Libia: interwencja w Libii w obronie demokracji

Interweniując w Libii, państwa zachodnie wysyłają sygnał do mieszkańców krajów arabskich, że ich los nie jest im obojętny – uważa publicysta

Publikacja: 27.03.2011 22:08

Maciej Gdula, socjolog, publicysta "Krytyki politycznej"

Maciej Gdula, socjolog, publicysta "Krytyki politycznej"

Foto: Forum

Red

Jest zło większe niż wojna. Jest nim obojętność na przemoc i zostawianie słabszych ich losowi. I właśnie dlatego mimo wszystkich zastrzeżeń związanych z używaniem zorganizowanej przemocy wypełnianie rezolucji ONZ dotyczącej obrony cywilów w Libii zasługuje na poparcie. Co więcej, postawa państw zachodnich w tej sprawie ma szanse przy odpowiednim wyczuciu stać się nowym otwarciem w polityce międzynarodowej.

Znowu interwencja?

Nauczeni doświadczeniami ostatniej dekady mamy prawo do nieufności wobec wszelkich akcji militarnych, które uzasadniane są prawami człowieka i wspieraniem demokracji. Najbardziej oburzający był tu atak na Irak. USA i ich sojusznicy, w tym niestety Polska, rozpoczęli inwazję, posługując się demokratyczną frazeologią i spreparowanymi dowodami na posiadanie przez reżim Saddama Husajna broni atomowej. Skutkiem tej interwencji było ponad 100 tys. ofiar, chaos w kraju i wzrastająca nienawiść do Zachodu w świecie arabskim. Kiedy przypominam sobie słowa polskich polityków o niewystarczających korzyściach materialnych, jakie nasz kraj uzyskuje z tej wojny, jeszcze dziś robi mi się niedobrze. Demokracja i prawa człowieka wydawały się już beznadziejnie zmiksowane z imperializmem i brudnymi interesami.

Ale stało się coś bez precedensu. Wartościom, które Zachód podeptał, godność przywróciła arabska ulica. Wydarzenia z Tunezji, Egiptu i innych krajów arabskich sprawiły, że sprzeciw wobec dyktatur i żądanie demokracji odzyskały świeżość, na jaką zasługują. Co więcej, Arabowie podważyli rozpowszechnione na Zachodzie – a już w Polsce wszechobecne – przekonanie, że demokracja to typowo zachodni produkt.

Z tego, że nie mamy patentu na demokracje i z pewnością nie mamy prawa pouczać o niej innych, nie może jednak wynikać, że powinniśmy siedzieć teraz cicho i pokutować za dawne grzechy.

Odpowiednie granice

Libię, tak jak inne kraje arabskie, ogarnęła fala demokratyzacji, ale szybko mogliśmy się przekonać, że nie wszędzie musi realizować się ten sam scenariusz co w Egipcie. Po początkowej dezorganizacji siły Muammara Kaddafiego odzyskały zdolność działania i szybko rozpoczęły skuteczną rozprawę z buntownikami. W pierwszych tygodniach marca było już wiadomo, że bez wsparcia z zewnątrz siły rebeliantów zostaną brutalnie spacyfikowane. To, że nie oglądamy w telewizji kolejnego pokazu bezradności wspólnoty międzynarodowej, jest efektem współdziałania między światem arabskim i krajami Zachodu przy zachowaniu procedur ONZ.

Pierwsze reakcje wzywające do interwencji pojawiły się ze strony przedstawicieli świata arabskiego. 21 lutego stały przedstawiciel Libii przy ONZ Ibrahim Dabbashi poruszony tragicznymi wydarzeniami w swoim kraju wezwał do ustanowienia strefy zakazu lotów nad Libią, żeby powstrzymać masową śmierć cywilów. Wkrótce o zakazie lotów zaczęła mówić Liga Arabska i przedstawiciele rządów zachodnich. Sprawa trafiła na forum ONZ, która dała mandat interwencji chroniącej cywilów, wykluczając jednak wkraczanie do Libii wojsk lądowych. Takie rozwiązanie umożliwiało Rosji, Chinom, Indiom i Brazylii wstrzymanie się od głosu, co oznaczało de facto zgodę na operację.

Te trzy kwestie, czyli inicjatywa państw arabskich, ograniczony zasięg operacji z wykluczeniem interwencji lądowej i mandat ONZ sprawiają, że akcja w Libii nie jest powtórzeniem agresji na Irak i nie wpisuje się po prostu w politykę "wstrzeliwania demokracji" przez Zachód. Ustanowienie strefy wolnej od lotów jest działaniem, które daje szansę słabszym i wyrównuje układ sił w Libii. Taka formuła sprawia, że kraje zachodnie i państwa arabskie nie stają się automatycznie zewnętrznym agresorem, ale zachowują częściowo status arbitra, który może ingerować w sytuację wewnętrzną, zmieniając stosunki sił między stronami konfliktu. Ta pozycja umożliwia nie tylko użycie siły, ale przede wszystkim pomoc w ustanowieniu pokoju.

Interweniując w Libii państwa zachodnie wysyłają też sygnał do mieszkańców krajów arabskich, że ich los nie jest im obojętny. Mają tu do nadrobienia spore zaległości wynikające ze współpracy z bliskowschodnimi dyktatorami i zbyt daleko idącej wstrzemięźliwości, gdy obywatele krajów arabskich zaczynali domagać się demokratyzacji. Winy Zachodu nie są jednak nie do odpokutowania, a duża część mieszkańców Egiptu czy Tunezji wolała współpracę krajów Zachodu z dyktaturami od sankcji ekonomicznych, które uderzyłyby bezpośrednio w ludność, a nie przyniosłyby wcale szybkich zmian. Teraz jednak, kiedy w regionie uruchomione są siły protestu, stawanie po stronie dawnych władców byłoby niewybaczalnym błędem.

Wątpliwości  słuszne i mniej słuszne

Wobec interwencji pojawiają się różnego typu zastrzeżenia. Zwraca się na przykład uwagę na interes Zachodu związany z akcją w Libii i partykularne motywy kierujące orędownikami interwencji. Jeśli idzie o domniemane korzyści związane z libijską ropą, to pozwolenie Kaddafiemu na zdławienie rebelii byłoby najlepszym sposobem na ustabilizowanie sytuacji i przywrócenie dogodnych warunków do prowadzenia biznesu dla zachodnich korporacji, jakie zaczęły tam panować od 2003 roku. Rozpoczęcie operacji militarnej to nie tylko realne koszty, ale również akceptacja nieprzewidywalnego rozwoju sytuacji. Dziś tak naprawdę nie wiadomo, kiedy i jaki rząd powstanie w Libii, trudno więc mówić o obliczaniu zysków. Jeśli idzie z kolei o niskie motywy kierujące na przykład Sarkozym, to prawdę mówiąc, nie mają one żadnego znaczenia. Nawet biorąc pod uwagę, że chce on utrzymać wpływy w regionie i zatrzeć pamięć swojej kunktatorskiej reakcji na obalanie władz Tunezji, to ważniejsze niż motywy są ramy, w których musi działać. A te ramy to współpraca z Ligą Arabską i rezolucja ONZ.

Pojawia się też bardziej ogólne pytanie o podwójną moralność Zachodu. Z jednej strony kraje zachodnie pomagają rebeliantom w Libii, a z drugiej przymykają oczy na dyktatury w Arabii Saudyjskiej, Jemenie czy Syrii. Interweniują za granicą tylko wtedy, gdy mają w tym swój imperialny interes. Krytyka zachodniego imperializmu niestety zbyt często przypomina grę w pomidora. Zachód wspiera dyktatorów – imperializm. Zachód obala dyktatorów – imperializm. Zachód przymyka oczy na rzezie cywilów – imperializm. Zachód podejmuje działania, żeby rzezie zahamować – imperializm. Zbyt potrzebujemy tego pojęcia, żeby tak łatwo nim szafować i pozbawiać go znaczenia. Dlatego w miarę możliwości zdefiniować trzeba zasady interwencji międzynarodowych, które służą ludzkości, a nie imperialnym interesom.

Działanie na rzecz demokracji, którego da się bronić, powinno spełniać trzy kryteria. Po pierwsze: uwzględniać koszty i konsekwencje operacji przede wszystkim, jeśli idzie o liczbę ofiar. Po drugie: brać pod uwagę lokalny kontekst i traktować demokrację jako porządek wyłaniający się z układu miejscowych sił. Po trzecie: budować dla działań demokratycznych szerokie koalicje i uzyskiwać mandat ONZ. Antytezą tak rozumianych działań był Irak. Miejmy nadzieję, że Libia okaże się przykładem udanym.

Żeby tak się stało potrzebne jest jednak wyczucie i wstrzemięźliwość. Państwa zachodnie nie powinny przekraczać granicy wyznaczonej mandatem ONZ, żeby nie stać się po prostu zewnętrznym agresorem. Przyjęcie na siebie roli głównego rozgrywającego w regionie miałoby fatalne skutki i podważyło sens całej operacji. Dlatego optymizmem napawają deklaracje, że przedstawiciele UE stale konsultują się z reprezentantami Ligi Arabskiej i Unii Afrykańskiej, ale pesymistycznie nastrajają bombardowania wojsk lądowych Kaddafiego. Państwa zachodnie nie mogą przekroczyć cienkiej linii dzielącej realizowanie mandatu ONZ od stania się stroną konfliktu. Zwłaszcza że konflikt ten oznaczałby konfrontację z całym światem arabskim.

Interwencja w Libii dzieli istniejące obozy i polityczne frakcje. Tak dzieje się najczęściej, gdy pojawia się jakieś nowe zjawisko. Być może wraz z rewolucjami w krajach arabskich zaczęła się też lepsza passa dla demokratycznej polityki międzynarodowej?

Autor jest socjologiem, tłumaczem  i publicystą, członkiem zespołu  "Krytyki Politycznej"

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?