Pani minister Katarzyna Hall ogłosiła, że od maja tego roku negatywna ocena z zachowania nie będzie już blokować promocji do następnej klasy. Dotychczas rady pedagogiczne mogły zatrzymać ucznia w tej samej klasie po drugiej z rzędu ocenie nagannej na koniec roku, a po trzeciej zostawało się na drugi rok automatycznie. Na to oburzył się wiceprzewodniczący sejmowej komisji oświatowej i były wiceminister edukacji narodowej z PiS Sławomir Kłosowski, wieszcząc „powrót agresji w szkołach” i postulując, dla odmiany, wprowadzenie obligatoryjnego zostawiania na drugi rok już po pierwszej rocznej ocenie nagannej.
[srodtytul]W głowach urzędników[/srodtytul]
Większość mediów o nowym projekcie MEN skrótowo poinformowała, niektóre temat przemilczały, gdzieniegdzie pojawiły się nawet zdawkowe komentarze, a to że „tak, słusznie i naukowo!”, lub też na odwyrtkę: „nie, degrengolada i rozwydrzenie!”, i cała sprawa wyparowała z tzw. przestrzeni publicznego zainteresowania mniej więcej po trzech dniach.
Bardzo to smutne, bo pomijając już drobiazg w postaci tego, że jeśli planowane zmiany wejdą w życie, wówczas po raz pierwszy od czasów Komisji nad Edukacją Młodzi Szlacheckiej Dozór Mającej, powszechnie znanej pod skróconym mianem Komisji Edukacji Narodowej, w polskim systemie szkolnym zachowanie ucznia przestanie być kategorią istotną dla jego ewentualnych sukcesów lub porażek w przechodzeniu kolejnych szczebli edukacji – pozostaje jeszcze sprawa istoty wspomnianego powyżej krótkiego sporu między panią minister a panem posłem.
Wbrew temu, co mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, owa – pozorna, moim zdaniem – kontrowersja jest nie tylko bardzo ważna, ale i symptomatyczna dla sposobu, w jaki edukacja jest przez polskich polityków czy, szerzej, decydentów traktowana. Nie zamierzam wdawać się w szczegółowe roztrząsanie racji obu stron, choć nie sposób nie wspomnieć tu przynajmniej dwóch kwestii.