Gdyby utrzymać się w tonie owego paradoksu, rzec by można więcej. Że prezes wystąpił nie w dwóch, ale nawet w trzech postaciach. Bowiem przez wielu wyborców utożsamiany był wręcz ze swoim zmarłym tragicznie bratem; jako jedyny prawy, naturalny dziedzic, kontynuator i depozytariusz jego idei. I właśnie na tej wezbranej fali wypłynął Jarosław Kaczyński, jeszcze do niedawna notujący najniższe wskaźniki zaufania, zaliczany do wąskiego grona polityków już nie tylko nieakceptowanych, ale wprost niewybieralnych, skazanych na trwałą izolację. To, że z tak niskiej pozycji startowej doszedł do ponad 46 procent poparcia, zawdzięcza niemal wyłącznie owej stymulowanej nieustannie fali. Wszystkie pozostałe sprzyjające mu czynniki – błędy Platformy, słabości kampanii Komorowskiego, nawet powódź – miały znaczenie drugorzędne.
[srodtytul]Żerując na ludzkim współczuciu[/srodtytul]
Tragedia smoleńska odcisnęła na tej kampanii piętno przemożne. Przez obóz Kaczyńskiego była wykorzystywana cynicznie, z premedytacją. Żerując na autentycznym, ludzkim współczuciu, budowała absurdalny kult zmarłego prezydenta, czyniąc z niego postać nieledwie świętego męczennika, a przy okazji nieomylnego wizjonera i wybitnego, królom równemu męża stanu. Służyła też jako narzędzie szantażu wobec oponentów, a choćby i sceptyków, niepodzielających spiskowo-zamachowych teorii, metodycznie sączonych milionom ludzi przez podległe PiS media publiczne oraz zastępy księży, biskupów nie wyłączając.
Nawiasem mówiąc, uważam, iż owa – będąca jawnym zaprzeczeniem samej istoty chrześcijaństwa – aktywność tak znaczącej części kleru katolickiego stanowi krok milowy ku zbiorowemu samozatraceniu, jakie Kościół instytucjonalny, z wolna, choć nieuchronnie, sobie gotuje. Nachalna, prymitywna agitacja, pełne jadu i nienawiści homilie, straszenie grzechem ciężkim, nazywanie niechcianego kandydata szatanem – wszystko to działa odstręczająco i wpłynie (już wpływa) na postawę młodszych zwłaszcza pokoleń, które z takim Kościołem nie będą chciały mieć nic wspólnego. I to dopiero jest grzech prawdziwie ciężki, jeśli nie śmiertelny, jakiego dopuszczają się już nie tylko dyrektor Rydzyk czy prałat Suchy, ale i biskupi Michalik, Stefanek, Dydycz, Ryczan i tylu innych.
Jarosław Kaczyński z takiego wsparcia czerpał pełnymi garściami. Bez skrupułów wykorzystywał też zagarnięte przez PiS publiczne media, przeobrażone w gigantyczną tubę propagandową. Właśnie Kościół i TVP były głównymi pasami transmisyjnymi, za pośrednictwem których jednostronny, załgany obraz oraz podszyte złą wolą, spiskowe interpretacje katastrofy smoleńskiej docierały do milionów ludzi, którzy, zwłaszcza na odległej prowincji, zdani byli jedynie na te dwie formy przekazu. Nie ulega kwestii, iż była to największa w dziejach Polski odrodzonej manipulacja medialna.
Jarosław Kaczyński będzie nadal niezmordowanie eksploatował ten wątek. Jego wystąpienie podczas wieczoru wyborczego nie pozostawia złudzeń. Wyjaśnienia w sprawie smoleńskiej mają być „właściwe”, czyli takie, które w pełni odpowiadają wersji, potwierdzającej „męczeńską” śmierć „poległych”. A przecież polec można tylko na polu bitwy, z ręki wroga; męczeństwo zaś ktoś musi zadać. Te słowa mówią wszystko.