Hm, czyżby? Żyjemy w kraju, w którym co i rusz wydawane są ciężkie miliony na kampanie społeczne, mające naszą rzeczywistość i ów rynek regulować: sprzeciwiają się dyskryminacji transseksualistów w pracy, namawiają do wyłączania zbędnych żarówek i segregowania śmieci. Do tego oba ministerstwa: Kultury oraz Edukacji (bo przecież nie może być jedno!) nieustannie dbają o rozwój czytelnictwa, ładując w to niewyobrażalną forsę. I nikt nie powie, że lepiej zapobiegać, niż leczyć.

Nikomu do głowy nie przyszło, by zamówić przedszkolom prenumeratę "Misia" – kapitalnego, nieodżałowanego przez moje dzieci miesięcznika, który sprawił, że Marysia nauczyła się czytać, bo chciała cieszyć się "swoją gazetą" odkładaną dla niej przez panią w kiosku. "Miś" zdechł, dobrze mu tak. Porachujmy: niechby i pięć tysięcy przedszkoli po dziesięć sztuk pisma zamawiało miesięcznie, czyli 50 tys. egzemplarzy. Niespełna 2,5 miliona zł rocznie za cenę przyzwyczajania dzieciaków do czytania, a nie tylko oglądania telewizji, za cenę propagowania najlepszych pisarzy i ilustratorów, za cenę uczestnictwa w czymś coraz bardziej elitarnym, jakim staje się czytanie prasy. Cóż, jak widać, dla czterdziestomilionowego państwa przekonanego o swej regionalnej mocarstwowości to zbyt wiele.

Spokojnie, zaraz padnie "Świerszczyk", bo MEN zajęty wysyłaniem sześciolatków do szkół (co zasadniczo popieram) zapomni o tym, by maluchom zapewnić przyjazne miejsce, by zadbać o ciut inny sposób edukacji, niż siedzenie w ciasnych w ławkach i rysowanie szlaczków. Duperele, powie ktoś. Może, tyle że z takich dupereli utkane jest całe nasze życie i ani się spostrzeżemy, jak zauważymy, że w takiej Anglii jest ono jakieś łatwiejsze. Hm, ale oni mają "Puffin Post" czy "Aquilę".

Wiem, że zdychanie ambitniejszej prasy dziecięcej nie zatrwoży intelektualistów i artystów, nie spojrzy na nie żaden polityk z kulawą nogą. Ale mam dla państwa takie ćwiczenie intelektualne. Spróbujmy sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby ministerstwo poskąpiło na "Krytykę Polityczną"?

A przecież, do cholery, jeśli już państwo ma finansować baśnie, to lepiej Andersena niż Żiżka.