Czabański o mediach i dziennikarzach

Gdy ludzie o poglądach nielewicowych są do końca usuwani z mediów publicznych, telewizje i gazety "głównego nurtu" nie ujmują się za nimi – zauważa publicysta

Aktualizacja: 28.02.2011 21:54 Publikacja: 28.02.2011 20:08

Krzysztof Czabański

Krzysztof Czabański

Foto: Fotorzepa, Dariusz Majgier DM Dariusz Majgier

Red

Podziały polityczne wśród dziennikarzy są oczywiste i widoczne gołym okiem. Czy to jednak musi oznaczać, że nie mogą się oni porozumieć w sprawach najważniejszych dla wykonywania zawodu? Czy rozwiązanie problemów prawnych i materialnych dziennikarzy ma się odwlekać na święty nigdy tylko dlatego, że niemało z nas ma poglądy lewicowe, niektórzy liberalne, część – prawicowe, a większość nie ma żadnych?

 

 

Nikomu, kto pracuje w jakiejkolwiek redakcji, nie muszę tłumaczyć, że dziennikarstwo to zawód trudny (poza rzadkimi wyjątkami), źle płatny i bardzo stresujący. Często też jest na szarym końcu w hierarchii firm medialnych. Taką sytuację zastałem np. w 2006 r. w Polskim Radiu, gdzie ponad miarę były rozbudowane piony pozaprogramowe, na programy zaś wiecznie brakowało pieniędzy.

 

"Odchudzenie" kadrowe PR oraz przesunięcie pieniędzy na budżety poszczególnych programów (czyli właśnie dla dziennikarzy i innych twórców audycji radiowych) naruszyło wiele dotychczasowych interesów w Polskim Radiu. Zwłaszcza w jego części pozaprogramowej, gdzie panowało przekonanie, że posady w tej instytucji są nie tylko dożywotnie, ale i dziedziczne, pieniądze zaś najpierw należą się administracji, później "technice", a na samym końcu dziennikarzom.

Dziennikarze przyzwyczaili się przez lata, że dostęp do anteny mają jedynie ludzie o poglądach lewicowo-liberalnych. Zmiany wywołały zatem protesty, bardzo wzmacniane przez niektóre media oburzone, a i przestraszone tym, że obok ludzi z lewicy pojawili się także ci z prawicy. Na przykład dziennikarze "Gazety Wyborczej" i "Polityki" nie ścierali się już tylko ze sobą, ale dyskutowali z dziennikarzami np. z "Gazety Polskiej" i "Rzeczpospolitej".

Teraz, gdy ludzie o poglądach nielewicowych są do końca usuwani z mediów publicznych (proces ten zaczął się jesienią 2008 r.), telewizje i gazety "głównego nurtu" nie ujmują się za nimi. Może nawet czują satysfakcję? Znowu cała pula będzie tylko dla "naszych"? W ten oto sposób sami (my, dziennikarze) utrwalamy sytuację, w której wykonując zawód zaufania publicznego, jesteśmy de facto licho opłacanymi podrzędnymi pracownikami bez ochrony prawnej. Obojętnie czy pracujemy w TVP, TVN, Agorze czy Presspublice. Właściciele i szefowie mogą pomagać nam w rzetelnym wykonywaniu zawodu lub nie. To zależy tylko od ich woli.

 

 

Urażeni dygnitarze, politycy lub urzędy pozywają nas – i naszych wydawców, właścicieli – przed sądy. Tak jest od dawna, a ma to swoje oparcie w prawach jeszcze z epoki PRL. Nikt dotychczas nie zdołał prawa dotyczącego mediów dostosować do sytuacji wolności słowa, wolnego rynku itd., itp. Ba, jest coraz gorzej pod tym względem, ponieważ niektóre koncerny medialne, wykorzystując swoją potęgę finansową, wszczynają procesy, których zasadniczym celem jest ograniczenie lub zdławienie wolności słowa, opinii.

Oczywiście opinii, które są nie w smak danemu koncernowi, ale przecież uderza to w istocie w samą zasadę wolności słowa. Tymczasem jako dziennikarze powinniśmy być zwolennikami anglosaskiego rozumienia tej wolności, czyli pełnej – bez żadnych ograniczeń – swobody wygłaszanych poglądów i opinii, z jednoczesną represją w wypadku posługiwania się kłamstwem w obszarze faktów i informacji.

Takie procesy to skuteczny oręż przeciw dziennikarzom, ponieważ grożą poważnymi sankcjami finansowymi. To z kolei bardzo osłabia miłość szefów i właścicieli do nas.

Kolejna zmora prawna to brak klauzuli sumienia. Chodzi o to, żeby każdy dziennikarz mógł odmówić zmiany przez redaktora i wydawcę swojej publikacji (prasowej lub elektronicznej), jeśli jest ona sprzeczna z wyznawanymi przez niego poglądami. Postulat uwzględnienia takiej klauzuli w nowym prawie medialnym już się nieraz pojawiał, ale głównie w odniesieniu do mediów publicznych. Tymczasem, żeby miał on sens, powinien obejmować bez wyjątku wszystkie media publiczne i prywatne, od TVN, "Gazety Wyborczej" i "Polityki" do telewizji Trwam, "Naszego Dziennika" i "Gazety Polskiej".

No i sprawa bardzo drażliwa. Jak odróżnić poglądy od propagandy? Jak różnice polityczne między redakcjami i dziennikarzami oddzielić od wspólnych interesów zawodowych, środowiskowych? Jak w praktyce realizować wolność słowa i opinii bez popadania w zacietrzewienie, że ktoś prezentuje sąd odmienny od naszego? Czy zdołamy, jako środowisko, to przezwyciężyć, aby móc coś zrobić razem?

 

 

Są, oprócz przytoczonych wyżej, poważne problemy prawne natury pracowniczej, problemy socjalne i ochrony zdrowia, płacowe, zatrudnieniowe. Są też inne czysto materialne. Niektóre nieźle przebadane przez socjologów i prawników. Jest też kilka stowarzyszeń dziennikarskich i związków zawodowych, które przecież mają niemałą o tym wiedzę. Sami dziennikarze zaś są podobno czwartą władzą w Polsce? Dlaczego zatem, niczym przysłowiowy szewc, chodzimy bez butów?

Może to zabrzmi naiwnie, ale proponuję, żeby Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich – z racji tego, że to organizacja o dużych tradycjach i liczna (ponad 2500 członków) – zorganizowało serię spotkań pozostałych stowarzyszeń i związków zawodowych w celu ustalenia wspólnej listy postulatów dziennikarzy pod adresem prawodawców i pracodawców. Dziennikarze na co dzień udzielają przecież swoich twarzy, głosów i piór jakiejś sprawie – pro publico bono czy ze względu na sprawy ważne dla jakiejś partii politycznej, właścicieli mediów, redakcji albo już dla całkowitej prywaty. Zatem i pro domo sua też można chyba poprzekonywać, wesprzeć czy nacisnąć, nieprawdaż?

Ważne, aby zrobić to szybko i sprawnie. Rząd szykuje nowelizację ustawy prasowej. Zapowiada zmiany w mediach publicznych. Nie powinno się to odbywać bez naszego głosu. Jest bezdyskusyjnie w naszym – dziennikarzy o różnych poglądach politycznych, ale jednej profesji – interesie opracować katalog zmian potrzebnych i niezbędnych. Tak aby dziennikarstwo rzeczywiście mogło się stać zawodem zaufania publicznego.

Autor jest publicystą. Wydał kilka książek, m.in. "ABC", "Ruska baba", "Pierwsze podejście". Był m.in. prezesem PAP, PAI, Polskiego Radia, kierował "Tygodnikiem Solidarność", "Expressem Wieczornym" i komisją likwidacyjną RSW

Podziały polityczne wśród dziennikarzy są oczywiste i widoczne gołym okiem. Czy to jednak musi oznaczać, że nie mogą się oni porozumieć w sprawach najważniejszych dla wykonywania zawodu? Czy rozwiązanie problemów prawnych i materialnych dziennikarzy ma się odwlekać na święty nigdy tylko dlatego, że niemało z nas ma poglądy lewicowe, niektórzy liberalne, część – prawicowe, a większość nie ma żadnych?

Nikomu, kto pracuje w jakiejkolwiek redakcji, nie muszę tłumaczyć, że dziennikarstwo to zawód trudny (poza rzadkimi wyjątkami), źle płatny i bardzo stresujący. Często też jest na szarym końcu w hierarchii firm medialnych. Taką sytuację zastałem np. w 2006 r. w Polskim Radiu, gdzie ponad miarę były rozbudowane piony pozaprogramowe, na programy zaś wiecznie brakowało pieniędzy.

Pozostało 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?