Wildstein: rewolucja kulturalna gejów

Aktywiści walki o prawa mniejszości dezawuują tradycyjną kulturę i religię. Upokarzają wiernych. Religia i wyrastające z niej obyczaje stają się „obciachem” – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 11.10.2010 19:36

Bronisław Wildstein

Bronisław Wildstein

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

„Jeśli narodowi niemieckiemu nie podobają się moje upodobania seksualne, to ja go za mordę zmuszę, aby je polubił” – miał wrzeszczeć w 1934 roku Ernest R?hm na popijawie w restauracji paryskiej. Przywódca SA był zadeklarowanym homoseksualistą, a tego typu praktyki stanowiły wręcz rytuały w jego organizacji. Noc długich noży uniemożliwiła Rőhmowi ewentualną realizację jego gróźb.

Obserwując działania „antydyskryminacyjnych” środowisk, można odnieść wrażenie, że rewolucyjny duch fűhrera SA unosi się nad nimi. Nie zrównuję, oczywiście, fizycznej przemocy nazistowskich bojówek i symboliczno-administracyjnej przemocy koryfeuszy współczesnej rewolucji kulturalnej. Podobieństwo jest jednak uderzające. Chodzi o wykorzystanie przemocy w celu rewolucyjnego przekształcenia porządku społecznego i narzucenia większości rozwiązań przez dobrze zorganizowaną i wyposażoną w szczególne środki mniejszość.

Rewolucja kulturalna

Już od jakiegoś czasu przez Europę przetacza się rewolucja kulturalna. Ostatnio jej awangardą stała się tradycyjnie katolicka Hiszpania pod rządami premiera Jose Luisa Zapatero. Dawno przestało w niej chodzić o tolerancję dla odmienności. Jej celem jest „przewartościowanie wartości” i narzucenie odmienności jako normy. Wiąże się to z destrukcją znanej nam kultury europejskiej i zastąpieniem jej przez nowe, kontrkulturowe wzorce.

Destrukcji podlega fundament kultury, czyli rodzina. Małżeństwu ma zostać odebrany szczególny status związany z leżącym u jego fundamentów zobowiązaniem do wychowania przyszłego potomstwa. Kultura odpowiedzialności nakierowana na ponadpokoleniową ciągłość ma zostać zastąpiona indywidualistyczną „wolnością”, a związki partnerskie czy homoseksualne zrównane w prawach z tradycyjnym „małżeństwem”. Jak zwykle pojawia się tu paradoks. Związki homoseksualne udawać mają małżeństwo, a z heteroseksualnych mają być zdjęte małżeńskie zobowiązania.

Większości odbierane są prawa do ochrony ich kulturowego środowiska. Religijne symbole usuwane są z przestrzeni publicznej, czego jaskrawym przykładem było orzeczenie Trybunału w Strasburgu, który uznał obecność krzyży w szkole włoskiej za objaw „dyskryminacji i nietolerancji”. W Hiszpanii pod szyldem „neutralności światopoglądowej” faworyzowane przez państwo są przekonania ateistyczne i antychrześcijańskie.

W Polsce obiektem dyskryminacji nie są świetnie sytuowane i wpływowe środowiska wielkomiejskich homoseksualistów. Dyskryminowani są ludzie biedni

Religia została wyrugowana ze szkół publicznych, a z programów nauczania usunięto wszelkie odniesienia do chrześcijaństwa i moralności chrześcijańskiej. Dzieci na lekcjach wychowania obywatelskiego dowiadują się m.in., że homoseksualizm przynależy do erotycznej normy. Rząd sprzeciwia się obecności krzyży w budynkach publicznych.

Przemoc zaczyna być kierowana przeciw instytucjom chrześcijańskim, którym narzucane są sprzeczne z ich zasadami normy. W Wielkiej Brytanii usiłowano narzucać katolickim agencjom adopcyjnym obowiązek przekazywania parom homoseksualnym dzieci do adopcji, a w Skandynawii zmuszać duchownych do udzielania homoseksualnych „ślubów”.

Polska jest jeszcze stosunkowo chroniona przed tymi ekscesami, choć ostatnie wydarzenia pokazują, że w integrującej się Europie wojna ta nie zostanie jej oszczędzona. Tak więc na najbliższych nam przykładach zanalizować można charakterystyczne cechy nowej przemocy rewolucyjnej tudzież postawy propagujących ją osób.

 

 

Próbą użycia przemocy była nagonka na Elżbietę Radziszewską, pełnomocnika rządu do spraw równego traktowania, zorganizowana przez środowiska kontrkulturowego frontu.

Swoją drogą wymaganie przez UE powołania wysokich instytucji do krzewienia równości powinno uruchamiać alarmowe dzwonki. W systemie prawnym wszystkich krajów UE znajduje się zakaz dyskryminacji i nierównego traktowania. Jeśli więc powoływany jest specjalny urząd, który zajmował się będzie tymi sprawami, można podejrzewać, że nie chodzi o nadzorowanie prawnej normy, ale o inżynierię społeczną, której celem jest tworzenie na masową skalę nowych postaw.

Ataki na minister Radziszewską nie pozostawiały wątpliwości. Rzecznicy kulturowej rewolucji domagali się, aby instytucja kierowana przez Radziszewską realizowała ich postulaty. Ponieważ pani minister była oporna, domagali się jej odwołania. Znamienne, że zarzutem przeciw niej stała się jej katolicka religia. Kamieniem obrazy stała się wypowiedź Radziszewskiej, która stwierdziła, że szkoła katolicka ma możność odmowy zatrudnienia „zadeklarowanej lesbijki”. W rzeczywistości zakwestionowanie takiego prawa oznacza, że przeciwnicy pani minister chcą interweniować w kształt instytucji religijnej, jaką jest katolicka szkoła, i żądają zmiany jej tożsamości. Funkcjonowanie w takiej szkole „zadeklarowanej lesbijki” – a więc takiej, która demonstruje swoje homoseksualne wybory – jest wychowawczym sygnałem dla uczniów. Katolicka szkoła ma uznać homoseksualizm za normę. Kontrkulturowe lobby domaga się zmiany istotnego elementu światopoglądu katolickiego: koncepcji natury i prawa naturalnego.

Władza ma ingerować w sumienie katolików, zakazywać im wychowania w ich duchu i domagać się zmiany kryteriów dobra i zła. Oto przemoc w stanie czystym. W Polsce poglądy takie reprezentuje dziś niewielki odsetek społeczeństwa. Równocześnie jednak, co widzieliśmy przy okazji sprawy Radziszewskiej, przejmuje je zdecydowana większość środowisk opiniotwórczych i mediów. To one przemocą administracyjną chcą narzucić Polakom swoje poglądy.

Warto przypomnieć, że w historii dużo częstsze jest zjawisko dominacji i przemocy dobrze zorganizowanej mniejszości nad większością niż odwrotnie. Walka o prawa mniejszości, która dziś stała się hasłem kulturowej rewolucji, ma zdecydowanie antydemokratyczny charakter.

 

 

Aktywiści walki o prawa mniejszości zaczynają od „przemocy symbolicznej”. Dezawuują tradycyjną kulturę i religię. Upokarzają wiernych. To są „mohery”, które powinny się wstydzić swojej tożsamości. To im przeciwstawiani są ludzie sukcesu: „zamożni, wykształceni mieszkańcy dużych miast”. Ta charakterystyka ma perswazyjny charakter. W ten sposób dominujące środowiska informują, jakie trzeba mieć poglądy, aby być zaliczonym do owej „lepszej” grupy. Przyjmując je, można nadrobić niedostatki w innych dziedzinach.

Tradycyjna religia i wyrastające z niej obyczaje oraz normy stają się obciachem. Powszechne użycie tego pojęcia rodem z młodzieżowego żargonu informuje, że nie ma tu przestrzeni do dyskusji. Pozostaje stygmatyzowanie i poniżanie tych, którzy myślą i czują inaczej. Dysponenci mediów, które stają się instytucjami symbolicznej przemocy, starają się wykluczyć swoich przeciwników z debaty publicznej, a więc ze świata cywilizowanej demokracji.

Rzecznicy rewolucji odmawiają ważenia racji i analizy argumentów strony przeciwnej. Pozycje zostały zawczasu obsadzone przez tych, którzy chcą wyznaczać nowe społeczne miary i dysponują środkami, aby tę operację przeprowadzić. W ich obrazie rzeczywistości z jednej strony sytuują się oświecone, europejskie, skazane na sukces, siły postępu – z drugiej skansen, który jak najprędzej powinien zniknąć z oblicza ziemi, a w każdym razie z Polski. Z jednej jest „tolerancja”, „młodość”, „otwartość”, „przyszłość”, z drugiej – ciemnogród, zaścianek, nienawiść.

Ten obraz budują ludzie, dla których obrona ładu etycznego oznacza prostacki manicheizm. Jednak w walce z tradycyjną kulturą nie cofną się przed żadnym prostactwem, a racje są dla nich czarno-białe. Ludzie nienawidzący tradycyjnej kultury, którą usiłują unicestwić, oskarżają ją o nienawiść; budowniczy przemysłu pogardy piętnują swoje ofiary za brak szacunku wobec siebie.

 

 

Dominująca mniejszość odmawia debaty. Środkiem do jej eliminacji jest poprawność polityczna. Nie wolno kwestionować roszczeń homoseksualnych aktywistów, gdyż oznacza to homofobię, nie można się sprzeciwiać kolejnym żądaniom feministek, gdyż oznacza to męski szowinizm (nawet gdyby głosiły go kobiety).

W efekcie „postępowe i europejskie” głupstwa i absurdy nie mogą znaleźć odpowiedzi. Ostatnio, na kongresie ruchu Palikota, prof. Magdalena Środa powiedziała: „religia jest jak seks, jest sprawą prywatną, a nie państwową”. Pani profesor powinna wiedzieć, że religia jest złożonym systemem społecznym, a więc choćby z tego powodu nie sposób jej traktować jako sprawy prywatnej. Natomiast jeśli seks – z czym należy się zgodzić – ma taki charakter, to należy protestować przeciw wszelkim próbom jego politycznej instrumentalizacji, z czym mamy do czynienia w wypadku gejowskich aktywistów, i przeciwstawiać się manifestacjom typu gay pride.

Rzeczywiście, w Polsce mamy do czynienia z dyskryminacją. Jej obiektem nie są jednak świetnie sytuowane i wpływowe środowiska wielkomiejskich homoseksualistów. Przykładami jej są stosunek państwowej administracji, wymiaru sprawiedliwości i zorganizowanej opinii publicznej do ludzi biedniejszych, zwłaszcza niemieszczących się w standardach owej wielkomiejskiej „wyższej klasy”. Trudno znaleźć bardziej skandaliczny tego przykład niż odbieranie dzieci rodzinom, które, wbrew środowiskowym opiniom, uznawane były za niespełniające kryterium wychowawczych. Sprawa Róży Woźnej była tego najgłośniejszym przykładem, ale była tylko wierzchołkiem góry lodowej. Przy okazji się okazało, że jej matkę wysterylizowano, nie pytając jej o zgodę. Uzasadnienia lekarzy i obrońców ich decyzji, wskazujących na intelektualną niesamowystarczalność kobiety, pochodziły z eugenicznego (odwołującego się do rasowych kryteriów) rejestru i były manifestacją wyjątkowej pogardy wobec owych stojących niżej tubylców.

 

 

Przemoc symboliczna łatwo się przekształca w przemoc realną. Byliśmy tego świadkami w czasie kampanii organizowanej przeciw obrońcom krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Formy obrażania i demonstracji pogardy wobec modlących się tam ludzi były szokujące i często przeradzały się w akty fizycznej agresji.

Znamienne były uzasadnienia owej pseudointeligenckiej tłuszczy, która domagała się ulicy „dla siebie”. – Nich idą się modlić do kościoła, ulica jest dla nas – ten argument pojawiał się bez przerwy. W tych prostackich wypowiedziach odbijała się esencja współczesnej wojny kulturowej. Chodzi o wypchnięcie większości ze sfery publicznej, zredukowania jej kultury do skansenu, którym ma się stać Kościół; sprowadzenia do roli podrzędnego obyczaju. Oczywiście, „wojna” na Krakowskim Przedmieściu miała tło polityczne. Wypowiadający ją prezydent Bronisław Komorowski i jego partia widzieli ją w takich kategoriach. Opozycja zresztą też włączyła się w nią na podobnej zasadzie. Fakt jednak, że kulturalna rewolucja staje się poręcznym politycznym wehikułem, wskazuje tylko postępujące za nią zagrożenia. Przemoc staje się narzędziem realizacji politycznych celów.

Błyskawicznie wyczuł to najbardziej ostentacyjnie cyniczny z polityków PO Janusz Palikot. Jego ruch, który nie ma żadnych szans na szersze poparcie społeczne, cieszy się ogromną sympatią medialną. Przy okazji odsłania postawy sympatyzującego z nim salonu. Mamy bowiem do czynienia z najbardziej odrażającym przykładem demagoga, który karierę zrobił na insynuacjach i obelgach, również pod adresem niedawno zmarłych, i przekroczył wszelkie granice przyzwoitości w polityce. Osobnika, który parę lat temu próbował wypłynąć jako chrześcijański biznesmen, a kiedy to się nie udało, wziął się za hasła antyklerykalne. Jakakolwiek jego poważniejsza aktywność kończyła się blamażem, jak choćby komisja „Przyjazne państwo”. Na kampanię wyborczą tego milionera złożyli się studenci i emeryci, a jego fortuna dziwnym trafem wywędrowała do podatkowych rajów. Okazuje się, że to wszystko plus zestaw absolutnie populistycznych haseł nie przeszkadza medialnym celebrytom, jeśli połączony jest z antyklerykalną hucpą.

Myślę, że fuehrer polskiej rewolucji kulturalnej wystawia właściwe świadectwo jej uczestnikom. Czy naprawdę przytoczona na wstępie opowieść z niczym się czytelnikom nie kojarzy?

„Jeśli narodowi niemieckiemu nie podobają się moje upodobania seksualne, to ja go za mordę zmuszę, aby je polubił” – miał wrzeszczeć w 1934 roku Ernest R?hm na popijawie w restauracji paryskiej. Przywódca SA był zadeklarowanym homoseksualistą, a tego typu praktyki stanowiły wręcz rytuały w jego organizacji. Noc długich noży uniemożliwiła Rőhmowi ewentualną realizację jego gróźb.

Obserwując działania „antydyskryminacyjnych” środowisk, można odnieść wrażenie, że rewolucyjny duch fűhrera SA unosi się nad nimi. Nie zrównuję, oczywiście, fizycznej przemocy nazistowskich bojówek i symboliczno-administracyjnej przemocy koryfeuszy współczesnej rewolucji kulturalnej. Podobieństwo jest jednak uderzające. Chodzi o wykorzystanie przemocy w celu rewolucyjnego przekształcenia porządku społecznego i narzucenia większości rozwiązań przez dobrze zorganizowaną i wyposażoną w szczególne środki mniejszość.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Czy Donald Trump jest geniuszem, skoro pokonał tak wyśmienitą kandydatkę?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Sikorski – Trzaskowski: Czy ta rywalizacja zagrozi jedności PO i jej szansom w 2025?
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Ziobro nie może przyjść na komisję i liczy, że doprowadzą go siłą
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Nowe lęki Polaków. Jak wojna w Ukrainie zmienia polskie społeczeństwo
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Opinie polityczno - społeczne
Marek Migalski: Wybory prezydenckie w Polsce: Sikorski lepszy niż Trzaskowski
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni