"Kiedy słowa tracą znaczenie, ludzie tracą wolność" – ta przypisywana Konfucjuszowi sentencja bywa bardzo często interpretowana jedynie na modłę bliską rzeczywistości Orwellowskiej. Władza manipuluje bowiem znaczeniami słów takich jak „demokracja", „sprawiedliwość", „równość" czy wreszcie „wolność", a to prowadzi do dezorientacji i utrwalenia konkretnego porządku społecznego.
Problem w tym, że możliwa jest jeszcze inna interpretacja – i wszystko wskazuje na to, że jesteśmy jej świadkami. Dotyczy to magicznej funkcji pojęć takich jak „dyktatura", „autorytaryzm" czy „faszyzm". Słowa te przez ostatnie 30 lat były w polskim dyskursie publicznym zdecydowanie nadużywane. Mało kto pamięta o tym, że rozłamy w łonie Solidarności na przełomie lat 80. i 90. generowały podobną „brutalizację języka politycznego", z jaką mamy do czynienia również dziś, a kreowane wówczas topografie sceny politycznej wydają się dziś kuriozalne (z Lechem Wałęsą jako duchem Czarnej Sotni na czele).
Samospełniająca się przepowiednia
Inwektywy odnoszące się do autorytaryzmu i dyktatury nie są więc rzeczą nową. Dziś jednak mamy do czynienia ze zjawiskiem znacznie ciekawszym: samospełniającą się przepowiednią z nich płynącą.
Już w 2005 roku, kiedy Platforma Obywatelska i PiS nie doszły do porozumienia w kwestii sformowania rządu (na czele którego miał stanąć Jan Maria Rokita), rozpoczęła się medialna kampania na temat antydemokratycznych, „nacjonalistycznych", „klerykalnych" zapędów Prawa i Sprawiedliwości. Wspominam o tym dlatego, że wówczas nie było jeszcze żadnych faktów, które mogłyby o tym świadczyć – a mimo to przez dwa lata istnienia rządu PiS powtarzano te argumenty w nieskończoność. Ta narracja wyznaczała klimat również przez następne osiem lat rządów PO. Kiedy PiS z powrotem przejął władzę, kampania pod tytułem „autorytaryzm i łamanie demokracji" wystartowała z wysokiego „c".
Przez ostatnie pięć lat żyjemy więc w antydemokratycznym, autorytarnym reżimie, a przynajmniej takie właśnie pojęcia nieustannie tę sytuację opisują. Przez pięć lat, w ciągu których nie zostały zamknięte opozycyjne media, nie zostali aresztowani działacze opozycyjnych partii, a co więcej, opozycja regularnie manifestuje na ulicach. Dyskurs polityczny natomiast to nie film Hitchcocka – jeżeli rozpoczniemy od trzęsienia ziemi, to napięcie nie tylko nie będzie rosło, ale będzie trudno nawet utrzymać je na niezmienionym poziomie.