Który to już raz zapowiedziana rewolucja rusza i ruszyć nie może? Sejm deliberował nad nowym prawem pocztowym, nad ukróceniem skandalicznej skądinąd praktyki dojenia kierowców przez gminy za pomocą fotoradarów (piramida nonsensu warta swoją drogą osobnego felietonu) – dobrze, ale czy to-to jest aż „rewolucja”? To trzeba było aż przeflancowywać premiera do Sejmu, żeby przegłosować likwidację monopolu Poczty Polskiej?
Ale nikt już, jak się zdaje, o zapowiedzianej rewolucji nie pamięta, bo jej zapowiedź padła bardzo dawno temu, w zeszłym tygodniu ? a potem przyszły zapowiedzi zlikwidowania problemu dopalaczy, a bodaj czy nie narkotyków w ogóle. Taka jest zasada rozwoju rozwiniętej demokracji medialnej, że już nie nowe wydarzenia odwracają uwagę od poprzednich, ale nowe zapowiedzi wypierają ze świadomości poprzednie zapowiedzi, i nie ma czasu, żeby cokolwiek za zapowiedziami poszło, nawet gdyby iść chciało. Jak w przemyśle filmowym (jest zasadnicze podobieństwo, i tu, i tam sprzedaje się „narracje”) liczy się już tylko „weekend otwarcia”.
W ten akurat „weekend otwarcia”, a ściślej w otwierającą go noc, premier postawił przed partią nowe zadanie – oczyścić kraj z narkotyków. I partia, poniechawszy zapowiedzianej rewolucji, zajęła się pisaniem na kolanie ustawy antydopalaczowej. Co prawda, ustawa zakazująca sprzedaży substancji psychoaktywnych leży już w tym Sejmie od ponad dwóch lat w którejś z marszałkowskich szuflad, ale ten projekt się nie liczy z uwagi na niewłaściwie partyjne ojcostwo – napisali go posłowie SLD, a nie rząd, i zanim kazał to zrobić nasz ukochany przywódca. Opozycja chciała bowiem zakazywać narkotyków wtedy, gdy rząd, i z racji mody, i, być może, pod wpływem prasowych doniesień o nie zaciąganiu się przez młodego Tuska, stawiał na legalizację miękkich narkotyków i generalną ich depenalizację – w tym duchu zresztą, co dziś jest gorliwie zapominane, przygotował poprzednią nowelizację tej ustawy zaledwie dwa miesiące temu.
Oczywiście, malkontentom się przeprocesowana „na cito” ustawa nie podoba, czepiają się, że o tym, co jest, a co nie jest dopalaczem będzie podle swego widzimisia decydował minister. Jak zwykle nic nie rozumieją. Urzędnik, który wedle uznania decyduje, komu pozwolić zarobić miliony, a kogo milionami kary obciążyć, staje się urzędnikiem cenniejszym. Państwo będzie mogło oszczędzić nie tylko na jego pensji, ale też, ponieważ urzędnika mianuje Partia, na kosztach partii. Partia zyska bowiem kolejne, istotne źródło dotacji, dzięki któremu można śmiało myśleć o zniesieniu dotacji budżetowej. Kto śmie mówić, że PO nie myśli perspektywicznie? Dla mnie zresztą wzorem tego dalekosiężnego myślenia jest minister Hall. Jej kolejne reformy upowszechniające wykształcenie wśród młodzieży z różnych względów niezdolnej do przyswojenia niepotrzebnie wymaganej od niej wiedzy i umiejętności to wszak uporczywa, organiczna praca nad rozmnożeniem naturalnego elektoratu PO. Jej ukoronowaniem będzie reforma wprowadzająca matury i dyplomy uniwersyteckie w formie audiobooka, dla absolwentów, którzy nie potrafią czytać.
Po co zresztą czytać? Przedsiębiorca powinien wiedzieć, że nie ma co czytać przepisów, bo co do wczoraj było legalne, po jednej zapowiedzi premiera może przestać być legalne i grozić karą do 10 lat na podstawie przepisów właśnie w pośpiechu pisanych. Zamiast w artykuły i paragrafy, lepiej się wczytywać w oblicze władzy; tę lekcję mam nadzieję polscy przedsiębiorcy przyswoją, jeśli dotąd jeszcze nie wiedzieli. Natomiast prosty człowiek może sobie poczytać najwyżej gazety, a w ten sposób naczyta się tylko głupot.