Czwarta klęska prezesa

PiS będzie się teraz kurczył i zwijał, zasklepiając się w poczuciu niezasłużonej krzywdy – pisze publicysta

Publikacja: 09.07.2010 00:32

Tomasz Wołek

Tomasz Wołek

Foto: Rzeczpospolita

Red

Podczas transmisji z wieczoru wyborczego w sztabie PiS kamera telewizyjna na moment wyłowiła z tłumu dziwnie markotnego posła Pawła Kowala. Najwidoczniej nie dawał się on ponieść atmosferze entuzjazmu, jaka ogarniała szczelnie wypełnioną salę. Jego zafrasowane oblicze wyrażało uczucia zgoła odmienne, których pogrążony w myślach nawet nie próbował skrywać: ponad wszelką wątpliwość był to smutek graniczący z przygnębieniem. Ten silnie kontrastujący obraz wbił mi się w pamięć.

Bo też poseł Kowal, należący do bardziej inteligentnych polityków PiS, prawdopodobnie jako jeden z nielicznych właściwie odczytał i ocenił wyborczy werdykt. Chyba musiał zdawać sobie sprawę z kilku faktów niezbitych.

Po pierwsze, jednak Jarosław Kaczyński przegrał, chociaż aż tyle okoliczności zdawało mu się, i to w stopniu wcześniej zgoła niewyobrażalnym, sprzyjać. Po wtóre, jego wynik – 7 mln 919 tysięcy głosów – bezsprzecznie niebagatelny, nie dorównywał przecież rezultatowi, jaki osiągnął jego brat w roku 2005: 8 mln 257 tysięcy. Zatem i tu, wbrew hałaśliwej euforii, nastąpił zauważalny regres.

Po trzecie, mimo usilnych zabiegów nie udało się pozyskać znaczącej grupy wyborców owego mitycznego centrum; Kaczyński przegrał we wszystkich dużych miastach (z wyjątkiem Lublina), w prestiżowej zaś Warszawie doznał klęski wyjątkowo dotkliwej, szczególnie zważywszy na to, iż Lech Kaczyński nie tak dawno był prezydentem stolicy.

I po czwarte, różnica sześciu procent nie jest wprawdzie miażdżąca, za to, zwłaszcza przy rywalizacji tak ostrej – niepodobna zaprzeczyć – wyraźna.

[srodtytul]Powtarzalność porażek[/srodtytul]

Wreszcie kwestia zwłaszcza dla Jarosława natury arcyważnej, bo ambicjonalnej. Gdybyż jeszcze prezes PiS nie dotrzymał kroku samemu Donaldowi Tuskowi, przez propagandystów partyjnych wyniesionego już nawet do rangi męża stanu! Tymczasem musiał uznać wyższość kogoś, komu ta sama propaganda odmawiała właściwie jakichkolwiek (może poza biografią opozycyjną) cnót i przymiotów; polityka „nijakiego” i „bezbarwnego”, kompletnie „pozbawionego charyzmy”, „bezwolnego wykonawcy” poleceń Tuska, etc. Jakież upokorzenie!

Tym bardziej że to już czwarte przegrane wybory. Monotonna powtarzalność tych porażek może być wraz z każdym kolejnym przypadkiem coraz mocniej deprymująca; w obliczu nagich faktów na nic zdadzą się chwackie gesty i gromkie pohukiwania. Ostatnie niepowodzenie zaś spycha PiS w otchłań opozycji strukturalnie trwałej.

I chociaż jest to niewątpliwie opozycja potężna, to przecież znów oddaliła się od przedmiotu marzeń: realnej władzy, której smaku po dziś dzień nie potrafi zapomnieć.

[srodtytul]Trzy wcielenia [/srodtytul]

Profesor Radosław Markowski posłużył się pewnym paradoksem. Stwierdził, iż Jarosław Kaczyński swój relatywnie niezły rezultat zawdzięcza temu, że występował poniekąd w dwu jednocześnie wcieleniach: jako agresywny ideolog IV RP i jako łagodny, umiarkowany człowiek kompromisu. Pozwoliło mu to równocześnie dotrzeć do dwu diametralnie różnych nurtów elektoratu, zarówno do nieprzejednanie twardego, jak i do tego nieco bardziej miękkiego.

Gdyby utrzymać się w tonie owego paradoksu, rzec by można więcej. Że prezes wystąpił nie w dwóch, ale nawet w trzech postaciach. Bowiem przez wielu wyborców utożsamiany był wręcz ze swoim zmarłym tragicznie bratem; jako jedyny prawy, naturalny dziedzic, kontynuator i depozytariusz jego idei. I właśnie na tej wezbranej fali wypłynął Jarosław Kaczyński, jeszcze do niedawna notujący najniższe wskaźniki zaufania, zaliczany do wąskiego grona polityków już nie tylko nieakceptowanych, ale wprost niewybieralnych, skazanych na trwałą izolację. To, że z tak niskiej pozycji startowej doszedł do ponad 46 procent poparcia, zawdzięcza niemal wyłącznie owej stymulowanej nieustannie fali. Wszystkie pozostałe sprzyjające mu czynniki – błędy Platformy, słabości kampanii Komorowskiego, nawet powódź – miały znaczenie drugorzędne.

[srodtytul]Żerując na ludzkim współczuciu[/srodtytul]

Tragedia smoleńska odcisnęła na tej kampanii piętno przemożne. Przez obóz Kaczyńskiego była wykorzystywana cynicznie, z premedytacją. Żerując na autentycznym, ludzkim współczuciu, budowała absurdalny kult zmarłego prezydenta, czyniąc z niego postać nieledwie świętego męczennika, a przy okazji nieomylnego wizjonera i wybitnego, królom równemu męża stanu. Służyła też jako narzędzie szantażu wobec oponentów, a choćby i sceptyków, niepodzielających spiskowo-zamachowych teorii, metodycznie sączonych milionom ludzi przez podległe PiS media publiczne oraz zastępy księży, biskupów nie wyłączając.

Nawiasem mówiąc, uważam, iż owa – będąca jawnym zaprzeczeniem samej istoty chrześcijaństwa – aktywność tak znaczącej części kleru katolickiego stanowi krok milowy ku zbiorowemu samozatraceniu, jakie Kościół instytucjonalny, z wolna, choć nieuchronnie, sobie gotuje. Nachalna, prymitywna agitacja, pełne jadu i nienawiści homilie, straszenie grzechem ciężkim, nazywanie niechcianego kandydata szatanem – wszystko to działa odstręczająco i wpłynie (już wpływa) na postawę młodszych zwłaszcza pokoleń, które z takim Kościołem nie będą chciały mieć nic wspólnego. I to dopiero jest grzech prawdziwie ciężki, jeśli nie śmiertelny, jakiego dopuszczają się już nie tylko dyrektor Rydzyk czy prałat Suchy, ale i biskupi Michalik, Stefanek, Dydycz, Ryczan i tylu innych.

Jarosław Kaczyński z takiego wsparcia czerpał pełnymi garściami. Bez skrupułów wykorzystywał też zagarnięte przez PiS publiczne media, przeobrażone w gigantyczną tubę propagandową. Właśnie Kościół i TVP były głównymi pasami transmisyjnymi, za pośrednictwem których jednostronny, załgany obraz oraz podszyte złą wolą, spiskowe interpretacje katastrofy smoleńskiej docierały do milionów ludzi, którzy, zwłaszcza na odległej prowincji, zdani byli jedynie na te dwie formy przekazu. Nie ulega kwestii, iż była to największa w dziejach Polski odrodzonej manipulacja medialna.

Jarosław Kaczyński będzie nadal niezmordowanie eksploatował ten wątek. Jego wystąpienie podczas wieczoru wyborczego nie pozostawia złudzeń. Wyjaśnienia w sprawie smoleńskiej mają być „właściwe”, czyli takie, które w pełni odpowiadają wersji, potwierdzającej „męczeńską” śmierć „poległych”. A przecież polec można tylko na polu bitwy, z ręki wroga; męczeństwo zaś ktoś musi zadać. Te słowa mówią wszystko.

Jednak i to paliwo z biegiem czasu się wyczerpie. Zwłaszcza, gdy media publiczne staną się wreszcie godne – przynajmniej w części – tego miana. Jeden z pasów transmisyjnych zostanie zerwany. Rzetelne wyjaśnienie przyczyn tragedii smoleńskiej uspokoi nastroje, chociaż dla nieprzejednanych wyznawców wizji spiskowej premier Tusk nadal będzie miał „krew na rękach”, i nic, nawet najtwardsze fakty, nie odwiedzie ich od tego obłąkańczego mniemania.

[srodtytul]Zużyta frazeologia[/srodtytul]

PiS wróci niechybnie – już wraca! – na drogę konfrontacji i brutalnej, agresywnej retoryki. Natychmiast przystąpił do bojkotowania albo dezawuowania nowego prezydenta i nowego marszałka Sejmu. Niebawem i premier Tusk przestanie być mężem stanu. W sprawach naprawdę dla kraju doniosłych zarówno PiS, jak i sam Kaczyński merytorycznie nie mają nic istotnego do powiedzenia. Kaczyński nie posiada poważnego eksperckiego zaplecza w dziedzinach tak ważnych, jak finanse, gospodarka bądź sprawy zagraniczne. Jest jałowy intelektualnie; pozostają mu zużyta frazeologia bogoojczyźniana i dalsze naginanie lub zgoła fałszowanie dziejów współczesnych w imię tzw. polityki historycznej oraz tzw. kryteria uliczne w stylu Guzikiewicza.

PiS nieuchronnie się starzeje. Widać też negatywne skutki wchłonięcia elektoratów Leppera, Giertycha i… Rydzyka: przetrawione przystawki zatruły cały organizm. Przegra wybory samorządowe, po drodze tocząc wyniszczający bój o wieś z PSL. Wynik wyborów prezydenckich w nikłej zaledwie mierze przełoży się na wybory parlamentarne, które również przegra. PiS będzie się kurczył i zwijał, zasklepiając się w poczuciu niezasłużonej krzywdy i coraz bardziej obezwładniającej niemocy. Do IV RP naprawdę nie ma powrotu.

[i]Autor jest publicystą, był redaktorem naczelnym „Życia Warszawy” i „Życia”[/i]

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?