-mailu do prezesa Polskiej Izby Książki: „reforma programowa wchodzi bez zmian szesciolatki takze beda mogly rozpoczynac nauke pozdrawiam K. H.” (ortografia i interpunkcja oryginalna). Zapewnienia o wprowadzeniu zmiany programu niezależnie od tego, ile sześciolatków trafi do I klasy, powtarzała wydawcom wielokrotnie. Jak choćby w innym e-mailu przesłanym na początku stycznia 2008 r. do prezesa PIK: „(...) Nowe programy i podręczniki muszą wejść do klas I szkół podstawowych (wszystkich, zawierających w nieznanej obecnie proporcji siedmio- i sześciolatki) oraz klas I gimnazjów, (...) to wszystkie informacje, jakie mamy, pozdrawiam noworocznie, K. Hall”.

Wydawcy dostali swój wart miliony złotych prezent pod choinkę, gdyż pani minister podpisała rozporządzenie akurat na dzień przed Wigilią. Zwykli zjadacze chleba, również dziennikarze, uwijali się wówczas w poszukiwaniu światełek choinkowych i karpi. Dzięki temu mało kto się zorientował, że bez względu na dalsze losy ustawy o reformie, której finał był jeszcze wówczas wciąż niepewny, nastąpi zmiana całego programu. A co za tym idzie – całkowita wymiana wszystkich podręczników. Uszczęśliwieni wydawcy na swojej stronie internetowej obwieścili: „Dobra nowina z MEN”.

Rozpoczął się wyścig z czasem. Wydawcy nadesłali do akceptacji ponad 100 nowych podręczników. Aby w ciągu dwóch miesięcy zatwierdzić niemal tyle publikacji, ile przez cały poprzedni rok, w ministerstwie zmniejszono wymaganą liczbę recenzji każdego z tytułów.

Wydawnictwa, których autorzy przygotowali podstawę, rozpoczęły promocję nowych podręczników nie tylko przed uzyskaniem zatwierdzenia, ale nawet przed podpisaniem przez minister Hall rozporządzenia o zmianie programu. Nauczyciele otrzymali zaproszenia na pierwsze konferencje poświęcone nowemu pakietowi do

I klasy promowanemu przez prof. Gruszczyk-Kolczyńską jeszcze przed świętami.

Wydawcy też byli ostrożni z ujawnianiem nazwisk. Jeszcze w styczniu przedstawiciel handlowy wydawnictwa Edukacja Polska nie odważył się podać przez telefon „nieznanej osobie” nazwisk autorów pakietu. Być może jak najdłużej nie chciano się afiszować z faktem, że autorką podręcznika jest znajoma samej pani minister edukacji z Gdańskiej Fundacji Oświatowej.

[srodtytul]Żniwa wydawców[/srodtytul]

Z początkiem roku szkolnego nadeszły wydawnicze żniwa. Ministerstwo wspomagało je aktywnie za pomocą dopuszczeń sygnowanych znaczkiem „zgodne z reformą 2009”. Czy dla wydawcy może być coś piękniejszego, niż umieścić nowe logo na podręczniku i powtarzać, że teraz tylko książki z nowym logo są zalecane przez MEN i konieczne do tego, żeby w ogóle móc uczyć?

Od września wszystkie stare podręczniki można co najwyżej odnieść na szkolną zbiórkę makulatury. Sponsorami tej nieekologicznej zabawy stali się rodzice, którzy w ciągu kilku najbliższych lat zapłacą za nią miliardy złotych.

Na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej pojawił się i długo widniał komunikat: „W klasach I szkół podstawowych i w klasach I gimnazjum od roku 2009/2010 mogą być stosowane wyłącznie nowe podręczniki, zgodne z nową podstawą programową”. Dopiero w połowie września wiceminister edukacji Krystyna Szumilas, zapytana na Sejmowej Komisji Oświaty, przyznała, że właściwie nie ma zakazu korzystania ze starych podręczników. Ale nawet wówczas ministerstwo nie wydało specjalnego komunikatu do rodziców i nauczycieli.

Podstawa programowa została przygotowana i wprowadzona z tak wielkim lekceważeniem uwarunkowań rozwojowych dzieci, że wcześniej czy później będzie musiała zostać zmieniona. Nie da się zrzucić całego ciężaru reformy na najmłodsze dzieci, każąc im zrealizować program dwóch lat w ciągu jednego roku. Po kilku latach eksperymentu, który wykaże, że sześciolatki są jednak młodsze od siedmiolatków, wydawcy znów będą mogli usłyszeć „dobrą nowinę z MEN” o kolejnej wymianie wszystkich podręczników.

[i]Tomasz Elbanowski jest koordynatorem akcji „Ratuj maluchy”, prezesem Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców [/i]

[ramka][b]www[/b]

[link=http://www.ratujmaluchy.pl]www.ratujmaluchy.pl[/link]

[link=http://www.rzecznikrodzicow.pl]www.rzecznikrodzicow.pl[/link][/ramka]

Kryzys niestraszny, jeśli się przed nim dobrze zabezpieczyć. Wiedzą o tym wydawcy podręczników, którzy mijający rok zamykają z sukcesem, a i na kolejne lata perspektywy mają jak najlepsze. Zawdzięczają to lobbingowi na najwyższym poziomie. Nie próbowali wpłynąć na stanowiących prawo, po prostu sami je napisali.

Nową podstawę programową dla szkół Ministerstwo Edukacji Narodowej przyjęło dokładnie rok temu. Zmianę programu uzasadniono obniżeniem wieku szkolnego. Ale ostatnie dane, które „Rzeczpospolita” podała w listopadzie tego roku, mówią, że do pierwszych klas poszło kilka procent sześciolatków.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?