Rosyjskie kłopoty z tożsamością

Kreml będzie tak długo grał komunistyczną symboliką - i wewnątrz kraju, i poza jego granicami - jak długo będzie to wywoływać aplauz znaczącej części Rosjan - zauważa publicysta

Publikacja: 10.06.2012 20:30

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Pomysł marszu rosyjskich kibiców w Warszawie zakrawa na absurd. Ale nie dlatego, że w stolicy Polski miałaby się odbyć przy okazji turnieju Euro demonstracja dumy rosyjskiego imperium. Bo tak właściwie do końca nie wiadomo, co Rosjanie chcą demonstrować. Z jednej strony -  jak donoszą media -  chcą przejść warszawskimi ulicami pod znakiem sierpa i młota, z drugiej zaś -  zamierzają świętować wydarzenie, które zwiastowało -  by powołać się na słowa Władimira Putina -  „największą katastrofę geopolityczną XX wieku", czyli krach ZSRR. Przypomnijmy, 12 czerwca 1990 roku I Zjazd Deputowanych Ludowych RFSRR uchwalił deklarację o suwerenności państwowej Rosji.

Cała ta sytuacja obnaża prawdę o kłopotach współczesnego państwa rosyjskiego z własną tożsamością. Na początku lat 90. ubiegłego wieku wydawało się, że nastąpi pod tym względem jakiś zwrot. Ekipa Borysa Jelcyna wzięła czynny udział w rozmontowywaniu sowieckiego kolosa i delegalizacji komunizmu. Nie sformułowała jednak pomysłu na nową Rosję. Chciała się przede wszystkim uwiarygodnić w oczach Zachodu, licząc na jego wymierną pomoc. Dlatego czerpiąc wzory z zachodnich liberalnych demokracji, naśladowała coś z gruntu dla siebie obcego.

Tymczasem postkomunistyczne patologie kompromitowały w oczach społeczeństwa rosyjskiego jakiekolwiek działania reformatorskie, jak w przypadku niby-uwolnionego rynku, który od razu znalazł się pod kuratelą dawnej sowieckiej nomenklatury. I tak przecierano szlak do tego, co zaczął robić jako prezydent w kolejnej dekadzie Władimir Putin. Polityk ten przemawiał już innym językiem niż jego poprzednik. Zachodnie rozwiązania polityczne i ekonomiczne przestały być dla niego punktem odniesienia. Rozczarowanie transformacją sprawiało, że ekipa Putina mogła się coraz śmielej odwoływać do postsowieckich resentymentów. Suwerenność państwowa Rosji kojarzyła się bowiem z niewypłacanymi pensjami i nędzą.

Coraz głośniej i dobitniej lansowano pogląd o specyficznej, alternatywnej wobec tego, co proponuje Zachód, drodze rozwoju Rosji. Prym w tym wiedli piarowcy Kremla -  słynni polittechnolodzy: Gleb Pawłowski, Siergiej Markow, Władisław Surkow. Ten ostatni, wówczas zastępca szefa administracji prezydenckiej, a obecnie wicepremier, wprowadził termin „suwerenna demokracja".

Mniejsze zło

Jesienią roku 2006, na łamach tygodnika „Ekspert", ukazał się artykuł Surkowa „Nacionalizacija buduszczego" („Nacjonalizacja przyszłości). Tekst ten zawiera tezy, które stały się istotnym narzędziem propagandowym putinowskiego reżimu.

Autor wychodzi od fundamentalnego założenia: każda wspólnota polityczna musi być wolna w sprawiedliwie urządzonym świecie. Chodzi zatem o suwerenność wieloetnicznego demosu Federacji Rosyjskiej. Tej suwerenności nie może sobie uzurpować żaden inny podmiot, w tym biurokraci czy oligarchowie, którzy popadli w niełaskę reprezentującej demos władzy.

Surkow przestrzega przed pokusą przejęcia rządów nad całą planetą. I nie ma większego znaczenia, czy mamy tu do czynienia z „globalną biurokracją", „światowym kalifatem" czy „żarłoczną mafią". To są ci uzurpatorzy czyhający na suwerenność rosyjskiego demosu.

Kogo Surkow ma konkretnie na myśli? Możemy się domyślać, że chodzi tu o niezależnych politycznie i finansowo lokalnych oligarchów (takich jak Michaił Chodorkowski), islamskich separatystów z Czeczenii, mocarstwa zachodnie (z USA na czele), instytucje ponadnarodowe (w tym zwłaszcza NATO i Unię Europejską), potężne globalne korporacje dyktujące reguły gry pojedynczym państwom czy wreszcie organizacje pozarządowe edukujące na przykład Rosjan w zakresie szeroko pojętych praw człowieka.

W tej sytuacji -  uważa Surkow -  obywatele Rosji, zachowując w swoim kraju ład demokratyczny, powinni brać udział w podtrzymaniu wielobiegunowości świata, a więc opowiadać się „po stronie społeczności suwerennych demokracji (i wolnego rynku) -  przeciwko jakimkolwiek globalnym dyktaturom (i monopolom)".

Pewnym zaskoczeniem może być opinia Surkowa na temat kondycji, w jakiej znajduje się realna demokracja w Rosji. Stwierdza on bez ogródek: „Wojskowo-policyjny aspekt samodzielności narodu, mniej lub bardziej cechujący każde państwo, w rosyjskim przypadku zbyt często przejawiał się nadmiernie, przyjmując skrajne formy izolacjonizmu i gwałtownego administrowania". A potem: „Demokracja nasza faktycznie jest rówieśnicą stulecia, świeżym produktem tragicznej transformacji poprzez caryzm, socjalizm, oligarchię. Wiele osób wciąż pozostaje do tego nieprzyzwyczajonych, ponieważ nigdy wcześniej nasze państwo nie wyróżniało się skrupulatnym podejściem do praw obywatelskich".

Tak więc w oczach Surkowa początek XXI wieku to najlepszy okres w ponadtysiącletnich dziejach Rosji. Dlatego, wbrew pozorom, koncepcja „suwerennej demokracji

wykracza poza tradycjonalistyczny „poczwiennicki dyskurs", który Rosję traktuje jako odrębną od Zachodu cywilizację. Odrzuca też dziedzictwo sierpa i młota jako projektu zakładającego jednak rosyjską ekspansję poprzez eksport rewolucji komunistycznej.

Kiedy zachodnia opinia publiczna zarzuca Kremlowi, że „suwerenna demokracja jest w istocie demokracją sterowaną, a więc skrywanym za fasadą demokratycznych procedur autorytaryzmem", Surkow zdaje się już mieć cyniczną odpowiedź. Mogłaby ona brzmieć: zrozumcie, chcemy być tacy jak wy, ale nie możemy, bo u nas osiągnięcie tego celu wymaga długotrwałego procesu i reglamentowania przez państwo praw politycznych, które u was każdy obywatel ma na wyciągnięcie ręki.

Antykomunizm jako rusofobia

Suchej nitki na Surkowie nie zostawia Gleb Pawłowski. Może też dlatego, że to Surkow rok temu zdecydował o tym, że ten znany spin doctor dostał zakaz wstępu na Kreml. Pod koniec ubiegłego roku Pawłowski opublikował książkę „Genialnaja włast'. Słowar' abstrakcij Kremlja" („Genialna władza. Słownik abstrakcji Kremla"). Przedstawia w niej koncepcję „suwerennej demokracji jako narzędzia propagandowego, które ma uzasadniać arogancję elity rządzącej.

Według Pawłowskiego rosyjska grupa trzymająca władzę po prostu gra nastrojami społecznymi. Obdarza ona demos suwerennością w tym sensie, że liczy się z sygnałami, jakie od społeczeństwa dostaje. Ale oczywiście głównie po to, by utrzymywać i wzmacniać swoją pozycję. I na razie jest w tym skuteczna. A suwerenność demosu okazuje się w ostatecznym rozrachunku rzecz jasna złudna.

Z książki Pawłowskiego można wysnuć dość banalny wniosek: Kreml będzie tak długo grał komunistyczną symboliką -  i wewnątrz kraju, i poza jego granicami -  jak długo będzie to wywoływać aplauz znaczącej części Rosjan. Ale tu jeszcze nie dotykamy sedna sprawy. Trzeba więc uwzględnić inne czynniki.

Weźmy tak zwaną nową politykę historyczną Federacji Rosyjskiej. Zrównuje ona właściwie w ocenach carat z „dyktaturą proletariatu", a co za tym idzie -  dysydencką działalność antykomunistyczną ze służbą w KGB. Dzisiejsza Rosja traktuje sierp i młot wyłącznie jako jeden z historycznych emblematów swojej ponadtysiącletniej państwowości.

Ale dochodzi tu jeszcze -  wyrażona również przez Surkowa -  troska o wielobiegunowość świata. Z tego powodu polski antykomunizm jest w Rosji odbierany jako rusofobia. I zarazem jako narzędzie polityki Białego Domu. USA oskarżane są o dążenie do budowy jednobiegunowego świata pod swoim przywództwem. Jeśli więc Polacy atakują symbolikę komunistyczną, to znaczy, że zachowują się jak pies łańcuchowy Ameryki, który ma upokorzyć Rosję. A ta stoi przecież na straży suwerenności nie tylko swojej, lecz także innych krajów.

Pomachać sierpem i młotem

I tak oto okazuje się, że data 12 czerwca nabiera dla Rosjan zupełnie nowego znaczenia. Antykomunistyczny i antysowiecki charakter Dnia Rosji może być utrzymany tylko wówczas, jeśli się przyjmie, że ZSRR był więzieniem narodu rosyjskiego. A taka interpretacja jest jak najbardziej dla Kremla dopuszczalna. Zbrodnie reżimu sowieckiego na Rosjanach -  szczególnie za rządów Lenina i Stalina -  nie stanowią w tym przypadku już tematu tabu. O tym się głośno mówiło u schyłku ZSRR i tak zostało.

Ale Polacy bynajmniej nie są beneficjentami takiego stanu rzeczy. W tej wizji główną ofiarą okazują się bowiem Rosjanie. Sowieckie krzywdy wyrządzone innym narodom są pomniejszane i bagatelizowane.

Dzień Rosji to jednak także fetowanie jej suwerenności: kiedyś -  o czym wielu Rosjan chciałoby zapomnieć -  w stosunku do Związku Sowieckiego, a teraz wobec sił, które są przeciwko wielobiegunowemu światu. I jeśli „największa katastrofa geopolityczna XX wieku" osłabiła Rosję, odebrała jej status światowego mocarstwa, to w takim razie suwerenność ściśle się zaczyna łączyć z zadaniem odzyskania tych potężnych strat, w tym i z reintegracją, w jakiejś nowej formule, przestrzeni postsowieckiej (przykładem projekt Eurazjatyckiego Obszaru Gospodarczego).

Skoro tak, to można na turnieju piłkarskim innym narodom pomachać nawet -  w ramach niewinnej przemocy symbolicznej -  sierpem i młotem. I tym samym przypomnieć, kto kiedyś miał swój czas w koncercie mocarstw.

Autor jest publicystą. Współpracuj  z „Uważam Rze" i serwisem Rebelya.PL. Jest autorem książki „Słudzy i wrogowie imperium. Rosyjskie rozmowy  o końcu historii" (2009)

Pomysł marszu rosyjskich kibiców w Warszawie zakrawa na absurd. Ale nie dlatego, że w stolicy Polski miałaby się odbyć przy okazji turnieju Euro demonstracja dumy rosyjskiego imperium. Bo tak właściwie do końca nie wiadomo, co Rosjanie chcą demonstrować. Z jednej strony -  jak donoszą media -  chcą przejść warszawskimi ulicami pod znakiem sierpa i młota, z drugiej zaś -  zamierzają świętować wydarzenie, które zwiastowało -  by powołać się na słowa Władimira Putina -  „największą katastrofę geopolityczną XX wieku", czyli krach ZSRR. Przypomnijmy, 12 czerwca 1990 roku I Zjazd Deputowanych Ludowych RFSRR uchwalił deklarację o suwerenności państwowej Rosji.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę