Przez całe lata tak jak wiele innych osób wierzyłem, że Polska jest krajem, w którym w pełni respektowana jest konstytucyjna zasada bezstronności władz publicznych w sprawach przekonań religijnych i światopoglądowych (art. 25 ust. 1). Nie znaczy to jednak, że poparłbym pojawiającą się dziś na lewicy tezę, iż III Rzeczpospolita przeobraziła się w państwo wyznaniowe, a zatem takie, w którym dominujące społecznie religia i etyka są obywatelom narzucane drogą prawną. Można w Polsce być osobą niewierzącą, należeć do jednego z chrześcijańskich Kościołów niekatolickich lub praktykować judaizm, islam, buddyzm czy hinduizm. Możliwość korzystania z określonych konstytucją wolności i praw ludzkich nie jest u nas ustawowo uzależniona od wyznawania określonej religii.
Inna rzecz, czy wszyscy nasi współobywatele są na tyle tolerancyjni, aby, uznając się za katolików, z całkowitym zrozumieniem i spokojem znosić wokół siebie zatwardziałych ateistów, agnostyków lub głęboko przywiązanych do swoich racji wyznawców religii od chrześcijaństwa dalekich. Ale jedną rzeczą jest bezstronność religijna osób prywatnych – tej w żadnym razie oczekiwać i wymagać nie należy – a inną bezstronność władz publicznych, państwowych i samorządowych, wszelkich rodzajów oraz szczebli. Bezstronność władz jest przy tym jedną z podstawowych gwarancji praw i wolności wyznaniowych obywateli.
[srodtytul]Bezstronność, a nie rozdział[/srodtytul]
Konstytucja uznaje Rzeczpospolitą za dobro wspólne wszystkich obywateli (art. 1), „zarówno wierzących w Boga (...), jak i niepodzielających tej wiary” (preambuła). Nieuchronną i oczywistą konsekwencją takiego ujęcia jest postanowienie o bezstronności religijnej i światopoglądowej jej władz. Konstytucja nie deklaruje zasady rozdziału Kościoła od państwa ani też się nie posługuje w stosunku do Rzeczypospolitej pojęciem „państwo świeckie” lub „państwo laickie”. Jej twórcy po długich dyskusjach wybrali inny termin: „bezstronność”. Nie chcieli bowiem się posługiwać określeniami mającymi niezbyt chwalebne, odziedziczone po przeszłości, konotacje polityczne i ideowe. Jednak termin ten nie jest pozbawiony treści prawnej. Wraz z jego wprowadzeniem nałożono na władze publiczne poważne obowiązki wobec obywateli, zarówno tych, którzy uczestniczą w jednej z działających w Polsce wspólnot wyznaniowych, jak i tych, którzy pozostają poza granicami którejkolwiek z nich.
Bezstronność władz publicznych w sprawach religijnych oznacza, że nie zajmują one żadnego stanowiska w dyskusjach doktrynalnych, liturgicznych i personalnych między poszczególnymi wyznaniami lub w ich obrębie, a także odnośnie do ich wewnętrznych uregulowań normatywnych. Pozostawiają te kwestie do rozstrzygnięcia wyłącznie instytucjom i autorytetom właściwym każdej religii. W tym sensie szanują ich autonomię i niezależność (art. 25 ust. 3 konstytucji). Do odległej wszak przeszłości należy i należeć powinno uczestnictwo władz publicznych w rozwiązywaniu sporów należących do sfery nauczania i kultu religijnego (tak jak miało to miejsce na przykład za czasów bizantyjskiego cezaropapizmu) lub obsady stanowisk w ramach Kościołów i związków wyznaniowych (spotykano to w epoce średniowiecznych walk o inwestyturę, wyższość soboru nad papieżem, francuskiego, zwłaszcza rewolucyjnego, gallikanizmu albo XX-wiecznego totalitaryzmu). Powinnością władz publicznych jest powstrzymywanie się od okazywania, iż jakieś wyznanie uznają za bliższe sobie niż inne, a także sugerowania, że wiara w Boga jest czymś właściwszym niż ateizm lub agnostycyzm.