Skwieciński o Misiu, filmie, który obalił system

- Jak to możliwe, żeby realny socjalizm istniał po pokazaniu "Misia"? - takie pytanie zadał niegdyś jeden z moich kolegów. Prawidłowa odpowiedź brzmiała: niemożliwe. Po premierze "Misia", której 30. rocznicę obchodzimy w środę, realny socjalizm przetrwał tylko kilka lat.

Aktualizacja: 03.05.2011 17:30 Publikacja: 03.05.2011 17:27

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

W 1981 roku kończyłem lat 18. Należałem więc do pokolenia, o którym można dumnie powiedzieć, jako o generacji "Solidarności", stanu wojennego albo NZS-u. Nie znoszę podniosłego języka i nie lubię też generalizowania. Gdybym jednak musiał jakoś nazwać pokolenie lat 80., to chyba mówiłbym o generacji "Misia".

Bo to Bareja nas ukształtował. I nie chodzi tu wyłącznie ani przede wszystkim o filmowe gagi, dialogi, skecze, którymi lubiliśmy się licytować. Chodzi przede wszystkim o wizję peerelowskiej rzeczywistości. "Miś" przedstawiał ją tak, jak myśmy ją odczuwali - jako powiązane na przegniłe sznurki, rozpadające się królestwo absurdu. Królestwo, w sposób oczywisty pozbawione jakichkolwiek dobrych stron.

W takim postrzeganiu nie byliśmy odosobnieni, ówczesne generacje starsze nie były dalekie od takich konkluzji. Ale my myśleliśmy tak częściej i bardziej.

Jeśli więc w swojej masie odrzuciliśmy socjalizm tak całościowo i radykalnie, to stało się tak oczywiście na skutek przeżyć ze stanu wojennego, ale "Miś" też miał w tym swój udział.

Jest skądinąd pewnym fenomenem to, że intensywnie przeżywając polski patriotyzm, i to w wersji pt. zjednoczone, dobre, solidarne społeczeństwo przeciw złej, agenturalnej władzy, zakochaliśmy się w filmie, przedstawiającym absolutnie jednolicie czarny obraz tego właśnie społeczeństwa. Bo tak właśnie wyglądają Polacy z "Misia". To nie jest wizja pt. zdrowy naród kontra narzucona władza. W "Misiu" (poza epizodyczną i skądinąd trochę groteskowo przedstawioną postacią granego przez samego Bareję londyńskiego emigranta) nie ma przecież nie tylko żadnego pozytywnego bohatera, ale więcej - nie ma w ogóle sygnału, że gdziekolwiek Polska może wyglądać inaczej, niż klub "Tęcza" i wytwórnia reżysera Hochwandera. Polska "Misia" to obszar, zaludniony przez cynicznych karierowiczów i zdegenerowanych lumpów.

Ale nam to się jakoś nie kłóciło z "solidarnościowym ethosem". Był bowiem "Miś" antykomunistyczny, a ówczesne podziały były tak ostre, że nie tylko my instynktownie odmawialiśmy dostrzeżenia, iż rozmaite elementy antypezetpeerowskiego światopoglądu nie pasują do siebie.

Ale historyczna rola "Misia" nie ograniczyła się do tego, że ukształtowała nas, ówczesną młodzieżową opozycję. Film Barei w podobny bowiem sposób - paradoksalnie - wpłynął bowiem na naszych przeciwników. Czyli działaczy rozmaitych ZSyPów, ZSMPów i w ogóle - młodą, aspirującą część ówczesnej elity władzy.

"Miś" zdecydowanie przyspieszył ich marsz na drodze od afirmacji socjalizmu do cynicznego kapitalizmu z twarzą "działacza studenckiego", który przodujący ustrój i Związek Radziecki miał gdzieś, lubił natomiast Zachód i pełną kieszeń. Tylko przyspieszył - kolejne roczniki okołopezetpeerowskich aktywistów szły w tym kierunku co najmniej od lat 70. Ale przyspieszył na pewno.

Bo po "Misiu" nie tylko nie można było wierzyć w realny socjalizm. Po "Misiu" trudno już było nawet tylko deklamować realsocjalistyczne formułki. Bo było się śmiesznym.

Bareja pokazał ZSyPowcom, że system PRL jest absurdalny. Ale zrobił, wydaje mi się, coś jeszcze. Wspomniałem o jednolicie czarnym obrazie przedstawionego w "Misiu" społeczeństwa. My tego nie chcieliśmy dostrzec. W odróżnieniu od naszych prorządowych rówieśników. Im to odpowiadało.

Pasowało  do wizji, którą dekadę potem określono mianem "panświnizmu". W Polsce po 1989 roku w jakiś więc sposób wszyscy byli z "Misia". Stanisław Bareja nie doczekał tej nowej Polski, i myślę, że nie byłby nią zachwycony.

W 1981 roku kończyłem lat 18. Należałem więc do pokolenia, o którym można dumnie powiedzieć, jako o generacji "Solidarności", stanu wojennego albo NZS-u. Nie znoszę podniosłego języka i nie lubię też generalizowania. Gdybym jednak musiał jakoś nazwać pokolenie lat 80., to chyba mówiłbym o generacji "Misia".

Bo to Bareja nas ukształtował. I nie chodzi tu wyłącznie ani przede wszystkim o filmowe gagi, dialogi, skecze, którymi lubiliśmy się licytować. Chodzi przede wszystkim o wizję peerelowskiej rzeczywistości. "Miś" przedstawiał ją tak, jak myśmy ją odczuwali - jako powiązane na przegniłe sznurki, rozpadające się królestwo absurdu. Królestwo, w sposób oczywisty pozbawione jakichkolwiek dobrych stron.

Pozostało 80% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?