Co z bezstronnością religijną

Wiara, że nasze państwo dochowuje konstytucyjnego wymogu bezstronności, nie jest całkowicie bezpodstawna, ale w świetle faktów nie może być już bezgraniczna. Mamy do czynienia z sytuacjami świadczącymi, że Rzeczpospolita Polska od bezstronności takiej w niektórych przypadkach odstępuje – pisze prawnik i publicysta.

Aktualizacja: 16.08.2010 00:50 Publikacja: 16.08.2010 00:47

Co z bezstronnością religijną

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Przez całe lata tak jak wiele innych osób wierzyłem, że Polska jest krajem, w którym w pełni respektowana jest konstytucyjna zasada bezstronności władz publicznych w sprawach przekonań religijnych i światopoglądowych (art. 25 ust. 1). Nie znaczy to jednak, że poparłbym pojawiającą się dziś na lewicy tezę, iż III Rzeczpospolita przeobraziła się w państwo wyznaniowe, a zatem takie, w którym dominujące społecznie religia i etyka są obywatelom narzucane drogą prawną. Można w Polsce być osobą niewierzącą, należeć do jednego z chrześcijańskich Kościołów niekatolickich lub praktykować judaizm, islam, buddyzm czy hinduizm. Możliwość korzystania z określonych konstytucją wolności i praw ludzkich nie jest u nas ustawowo uzależniona od wyznawania określonej religii.

Inna rzecz, czy wszyscy nasi współobywatele są na tyle tolerancyjni, aby, uznając się za katolików, z całkowitym zrozumieniem i spokojem znosić wokół siebie zatwardziałych ateistów, agnostyków lub głęboko przywiązanych do swoich racji wyznawców religii od chrześcijaństwa dalekich. Ale jedną rzeczą jest bezstronność religijna osób prywatnych – tej w żadnym razie oczekiwać i wymagać nie należy – a inną bezstronność władz publicznych, państwowych i samorządowych, wszelkich rodzajów oraz szczebli. Bezstronność władz jest przy tym jedną z podstawowych gwarancji praw i wolności wyznaniowych obywateli.

[srodtytul]Bezstronność, a nie rozdział[/srodtytul]

Konstytucja uznaje Rzeczpospolitą za dobro wspólne wszystkich obywateli (art. 1), „zarówno wierzących w Boga (...), jak i niepodzielających tej wiary” (preambuła). Nieuchronną i oczywistą konsekwencją takiego ujęcia jest postanowienie o bezstronności religijnej i światopoglądowej jej władz. Konstytucja nie deklaruje zasady rozdziału Kościoła od państwa ani też się nie posługuje w stosunku do Rzeczypospolitej pojęciem „państwo świeckie” lub „państwo laickie”. Jej twórcy po długich dyskusjach wybrali inny termin: „bezstronność”. Nie chcieli bowiem się posługiwać określeniami mającymi niezbyt chwalebne, odziedziczone po przeszłości, konotacje polityczne i ideowe. Jednak termin ten nie jest pozbawiony treści prawnej. Wraz z jego wprowadzeniem nałożono na władze publiczne poważne obowiązki wobec obywateli, zarówno tych, którzy uczestniczą w jednej z działających w Polsce wspólnot wyznaniowych, jak i tych, którzy pozostają poza granicami którejkolwiek z nich.

Bezstronność władz publicznych w sprawach religijnych oznacza, że nie zajmują one żadnego stanowiska w dyskusjach doktrynalnych, liturgicznych i personalnych między poszczególnymi wyznaniami lub w ich obrębie, a także odnośnie do ich wewnętrznych uregulowań normatywnych. Pozostawiają te kwestie do rozstrzygnięcia wyłącznie instytucjom i autorytetom właściwym każdej religii. W tym sensie szanują ich autonomię i niezależność (art. 25 ust. 3 konstytucji). Do odległej wszak przeszłości należy i należeć powinno uczestnictwo władz publicznych w rozwiązywaniu sporów należących do sfery nauczania i kultu religijnego (tak jak miało to miejsce na przykład za czasów bizantyjskiego cezaropapizmu) lub obsady stanowisk w ramach Kościołów i związków wyznaniowych (spotykano to w epoce średniowiecznych walk o inwestyturę, wyższość soboru nad papieżem, francuskiego, zwłaszcza rewolucyjnego, gallikanizmu albo XX-wiecznego totalitaryzmu). Powinnością władz publicznych jest powstrzymywanie się od okazywania, iż jakieś wyznanie uznają za bliższe sobie niż inne, a także sugerowania, że wiara w Boga jest czymś właściwszym niż ateizm lub agnostycyzm.

[srodtytul]Obywatel czy urzędnik[/srodtytul]

Jest to wymóg bardzo trudny do spełnienia, ponieważ władze to nie bezosobowe instytucje, ale obywatele pełniący funkcje publiczne. Konstytucja zaś zapewnia każdemu człowiekowi prawo do posiadania przekonań religijnych, do oddawania się związanym z nimi praktykom, a także do otwartego manifestowania swej wiary.

Gdy zatem w jakimś lokalu zajmowanym przez urząd państwowy lub samorządowy pojawi się krzyż, powstaje pytanie, czy umieszczono go tam jako przejaw religijnego zaangażowania tego urzędu po stronie jednej z grup wyznaniowych (katolicyzm, protestantyzm, prawosławie), czy raczej jako działanie zaspokajające potrzeby duchowe osób zatrudnionych w tym urzędzie, a także, części przynajmniej, odwiedzających go petentów. Tak samo brzmiące pytanie należałoby postawić, gdyby się posłużono znakiem (inskrypcją, obrazem, figurą) należącym do wyposażenia symbolicznego wyznania niechrześcijańskiego (np. judaizmu). Sytuacja jest delikatna, bo pozytywna odpowiedź na pierwszą część tego pytania prowadzić by musiała do uznania, że władza publiczna, biorąc stronę jednego wyznania, nie zachowuje wymogu religijnej bezstronności i równego dystansu wobec wszelkich religii, Kościołów i związków wyznaniowych (art. 25 ust. 1 konstytucji).

Zupełnie inną kwestią jest natomiast obecność znaków o religijnym zabarwieniu w przestrzeni, z której się nie sprawuje w normalnych warunkach władzy publicznej, np. świątynie, drogi, ulice, place, pola, posesje prywatne itp. W tym przypadku zachowanie bezstronności nie jest oczekiwane i wymagane, bo są to miejsca należące nie do władzy, lecz do obywateli oraz ich wspólnot. I tu właśnie jest miejsce dla publicznego i zbiorowego manifestowania przez nich swojej wiary.

Pojawić się może również kwestia nadawania wydarzeniom o charakterze państwowym lub lokalnym oprawy wyznaniowej. Zjawisko takie jest w Polsce powszechne. Nie sądzę, aby należało z tego powodu bić na alarm, choć pewien umiar byłby przydatny. Być może zarzuty, iż mamy do czynienia w takim przypadku z jednostronnym, wyznaniowym zaangażowaniem władz publicznych, uległyby osłabieniu, gdyby się udało znaleźć ekumeniczną (wielo- lub ponadwyznaniową) formę dla tego typu przypadków. Chodzić tu może na przykład o najważniejsze uroczystości ogólnopaństwowe: święta3 Maja lub 11 Listopada. Rzeczypospolite I i II były wszak państwami wielu wyznań i narodów.

[srodtytul]Gdzie nauczać religii[/srodtytul]

Kolejnym problemem, na który natrafiamy w związku z wymogiem zachowania religijnej bezstronności władz publicznych, jest sprawa ich uczestnictwa w rozpowszechnianiu nauk danego wyznania, ułatwianiu ich głoszenia i praktykowania, sprzyjania zaspokajaniu potrzeb materialnych wspólnot religijnych danego rodzaju.

W tym kontekście często się pojawia pytanie, czy szkoła publiczna to właściwe miejsce dla nauczania religii. Trzeba zwrócić uwagę, że obok konkordatu, który zapewnia prawo takiego nauczania Kościołowi katolickiemu, istnieją też postanowienia konstytucji. Przewidują one (art. 53 ust. 4), iż religia Kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, a rodzice mają prawo zapewnienia dzieciom wychowania religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami. Dlatego też postulaty wyprowadzenia religii ze szkół są w obecnym stanie uregulowań konstytucyjnych mocno wątpliwe.

Ale trzeba pamiętać o potrzebach nie tylko katolików, lecz także osób innych wyznań i osób bezwyznaniowych. Ostatni wyrok strasburskiego Trybunału stwierdzający, że istnieje faktyczna niemożność pobierania przez dzieci lekcji etyki w polskich szkołach, nie jest więc uderzeniem w religię, Kościół katolicki albo prawa ludzi wierzących, lecz decyzją przypominającą, że obowiązujące w naszym kraju, oparte na konstytucji, uregulowania ustawowe nie są w pełni realizowane. Ten stan rzeczy stoi też w sprzeczności z zasadą, że nikt nie może być zmuszany do ujawniania swoich przekonań i przynależności religijnej (art. 53 ust. 7 konstytucji), ponieważ brak ocen z religii/etyki na świadectwie szkolnym sugerować może, wbrew woli jego posiadacza, że jest on osobą niewierzącą.

Od lat działa państwowo-kościelna komisja restytuująca na rzecz Kościoła odebrane mu niegdyś mienie. Jej decyzje coraz częściej budzą jednak wątpliwości moralne, a nawet zgorszenie; niektóre z nich są przedmiotem poważnych kontrowersji prawnych. Poważnym błędem naszych prawodawców było zaniechanie (wbrew konstytucji) ustanowienia sądowego trybu odwoływania się od jej postanowień. Sprawia to wrażenie, że Kościół jest uprzywilejowany, gdy idzie o postępowania dotyczące przywracania utraconych dóbr. Tym bardziej że inni dawni właściciele całymi latami nie mogą się doczekać uchylenia bezprawnych decyzji pozbawiających ich nieruchomości.

[srodtytul]Oddzielne porządki[/srodtytul]

Każdy Kościół i związek wyznaniowy ma w państwie demokratycznym niezaprzeczalne prawo się upominać o to, by jego nauczanie moralne było brane pod uwagę przez władze publiczne przy stanowieniu prawa. Rzecz dotyczy takich kwestii, jak np. rozwody, związki osób jednopłciowych, aborcja, eutanazja, zapłodnienie in vitro. Ale państwo oraz wspólnoty samorządowe są w stosunku do Kościołów i związków wyznaniowych instytucjami autonomicznymi. Prawo państwa jest (a przynajmniej powinno być) porządkiem niezależnym od porządku normatywnego Kościołów i związków.

W przeciwnym razie mamy do czynienia z państwem wyznaniowym, takim, jakimi są niektóre kraje islamskie, gdzie prawo koraniczne jest jednocześnie prawem państwa. Stąd też nie należy się spodziewać, że wszystkie postulaty prawne Kościołów i związków wyznaniowych, nawet tych społecznie dominujących, zostaną spełnione. Tak też powinno pozostać w Polsce.

Wiara, że nasze państwo dochowuje konstytucyjnego wymogu bezstronności, nie jest całkowicie bezpodstawna, ale w świetle faktów nie może być już bezgraniczna. Mamy do czynienia z sytuacjami świadczącymi, że Rzeczpospolita Polska od bezstronności takiej w niektórych przypadkach odstępuje. Dla dobra porządku konstytucyjnego w państwie, dla dobra Kościołów, związków wyznaniowych i obywateli byłoby, sądzę, lepiej, gdyby się pojawiły silne dowody pozwalające na wydatne i trwałe wzmocnienie tej wiary.

[i]Autor jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, znawcą tematyki konstytucyjnej, stałym współpracownikiem „Rzeczpospolitej”[/i]

Przez całe lata tak jak wiele innych osób wierzyłem, że Polska jest krajem, w którym w pełni respektowana jest konstytucyjna zasada bezstronności władz publicznych w sprawach przekonań religijnych i światopoglądowych (art. 25 ust. 1). Nie znaczy to jednak, że poparłbym pojawiającą się dziś na lewicy tezę, iż III Rzeczpospolita przeobraziła się w państwo wyznaniowe, a zatem takie, w którym dominujące społecznie religia i etyka są obywatelom narzucane drogą prawną. Można w Polsce być osobą niewierzącą, należeć do jednego z chrześcijańskich Kościołów niekatolickich lub praktykować judaizm, islam, buddyzm czy hinduizm. Możliwość korzystania z określonych konstytucją wolności i praw ludzkich nie jest u nas ustawowo uzależniona od wyznawania określonej religii.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?