Jak leczyć szkolną dżumę

Jeśli negatywna ocena z zachowania nie będzie blokować promocji do następnej klasy, szkoły stracą ostatni realny instrument nacisku na uczniów rażąco łamiących obowiązujące zasady – pisze historyk i nauczyciel

Publikacja: 15.02.2010 02:17

Łukasz Michalski

Łukasz Michalski

Foto: Rzeczpospolita

Red

Pani minister Katarzyna Hall ogłosiła, że od maja tego roku negatywna ocena z zachowania nie będzie już blokować promocji do następnej klasy. Dotychczas rady pedagogiczne mogły zatrzymać ucznia w tej samej klasie po drugiej z rzędu ocenie nagannej na koniec roku, a po trzeciej zostawało się na drugi rok automatycznie. Na to oburzył się wiceprzewodniczący sejmowej komisji oświatowej i były wiceminister edukacji narodowej z PiS Sławomir Kłosowski, wieszcząc „powrót agresji w szkołach” i postulując, dla odmiany, wprowadzenie obligatoryjnego zostawiania na drugi rok już po pierwszej rocznej ocenie nagannej.

[srodtytul]W głowach urzędników[/srodtytul]

Większość mediów o nowym projekcie MEN skrótowo poinformowała, niektóre temat przemilczały, gdzieniegdzie pojawiły się nawet zdawkowe komentarze, a to że „tak, słusznie i naukowo!”, lub też na odwyrtkę: „nie, degrengolada i rozwydrzenie!”, i cała sprawa wyparowała z tzw. przestrzeni publicznego zainteresowania mniej więcej po trzech dniach.

Bardzo to smutne, bo pomijając już drobiazg w postaci tego, że jeśli planowane zmiany wejdą w życie, wówczas po raz pierwszy od czasów Komisji nad Edukacją Młodzi Szlacheckiej Dozór Mającej, powszechnie znanej pod skróconym mianem Komisji Edukacji Narodowej, w polskim systemie szkolnym zachowanie ucznia przestanie być kategorią istotną dla jego ewentualnych sukcesów lub porażek w przechodzeniu kolejnych szczebli edukacji – pozostaje jeszcze sprawa istoty wspomnianego powyżej krótkiego sporu między panią minister a panem posłem.

Wbrew temu, co mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, owa – pozorna, moim zdaniem – kontrowersja jest nie tylko bardzo ważna, ale i symptomatyczna dla sposobu, w jaki edukacja jest przez polskich polityków czy, szerzej, decydentów traktowana. Nie zamierzam wdawać się w szczegółowe roztrząsanie racji obu stron, choć nie sposób nie wspomnieć tu przynajmniej dwóch kwestii.

Wprowadzenie proponowanych przez MEN zmian oznaczałoby w praktyce likwidację jakiegokolwiek realnego instrumentu nacisku na uczniów rażąco łamiących obowiązujące w szkole (a często po prostu wśród cywilizowanych ludzi) zasady. Nikt mający choćby naskórkowy kontakt z oświatą nie uzna bowiem za poważne stwierdzenia, że szkoła będzie mogła na naganne sprawowanie odpowiadać za pomocą innych „represji”.

Musielibyśmy bowiem przyjąć, że ucznia zdolnego do, dajmy na to, publicznego zelżenia nauczyciela, pobicia kolegi lub wagarowania ponad 200 – 250 godzin w roku utemperuje perspektywa nieuzyskania świadectwa z czerwonym paskiem lub zakaz reprezentowania szkoły na zewnątrz (co w praktyce sprowadza się do udziału w sportowych reprezentacjach szkolnych).

Podobny pomysł doprawdy mógł się narodzić jedynie w głowie „wysokiego urzędnika szczebla centralnego” – u szarych nauczycieli (nie wspominając o bezpośrednio zainteresowanych), wywoła on co najwyżej salwy homeryckiego śmiechu.

[srodtytul]Bałamutny argument[/srodtytul]

Argument mówiący o równoczesnym „uzależnieniu rekrutacji do szkół wyższego szczebla od oceny z zachowania” jest także, najdelikatniej mówiąc, bałamutny. Szkoły wyższe nie zgodzą się na podobne ograniczenie, bo nie są od wychowywania studentów – formalnie dorosłych ludzi, a problem wagarów tam nie istnieje, ściśle biorąc, dotyka wyłącznie samego wagarowicza.

Jeśli chodzi o gimnazja, to są one rejonizowane, co oznacza, że dane gimnazjum nie może odmówić przyjęcia ucznia z rejonu, choćby miał rogi, kopyta i buchał z nozdrzy siarką, a co do szkół średnich, to problem ten może dotyczyć co najwyżej dobrych liceów, do których zgłasza się więcej kandydatów niż jest miejsc. Tyle że aspirującym do takich szkół zazwyczaj znacznie bliżej do wspomnianego czerwonego paska niż nagannego ze sprawowania. Z kolei kwalifikującym się do oceny nagannej, jeśli idzie o paski, w ogromnej większości dużo bliżej do tradycyjnego, ojcowskiego. Natomiast szkoły niepubliczne wszystkich szczebli same określają warunki rekrutacji i do uwzględnienia, lub nie, zachowania nie potrzebują sugestii czy przepisów MEN.

Znacznie uczciwiej byłoby, zamiast tworzyć kolejną regulację ośmieszającą prawo, zlikwidować oceny z zachowania w ogóle. Przynajmniej tysiące wychowawców nie musiałoby godzinami wypełniać dodatkowych formularzy, a z podsumowujących rok szkolny rad pedagogicznych znikłby jeden „punkt programu”.

Z drugiej strony postulowana przez posła Kłosowskiego recepta alternatywna także nie zachwyca. Oceny z zachowania, w tym naganna, są przyznawane przez radę pedagogiczną według szczegółowych kryteriów zawartych w odpowiednim szkolnym regulaminie, uchwalanym przez to samo gremium, a więc różnym w rozmaitych szkołach. Jeśli taki dokument jest bardzo restrykcyjny, co nie jest wcale rzadkie, może wymuszać na radzie pedagogicznej „przywalenie” nagannego na koniec roku na przykład uczniowi, który się upił na szkolnej studniówce lub wycieczce, ale poza tym jednym wyskokiem nie sprawia wychowawczych problemów. Przyjęcie „gilotyny Kłosowskiego” oznaczałoby, innymi słowy, stosowanie w wielu wypadkach kary zupełnie niewspółmiernej do winy.

Krótko mówiąc, minister Hall zamierza leczyć dżumę szkolnych ekscesów wychowawczych, tłukąc termometr, a poseł Kłosowski – cholerą. Nie jest to budujące samo w sobie, jednak prawdziwy problem leży gdzie indziej.

[srodtytul]Pozorna opozycja[/srodtytul]

Mniej więcej trzy miesiące temu pisałem na tych samych łamach o konieczności rozpoczęcia realnej dyskusji na tematy dla polskiej edukacji naprawdę ważne, określające jej istotne podstawy. Brak takiej debaty musi owocować jałowymi, powracającymi kłótniami o kwestie drugorzędne lub pozorne. Nie przyszło mi wówczas co prawda do głowy, że może być jeszcze gorzej i nikomu nie będzie się w ogóle chciało dyskutować na te tematy, niemniej spór pana posła z panią minister jest jaskrawym przykładem opisywanego przeze mnie zjawiska.

Dramat sytuacji polega na tym, że w naprawdę istotnym aspekcie omawianego tu problemu zarówno pani minister, jak i pan poseł, a więc – mówiąc politycznie – tak obóz rządzący, jak i opozycja wyznają identyczny pogląd.

Pozorną opozycję pomiędzy całkowitym oddzieleniem zachowania, a więc i wychowania, od nauki i bezdusznym stosowaniem tej samej (bardzo surowej) miary wobec nawet poważnych, ale pojedynczych, wyskoków i notorycznego ignorowania obowiązków szkolnych lub jawnego bandytyzmu, można zlikwidować, po prostu przekazując decyzję o pozostawieniu (lub nie) na drugi rok delikwenta z naganną oceną ze sprawowania w ręce rad pedagogicznych szkół. Bo tylko nauczyciele z konkretnej szkoły będą w stanie sensownie ocenić dany przypadek i zdecydować, jak powinno się ostatecznie postąpić, ważąc racje dobra samego „podsądnego”, jak i całej społeczności szkolnej.

Do tego trzeba jednak, by politycy, niezależnie od opcji, byli skłonni, zamiast gadania o „upodmiotowieniu społeczeństwa” czy „praktycznym realizowaniu zasady pomocniczości”, realnie przekazać odrobinę kurczowo trzymanej władzy ludziom kompetentnym, choćby w tak nieistotnej, zdawałoby się, z ich punktu widzenia sprawie.

Gdyby pani minister zdecydowała się na zmianę obowiązujących przepisów po to, by zwiększyć rzeczywiste możliwości wpływania nauczycieli na proces wychowawczy, biłbym jej publicznie gromkie brawa. Podobnie posłowi Kłosowskiemu, gdyby protestował przeciw postępującemu ubezwłasnowolnianiu i tak niewiele mogących w tej sferze zdziałać pedagogów. Niestety, żadna ze stron „sporu” nie była w stanie wyrwać się z kolein mentalności ideologicznie uwarunkowanego urzędasa przekonanego, że zawsze będzie „wiedział lepiej” od „tych na dole”, których trzeba ustawić, pouczyć i – Boże broń! – nie pozwolić na podjęcie jakiejkolwiek samodzielnej decyzji.

Właśnie w tym sensie dwoje spierających się szacownych decydentów polskiej edukacji, zapewne nieświadomie i wbrew własnym intencjom, staje w jednym szeregu przeciw „rzeszom szarego belferstwa”. W starciu z kolejnym zagrożeniem polskiej szkoły, w tym wypadku narastaniem problemów wychowawczych, oczywistym rozwiązaniem jest, jak zawsze, ograniczenie wpływu permisywnych (poseł Kłosowski) lub opresywnych (minister Hall) nauczycieli.

[srodtytul]Tym samym kijem[/srodtytul]

Ideologiczny punkt widzenia okazuje się tu kompletnie drugorzędny. Mówiąc obrazowo, nauczyciela na wszelki wypadek wali się po łapach tym samym kijem, choć trzymanym raz za jeden, a raz za drugi koniec.

Jeśli to podejście się nie zmieni, nie spodziewajmy się, że ewentualne przetasowania u steru władzy przyniosą coś dobrego polskiej szkole. Naprawdę najwyższy czas, by także rodzice i sami uczniowie zrozumieli, że stopniowe odzieranie nauczycieli z możliwości decydowania o losie własnych uczniów przynosi im znacznie większe szkody niż pożytki, i zaczęli we własnym interesie zabierać publicznie głos.

Nauczyciele, jak wszyscy, bywają różni. Są wybitni, dobrzy, średni i zdecydowanie marni. Jednak nawet najgorszym i znudzonym – a naprawdę wciąż jeszcze nie oni stanowią większość – nasze dzieci nie są tak obojętne jak zamkniętym w swych cichych gabinetach „centralnym decydentom”. Choćby dlatego, że przez co najmniej trzy lata musimy się użerać, ganiać do roboty, krzyczeć, poprawiać, ale i wzruszać się, cieszyć i być wdzięcznym konkretnym Leszkom, Klaudiom, Nataliom, Kacprom, Michałom i Kasiom – najwyraźniej nie da się tego poczuć, planując „ramowe założenia” czegoś tam dla klas „wybranego poziomu kształcenia ogólnego w skali kraju”.

[i]Autor jest historykiem, byłym nauczycielem licealnym i akademickim, rzeczoznawcą MEN ds. oceny dydaktycznej podręczników do historii. Kierował działami edukacyjnymi Muzeum Powstania Warszawskiego oraz Biura Edukacji Publicznej IPN[/i]

Pani minister Katarzyna Hall ogłosiła, że od maja tego roku negatywna ocena z zachowania nie będzie już blokować promocji do następnej klasy. Dotychczas rady pedagogiczne mogły zatrzymać ucznia w tej samej klasie po drugiej z rzędu ocenie nagannej na koniec roku, a po trzeciej zostawało się na drugi rok automatycznie. Na to oburzył się wiceprzewodniczący sejmowej komisji oświatowej i były wiceminister edukacji narodowej z PiS Sławomir Kłosowski, wieszcząc „powrót agresji w szkołach” i postulując, dla odmiany, wprowadzenie obligatoryjnego zostawiania na drugi rok już po pierwszej rocznej ocenie nagannej.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?