"Kiedy słowa tracą znaczenie, ludzie tracą wolność" – ta przypisywana Konfucjuszowi sentencja bywa bardzo często interpretowana jedynie na modłę bliską rzeczywistości Orwellowskiej. Władza manipuluje bowiem znaczeniami słów takich jak „demokracja", „sprawiedliwość", „równość" czy wreszcie „wolność", a to prowadzi do dezorientacji i utrwalenia konkretnego porządku społecznego.
Problem w tym, że możliwa jest jeszcze inna interpretacja – i wszystko wskazuje na to, że jesteśmy jej świadkami. Dotyczy to magicznej funkcji pojęć takich jak „dyktatura", „autorytaryzm" czy „faszyzm". Słowa te przez ostatnie 30 lat były w polskim dyskursie publicznym zdecydowanie nadużywane. Mało kto pamięta o tym, że rozłamy w łonie Solidarności na przełomie lat 80. i 90. generowały podobną „brutalizację języka politycznego", z jaką mamy do czynienia również dziś, a kreowane wówczas topografie sceny politycznej wydają się dziś kuriozalne (z Lechem Wałęsą jako duchem Czarnej Sotni na czele).