Po zamieszkach, które kilka dni temu miały miejsce w Warszawie, politycy dwoją się i troją, przedstawiając kolejne proste recepty na rozwiązanie problemu. Pomysł jest zawsze taki sam: prawo trzeba zmienić, kary zaostrzyć, skazywać szybciej.
Będzie zalecenie premiera...
"Na pewno będzie zalecenie pana premiera, żeby karać zatrzymanych z całą bezwzględnością, bez względu na przynależność czy sympatie polityczne, czy narodowość. Wszyscy, którzy dopuszczali się dziś łamania prawa, muszą liczyć się z tym, że zostaną surowo ukarani" – powiedział po zamieszkach rzecznik rządu Paweł Graś. "Już nigdy żaden obcokrajowiec nie odważy się przyjechać do Polski, aby wywoływać burdy, (...) nigdy nie odważy się przyjechać na gościnne występy"– wtórował mu Krzysztof Kwiatkowski, minister sprawiedliwości.
Wypowiedzi te wydają się co najmniej zastanawiające, biorąc pod uwagę niezależność władzy sądowniczej od wykonawczej. Całe szczęście, że wymiar sprawiedliwości wydaje się odporny na tego rodzaju medialne akcje. W przeciwnym razie zalecenia polityków, jak mają orzekać sądy, prowadziłyby Polskę raczej do Rosji Putina niż demokratycznego europejskiego państwa prawa.
Rzeczywistość zresztą szybko zweryfikowała buńczuczne wezwania, aby karać w trybie przyspieszonym. Okazało się, że owe sugestie nie mają wiele wspólnego z realiami i można je traktować jedynie jako próbę zabłyśnięcia ich autorów w świetle reflektorów. Większość zatrzymanych chuliganów wyszła bowiem szybko na wolność i może być sądzona w normalnym trybie.
Nie pomogło "ściąganie sędziów z urlopów". Tzw. sądy 24-godzinne znowu nie zadziałały, bo w sytuacji, gdy mamy do czynienia z zamieszkami, po prostu sprawnie działać nie mogą. Z kilku powodów. Zatrzymani to małoletni, pod wpływem alkoholu – a takich sądzić nie wolno. Ponadto policja ma problemy z szybkim dostarczeniem nagrań z monitoringu.