Niestety ani on, ani nikt z przeciwników eseldowskiego projektu ustawy go nie przeczytał. Bo gdyby to zrobił, złapałby się za głowę. Zostawmy na razie homoseksualistów. Skądinąd najbardziej bałamutnym twierdzeniem jest to, że ustawa "legalizuje związki homoseksualne". Że co, proszę, to one są nielegalne?! Na drogę Malezji wkroczyliśmy czy innego Iranu? Ustawa owe związki co najwyżej formalizuje, jednak spór o to, czy powinno się na to zezwalać czy nie, jest sporem czysto ideowym.
Natomiast poza światopoglądem są koszmarne niedoróbki tego projektu. Ale właśnie, czy to tylko niedoróbki? Ot, choćby związane z rozwiązywaniem związku partnerskiego. Są trzy sposoby. Najprostszy polega na wspólnym pójściu do notariusza i rozwiązaniu stadła. Można też wysłać do partnera pismo i po pół roku związek sam się rozwiązuje. Partner dostał to pismo albo nie, był w stanie je przeczytać albo nie (śpiączka, ciężka choroba, depresja), co tam, rozwiązane i już. Pocieszmy się, że to i tak lepiej niż u muzułmanów, gdzie wystarczy wypowiedzieć rozwodową formułę. Najbardziej hardcorowy jest jednak sposób trzeci. Oto by rozwiązać związek partnerski z kimś, z kim żyjemy na przykład ćwierć wieku, wystarczy ot tak, bez informowania go, wziąć ślub z kimś innym. Serio!
Małżeństwo stawia opór naturalnemu ludzkiemu egoizmowi. A ponieważ jest uznawane przez państwo, to opór ten jest nie tylko moralny, ale i formalny. O rozwód trzeba się więc natrudzić (co jakoś chroni dzieci w związku wychowywane), a jak się go uzyska, to sąd może orzec obowiązek wypłacania alimentów żonie, która wychowała nasze potomstwo, a teraz nikt jej do pracy nie przyjmie, bo "za stara", że o przypadkach, gdy zapadła na raka czy paraliż, nie wspomnę. Tu, po podzieleniu się majątkiem, możemy ją zostawić bez grosza i cześć.