Kucharczyk: bilans rządów Donalda Tuska

Oceniając bilans rządów Donalda Tuska, warto zastanowić się nad sensownością oskarżeń o zdradę liberalizmu – zachęca socjolog

Publikacja: 31.03.2011 19:44

dr Jacek Kucharczyk

dr Jacek Kucharczyk

Foto: Rzeczpospolita

Red

W październiku wyborcy rozliczą cztery lata rządów Donalda Tuska i koalicji Platformy Obywatelskiej z PSL. Aby ułatwić im zadanie, premier opublikował w „Gazecie Wyborczej” dwuczęściowy artykuł podsumowujący osiągnięcia i porażki swojego rządu oraz wskazujący plany działań w drugiej kadencji, jeśli tylko uzyska taki mandat od wyborców.

Artykuł Tuska, jak również opublikowane na łamach „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej” odpowiedzi liderów opozycji pozwalają poznać sposób myślenia przywódców najważniejszych sił politycznych w Polsce o szansach i zagrożeniach dla rozwoju naszego kraju.

Konsensus waszyngtoński i pekiński

Krytykowanie rządu wydaje się zadaniem łatwiejszym niż opisywanie jego osiągnięć (każdy sukces może być zakwestionowany lub zbyty jako „samochwalstwo”, natomiast każde przyznanie się do porażki zacytowane przez krytyków w poetyce „a nie mówiłem”). Mimo to Donald Tusk jawi się jako jedyny lider polityczny, który potrafi umieścić sukcesy, jak i zaniechania swojego rządu w kontekście szerszych wyzwań stojących przed Polską, ale także przed Europą i całym światem zachodnim.

Światem, którego częścią tak bardzo chcieliśmy się stać w roku 1989 i latach następnych.

Wejście Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku zdawało się realizować marzenia Polaków o „powrocie do Europy”, które legły u podstaw przełomu ustrojowego w 1989 roku i stanowiły kompas działań w okresie rządów prawicy i lewicy. Proces modernizacji kraju odbywał się poprzez imitację „sprawdzonych” wzorów zachodnich, co szczególnie silnie widać było w okresie przedakcesyjnym, kiedy kolejne raporty Komisji Europejskiej szczegółowo rozliczały Polskę (i inne kraje kandydackie) z wdrażania unijnego dorobku prawnego, tzw. acquis communitaire.

Drugim obszarem odniesienia kolejnych ekip polskich reformatorów był tzw. konsensus waszyngtoński – zestaw reform mających na celu szybkie wprowadzenie zasad gospodarki rynkowej w krajach przechodzących transformację, między innymi poprzez prywatyzację majątku państwowego oraz ograniczenie funkcji socjalnych i wydatków państwa. Wsparcia dla wprowadzenia takich rozwiązań udzielał Bank Światowy oraz agencje zajmujące się promowaniem zmian prorozwojowych różnych państw zachodnich, w tym USAID.

Inaczej niż w przypadku dostosowania do wymogów UE, niektóre z reform wprowadzonych w Polsce zgodnie z zasadami konsensusu waszyngtońskiego imitowały nie tyle rozwiązania rozwiniętych gospodarek Zachodu, ile reform wprowadzonych pod wpływem neoliberalnej ideologii w innych krajach rozwijających się. Najlepszym przykładem jest polska reforma systemu emerytalnego imitująca rozwiązania wprowadzone w Chile w czasach rządów Pinocheta. Podobnych rozwiązań nie wprowadziły u siebie ani Stany Zjednoczone, ani państwa starej Europy, co pozwoliło zwolennikom tej reformy przedstawiać Polskę jako kraj idący w dziele reformowania kraju dalej i śmielej niż kraje rozwiniętego Zachodu. Zgodnie z tą logiką, już jako członek Unii, Polska bezskutecznie domagała się uznania, że składki emerytalne przekazywane do prywatnych funduszy emerytalnych nie powinny być traktowane jako część długu publicznego. Tymczasem, pod wpływem globalnego kryzysu oraz rosnących trudności z finansowaniem deficytu w systemie emerytalnym, kolejne kraje wycofywały się lub ograniczały stosowanie modelu polegającego na przymusowym inwestowaniu w prywatne fundusze emerytalne.

Kryzys globalny podważył większość dogmatów leżących u podstaw konsensusu waszyngtońskiego i spowodował potrzebę ponownego przemyślenia kwestii zasobów i polityki modernizacyjnej i rozwojowej. Dynamiczny rozwój Chin w zestawieniu z kłopotami USA i innych rozwiniętych krajów Zachodu sprawił, że pojawiło się pojęcie „konsensusu pekińskiego”, którego osią ma być uznanie centralnej aktywnej roli państwa w polityce rozwojowej. Na naszych oczach toczy się równoległa debata nad modelem gospodarczym, jaki powinna przyjąć wychodząca z kryzysu Unia Europejska.

Liberalizm zmarginalizowany

Rząd Tuska musiał się zmierzyć z wyzwaniem globalnego kryzysu gospodarczego na poziomie zarówno praktycznym, jak i programowym. PO doszła do władzy w 2007 r. pod hasłami powrotu do standardów europejskich. Początkowo jej głównym zadaniem miało być ustabilizowanie polskiej demokracji, którą rząd Jarosława Kaczyńskiego, Romana Giertycha i Andrzeja Leppera wprowadził w stan „rozedrgania” i „kontrolowanej destabilizacji”.

Drugim celem było jak najskuteczniejsze wykorzystanie szans, jakie otworzyła przed Polską integracja z Unią Europejską, zarówno jeśli chodzi o rozwój infrastruktury, jak i inwestycje w kapitał ludzki oraz umocnienie pozycji Polski w ramach UE.

Już wówczas tradycyjnie liberalne postulaty w rodzaju podatku liniowego czy radykalnej obniżki wszystkich stawek podatkowych odgrywały marginalną rolę, zapewne także pod wpływem doświadczenia, jakim była porażka wyborcza w 2005 roku, kiedy PiS skutecznie postraszył wyborców liberalizmem PO.

Rozliczać rząd Tuska warto więc z postulatów z roku 2007 oraz tego, jak tamte hasła rozwoju i europejskiej „normalności” były realizowane w radykalnie zmienionych kryzysem warunkach, czego w 2007 roku nie przewidzieli najwięksi pesymiści. I nie chodzi bynajmniej o to, żeby traktować kryzys jako usprawiedliwienie wszystkich zaniechań czy błędów Tuska i jego ekipy. Rzecz w tym, że po kryzysie same hasła: „reformy” czy „brak reform” nie są już tak oczywiste jak kiedyś.

Wydatki na rozwój

Widać to zwłaszcza na przykładzie sporu o zmiany w systemie emerytalnym. Tacy krytycy rządu Tuska jak Leszek Balcerowicz nie przyjmują do wiadomości, że świat się zmienił, odkąd w 1998 roku, jako wicepremier w rządzie Jerzego Buzka, wprowadzał swoją reformę. Zakładała ona, że instytucje rynkowe – fundusze inwestycyjne – lepiej zabezpieczą przyszłe emerytury niż państwo. Dzisiaj – po kryzysie – założenie to jest mniej oczywiste i trudniej wierzyć w neoliberalny dogmat, że to, co prywatne, jest dobre i skuteczne, a to, co publiczne, stanowi jedynie źródło problemów.

Model rozwojowy, jaki zaproponował w raporcie „Polska 2030” zespół doradców premiera kierowany przez Michała Boniego był propozycją modyfikacji neoliberalnego modelu rozwojowego poprzez położenie nacisku na inwestowanie w kapitał intelektualny Polaków czy rolę państwa we wdrażaniu polityki prorozwojowej.

Kilka miesięcy temu na seminarium w Instytucie Spraw Publicznych Michał Boni powiedział między innymi, że nie uważa obniżania poziomu wydatków publicznych za cel sam w sobie – ważne jest, żeby wydatki te miały charakter prorozwojowy. Inwestować warto nie tylko w infrastrukturę komunikacyjną, ale w edukację, naukę, szkolenia czy służbę zdrowia, bo trudno sobie wyobrazić efektywne podnoszenie wieku emerytalnego, jeśli nie towarzyszyć temu będzie poprawa poziomu zdrowia publicznego. To inny sposób myślenia niż neoliberałów, którzy wierzą, że wystarczą deregulacja czy wycofanie się państwa, a „uwolniona energia Polaków” da naszemu krajowi kolejny impuls rozwojowy.

Krytycy podejścia neoliberalnego podkreślają, że bez aktywnej roli państwa na rynku pracy, bez wprowadzenia do głównego nurtu życia publicznego i gospodarczego grup społecznie i politycznie zmarginalizowanych – takich jak kobiety, osoby niepełnosprawne czy osoby w wieku przedemerytalnym – nie uruchomimy rezerw rozwojowych, jakich nasz kraj potrzebuje. Twierdzenie, że można aktywizować bezrobotnych przez obniżanie i tak niskich stawek zasiłków lub ograniczanie prawa do takiego zasiłku, musi być skonfrontowane z faktem niskiego poziomu przydatnych na rynku umiejętności, które uniemożliwiają wielu grupom aktywizację zawodową.

Pragmatyczna wersja liberalizmu

Oceniając bilans rządów Tuska warto zatem zastanowić się nad sensownością oskarżeń o zdradę liberalizmu, które pod jego adresem kierują różne środowiska, nie tylko eksperckie i nie tylko liberalne.

Porzucenie neoliberalnych dogmatów nie oznacza jeszcze wyparcia się reform. Z tego punktu widzenia obniżka składki do OFE jest nie tylko działaniem „antyreformatorskim”, jak twierdzą krytycy rządu, ale pozwoli ocalić środki na pilnie potrzebne Polsce inwestycje w kapitał ludzki i infrastrukturę. Pozwoli także Polsce zbliżyć się do spełnienia wymogów wejścia do strefy euro, bez czego naszemu krajowi grozi marginalizacja w Unii Europejskiej, podzielonej na twarde jądro i peryferia.

Ta nowa filozofia rządzenia nie jest – jak twierdzą neoliberałowie – porzuceniem liberalizmu, ale jego bardziej pragmatyczną, samokorygującą się, wersją. W omawianych tu wypowiedziach Tuska ten pragmatyzm został zrównany z filozofią małych kroków, zmieniania rzeczywistości w reakcji na nadchodzące problemy. Przez to nowa wizja rozwoju, którą odnaleźć można w raporcie Boniego, była często „rozmieniana na drobne”, zarówno w wypowiedziach programowych, jak i w praktyce rządzenia.

Pragmatyzm oznaczający odrzucenie dogmatów (w tym przypadku neoliberalnych) stał się pretekstem do niewprowadzania zmian lub też wprowadzania w taki sposób, że ich efekty wzajemnie się znoszą.

Za przykład niech posłużą parytety dla kobiet na listach wyborczych. W toku prac legislacyjnych zmieniły się one w mniej skuteczne kwoty, których zastosowanie w znacznym stopniu ograniczono, wprowadzając jednomandatowe okręgi wyborcze w wyborach do gmin i Senatu. Takich przykładów, gdzie „pragmatyzm” we wprowadzaniu zmian upodobnił się do dreptania w miejscu, można stworzyć całą listę.

A skutek jest taki, że niektóre zmiany antagonizują ich przeciwników, a jednocześnie (przez swój „umiar”) frustrują zwolenników. Mimo tych zastrzeżeń rząd Tuska proponuje i próbuje realizować pewną wizję rozwoju Polski wynikającą z oceny stojących przed nami wyzwań i możliwości.

Nieskładna odpowiedź

Pozostaje jedynie żałować, że z tej kluczowej dla przyszłości Polski debaty o modelu rozwoju kraju wyłącza się opozycja. W odpowiedzi na rzeczowy artykuł Tuska otrzymaliśmy nieskładny tekst Grzegorza Napieralskiego („Rz” 18.03.2011) utrzymany w poetyce kampanii wyborczej Leszka Millera z 2001 roku, z którego dowiedzieć się można, że w Polsce w okresie kryzysu wzrosło bezrobocie, a poziom życia nie poprawił się tak jak powinien (inaczej niż za Gierka, kiedy to „warunki życia rzeczywiście się poprawiały”).

Zupełnym kuriozum natomiast był opublikowany w „Rzeczpospolitej” tekst Jarosława Kaczyńskiego (19.03.2011), który skupił się na porównywaniu Tuska do różnych postaci literackich i innych, czym niewątpliwie dowiódł swojej erudycji, także w dziedzinie malarstwa nowoczesnego (Tusk jak Jackson Pollock, „chlapał farbą gdzie popadnie, ale twierdził, że nad wszystkim panuje”). Z konkretów wypomniał Tuskowi brak w jego artykule wzmianki o katastrofie smoleńskiej.

Kilka dni później Kaczyński opublikował – tym razem w „Gazecie Wyborczej” – artykuł pod rymowanym tytułem „Zupa z buta” utrzymany w podobnej poetyce drwiny, ale zawierający więcej odniesień do konkretnych obszarów polityki państwa. Kaczyński zauważa – słusznie – że wejście Polski do NATO i Unii Europejskiej nie gwarantuje samo w sobie bezpieczeństwa i rozwoju, bo świat dość gwałtownie się zmienia. Na taką okoliczność rząd Kaczyńskiego „przygotowywał różne scenariusze”, ale tego, jakie to były scenariusze, niewiele się dowiedzieliśmy. Wiemy natomiast, że w polityce zagranicznej rząd Kaczyńskiego szukałby sojuszy mniejszych państw, w tym wielu spoza NATO i Unii, np. Ukrainy, Gruzji czy Azerbejdżanu. Nie jest jednak jasne, jak ten scenariusz „jagielloński” ma się do wyzwań modernizacyjnych.

Tutaj receptą Kaczyńskiego jest dla odmiany „finlandyzacja” oświaty i nauki, którą chciał wprowadzić jego rząd, „ale nie zdążył”. Można się zastanawiać, jakimi sposobami chce lider PiS osiągnąć tę „finlandyzację” – czy wystarczy wydawać więcej na naukę, czy też potrzebne są inne zmiany upodabniające Polskę do Finlandii, takie jak sekularyzacja, aktywizacja kobiet we wszystkich obszarach życia publicznego czy rozbudowane państwo opiekuńcze?

Samo porównywanie wskaźników pokazujących, jak daleko Polsce do Finlandii czy innych krajów rozwiniętych, nie zastąpi programu modernizacyjnego, podobnie jak stałe powtarzanie przez prezesa PiS, że „warto być Polakiem” (chyba „sfinlandyzowanym”?), nie jest wizją rozwoju Polski.

Konkretniejszy Palikot

Artykuły liderów nowych formacji politycznych PJN i RPP utrzymane są w bardziej rzeczowym tonie niż to, co napisali Napieralski i Kaczyński, chociaż i one rozczarowują czytelników oczekujących, że opozycja zmierzy się z przedstawionymi przez Tuska dylematami modernizacji.

Z tekstu Joanny Kluzik-Rostkowskiej czytelnik zapamięta głównie obietnicę przygotowania planu do Polski. W gruncie rzeczy jest to obietnica „dobrego rządzenia” dla realizacji wizji Polski, która niespecjalnie różni się od wizji Tuska. Na tym tle tekst Janusza Palikota wydaje się najbardziej konkretny, szczególnie zaś tam, gdzie autor wykazuje Tuskowi luki w jego filozofii pragmatycznej modernizacji (brak działań na rzecz rzeczywistej neutralności państwa vis-a-vis Kościoła katolickiego czy nieudolność polityki antydyskryminacyjnej, której symbolem jest minister Elżbieta Radziszewska). Jednak z tej listy tematów pominiętych dość trudno wyczytać spójną propozycję polityki modernizacyjnej.

Opozycja bez diagnozy

Debata na temat bilansu rządów Tuska toczy się w czasie, kiedy świat gwałtownie przyśpieszył, a kierunek zmian jest niejasny i niekoniecznie dla nas pozytywny – kiedy chwieją się dogmaty, na których ufundowano porządek europejski i światowy po upadku komunizmu. W takim momencie polski wyborca powinien od opozycji oczekiwać sformułowania własnej diagnozy sytuacji i odniesienia się do fundamentalnego sporu o filozofię i narzędzia dalszej modernizacji kraju. Obecna debata tych oczekiwań nie zaspokaja.

 

Autor jest socjologiem, prezesem think tanku Instytutu Spraw Publicznych

W październiku wyborcy rozliczą cztery lata rządów Donalda Tuska i koalicji Platformy Obywatelskiej z PSL. Aby ułatwić im zadanie, premier opublikował w „Gazecie Wyborczej” dwuczęściowy artykuł podsumowujący osiągnięcia i porażki swojego rządu oraz wskazujący plany działań w drugiej kadencji, jeśli tylko uzyska taki mandat od wyborców.

Artykuł Tuska, jak również opublikowane na łamach „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej” odpowiedzi liderów opozycji pozwalają poznać sposób myślenia przywódców najważniejszych sił politycznych w Polsce o szansach i zagrożeniach dla rozwoju naszego kraju.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?