PiS - kłopoty z tożsamością PiS jako opozycji

Gdyby istniał jakiś neo-LPR, łatwiej byłoby PiS odgrywać rolę ugrupowania centrowego, jakim de facto partia Kaczyńskiego jest – pisze publicysta

Aktualizacja: 25.08.2010 08:12 Publikacja: 25.08.2010 02:30

PiS - kłopoty z tożsamością PiS jako opozycji

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Red

Wszystko na polskiej scenie politycznej jest nie tak. Stąd się biorą kłopoty z tożsamością Prawa i Sprawiedliwości jako partii opozycyjnej. Ani Jarosław Kaczyński, ani liderzy PiS nie chcą, żeby ta partia była katolicko-narodowa. Co więcej, na najważniejszą partię opozycyjną w takim kształcie nie ma w Polsce wystarczającego popytu. A jednak PiS jest coraz częściej i coraz wyraźniej postrzegany jako partia katolicko-narodowa. I jest coraz bardziej spychany na te pozycje.

[srodtytul]Tusk jak Andy Warhol[/srodtytul]

Kłopoty z tożsamością mają właściwie wszystkie liczące się partie w Polsce. A to dlatego, że żadna nie jest tym, czym zamierzała być. Wszystko z powodu kliencko-marketingowego modelu partii w naszym kraju. Ugrupowania polityczne funkcjonują tak, jak kampanie produktu, wizerunku bądź marki. Ich wyborcy sądzą, że powinni tego od swoich partii wymagać, z kolei politycy uważają, że wyborcy właśnie tego oczekują. Tak powstaje błędne koło stymulowania sztucznego popytu i odpowiadania na niego podażą coraz bardziej oderwanego od potrzeb produktu.

Platforma Obywatelska nie jest obecnie partią liberalną ani nawet wolnorynkową. Jest zakładnikiem postpolitycznego elektoratu, który utożsamia z polityką marketing i kampanie produktowe. Na przykład ostatnie wybory prezydenckie były po stronie Platformy niemal całkowicie kampanią produktową. Postpolityczny elektorat nie oczekuje od PO uprawiania polityki, lecz dostarczania różnych podniet: ekonomicznych, ideologicznych, światopoglądowych, estetycznych, etycznych czy kulturowych. A właściwie popkulturowych.

Donald Tusk czy Janusz Palikot są w polityce kimś takim, jak w sztuce był Andy Warhol. Mają wywoływać ekscytację, przyciągać tłumy i narzucać trendy. Do tego nie potrzeba nawet specjalnej inteligencji, wystarczy spryt i pewnego typu lanserska nachalność. Polityka jest w tym wszystkim mało istotna. Więcej nawet, polityka w tradycyjnym sensie jest w PO i wśród jej wyborców postrzegana jako obciążenie, kłopot, a nawet obciach. Dlatego postpolityczna Platforma i jej elektorat stygmatyzują tradycyjną, polityczną i ideologiczną partię PiS jako twór przeszłości, skansen i wstydliwy obciach.

[srodtytul]PiS jako ZChN bis[/srodtytul]

Po stronie PiS i jego elektoratu negatywne, ultratradycjonalistyczne i skrajne pozycjonowanie tej partii jest odbierane jako atak, wpychanie w kanał, a jednocześnie poniżanie. A PiS nie może dopuścić do poniżania swoich wyborców i członków, dlatego się broni, używając takich argumentów, jakby rzeczywiście było partią narodowo-katolicką. Przychodzi to tym łatwiej, że istotnie najbardziej atakowana część wyborców PiS ma narodowo-katolickie poglądy. W ten sposób powstaje spirala konfliktu, w którym ci najwścieklej atakowani, czyli siłą rzeczy najgłośniejsi, są postrzegani jako większość w partii Kaczyńskiego.

Ze strony Platformy to celowy zabieg, bo w ten sposób ukrywa się jej postpolityczną, popkulturową miałkość. A jednocześnie PO może się lansować jako partia nowoczesna, nieideologiczna, w politycznym sensie pacyfistyczna. PiS można zaś przedstawiać jako gorszą wersję dawnego Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Gorszą, bo przecież kiedy w pierwszej połowie lat 90. to ugrupowanie święciło największe triumfy, Jarosław Kaczyński powiedział o nim, że to najprostsza droga do dechrystianizacji Polski.

Teraz te jego słowa przypomina się w takim kontekście, że PiS i Kaczyński postępują skrajniej niż ZChN, na przykład w sprawie krzyża przed Pałacem Prezydenckim. A skoro tak, to teraz PiS jest jeszcze prostszą niż ZChN drogą do dechrystianizacji kraju. To z kolei oczywiście wywołuje reakcje obronne.

O ile PO stygmatyzuje partię Jarosława Kaczyńskiego z pozycji postpolityki, o tyle SLD Grzegorza Napieralskiego robi to z pozycji ideologicznych. PiS w narracji tej partii jest neoendecją, partią ultrakonserwatywną, sklejoną z najbardziej tradycjonalistyczną częścią Kościoła (z Radiem Maryja na czele), ślepą na obyczajowe przemiany, przeciwną takim zdobyczom medycyny jak in vitro. Tak pozycjonowany PiS ma się kojarzyć ze skansenem, odciąganiem Polski od Europy i wzniecaniem religijnych wojen.

Lewica spod znaku SLD wytacza ideologiczne armaty przeciwko PiS, ponieważ dawno przestała być partią klasową, a jeszcze nie potrafi być w pełni partią typu zapaterowskiego, choć bardzo się stara. Czyli skupioną na tym wszystkim, czym zajmują się organizacje gejów, lesbijek, feministek, zielonych czy anarchistów. Aby ukryć kompletny brak nowoczesnej wizji lewicowości, pokazuje się w PiS skrajnie prawicowego demona, którego nie tylko należy się bać, ale i zwalczać.

Narodowo-katolicki PiS jest partii Napieralskiego potrzebny niczym powietrze, podobnie zresztą jak i Platformie. Bo wywołuje tak silne emocje, że ukrywa nihilizm postpolitycznej PO oraz libertyńsko-lewacką ewolucję SLD.

[srodtytul]Czkawka po połknięciu LPR[/srodtytul]

Stygmatyzowanie PiS na partię narodowo-katolicką jest ułatwione także z trzech powodów natury wewnętrznej, czyli dotyczących samej partii Jarosława Kaczyńskiego. Po pierwsze, zjadając Ligę Polskich Rodzin, PiS nie ma alternatywy po prawej stronie prawej strony. To pozwala przypisywać partii Kaczyńskiego wszelkie cechy ugrupowania skrajnego i ultrakonserwatywnego. To także przyciąga do PiS rzeczywistych radykałów, bo nie mają oni wyboru. W ten sposób PiS staje się zakładnikiem tych radykałów. I chcąc nie chcąc, musi ich bronić, bo nie mają oni innego obrońcy.

Gdyby istniał jakiś neo-LPR, łatwiej byłoby PiS odgrywać rolę ugrupowania centrowego, jakim de facto partia Kaczyńskiego jest. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę jej politykę socjalną oraz te elementy strategii (realizowane, gdy Jarosław Kaczyński był premierem), które mówią o wyrównywaniu szans tak regionów, poszczególnych grup społecznych, jak i jednostek.

Po drugie, dla części działaczy Prawa i Sprawiedliwości oraz sporej grupy wyborców tej partii narodowo-katolicka etykietka jest zwyczajnie wygodna. Twardy elektorat oscyluje wokół 25 proc. poparcia i on akurat z narodowo-katolickim charakterem partii nie ma kłopotów. Politycy, którzy do tego elektoratu się odwołują, w pewnym sensie idą na łatwiznę. Wystarczy tym wyborcom sprzedać kilka bogoojczyźnianych grepsów i jest się dla nich idolem.

Ale odwoływanie się tylko do twardego elektoratu i tylko do kilku retorycznych schematów rozleniwia. Także intelektualnie, co powoduje, że dla bardziej wymagającego wyborcy ci ludzie są mało atrakcyjni. A to jeszcze pogłębia przekonanie obywateli o bardziej liberalnych poglądach, że PiS w ogóle o nich nie zabiega, a wręcz nie chce zabiegać.

Po trzecie, w PiS regularnie znajduje się jakaś grupa wewnątrzpartyjnych kontestatorów, którzy przyprawiają własnej partii gębę. Kiedyś Sikorski, Marcinkiewicz, Zalewski, Mężydło, Dorn, Ujazdowski, Polaczek czy Sellin, a teraz Migalski, Poncyljusz, czasem Girzyński. Często uzasadniają oni swoje odejście z tej partii albo pozostawanie na jej marginesie właśnie tym, że ewoluuje ona w stronę narodowo-katolickiego skansenu. Zatem oni, liberalni albo prawdziwie konserwatywni Europejczycy, nie mogą takiej przemiany zdzierżyć.

Prawda jest zwykle taka, że albo nie chce im się dla partii ciężko pracować, albo nie potrafią przeforsować własnej linii. Ale nie wypada się przyznać do słabości bądź lenistwa, więc używa się argumentów o ewoluowaniu w stronę narodowo-katolickiego zaścianka.

[srodtytul]Lenistwo intelektualne[/srodtytul]

To, że polityczna konkurencja wobec PiS z upodobaniem wpycha tę partię w narodowo-katolickie skrajności, jest zrozumiałe, bo na tym zyskuje. Dziwi, że robi tak wielu komentatorów i dziennikarzy. Po części można to tłumaczyć intelektualnym lenistwem, które stoi za banalnością i powierzchownością ich interpretacji. Ale część zachowuje się po prostu jak polityczna konkurencja albo zawiedzeni wyznawcy. Ale to już z dziennikarstwem ma mało wspólnego.

[i]Autor jest zastępcą dyrektora TVP 1 ds. publicystyki i felietonistą „Faktu”. Był m.in. redaktorem naczelnym „Wprost”.[/i]

Wszystko na polskiej scenie politycznej jest nie tak. Stąd się biorą kłopoty z tożsamością Prawa i Sprawiedliwości jako partii opozycyjnej. Ani Jarosław Kaczyński, ani liderzy PiS nie chcą, żeby ta partia była katolicko-narodowa. Co więcej, na najważniejszą partię opozycyjną w takim kształcie nie ma w Polsce wystarczającego popytu. A jednak PiS jest coraz częściej i coraz wyraźniej postrzegany jako partia katolicko-narodowa. I jest coraz bardziej spychany na te pozycje.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku