le być turystą tego lata naprawdę nie jest łatwo. A to wiatr przyczepę przeniesie, a to dachówką w łeb zarwiesz, a to biuro podróży upadnie. Z zagranicy wracają ostatni rozczarowani klienci, wyjeżdżają ostatni właściciele. Ale oni nie wracają. Pewnie też wykupili u siebie wczasy i nie mają jak.
L
ista tych skarg jest jednak tak oczywista i banalna, że postanowiłem wymyślić własną, oryginalną, wakacyjną skargę. Tym bardziej że przecież mamy rok księdza Piotra. No bo stary, powiedz mi, co skłania ludzi do spędzania wakacji w takim Władysławowie, tej naszej perle architektury budowej, bazarowej, straganowej i kiczowej? Co im każe spędzać czas na spacerach wśród huku cymbergaja, techno disco, wśród staników, plastikowej biżuterii, długich na metr żelek i wielkiej dmuchanej zjeżdżalni w kształcie Formuły 1? Możliwość spotkania Leszka Millera na deptaku? Chyba że chodzi o to, iż ten tłum, gwar, ta pstrokacizna jest rekompensatą za te pozostałe dni roku spędzone w bezludnych, sennych miasteczkach.
C
hoć to głupie tłumaczenie, bo nasze miasteczka i miasta zaczynają wyglądać jak Karwia w środku sezonu. Wjeżdżając do Warszawy z którejkolwiek strony (chyba Raszyn bije tu rekordy) zawsze czuję ten dreszcz egzotyki, to spotkanie z Orientem. Tylko w Jordanii i Syrii miasta wyglądają podobnie: rozgrzebane to, wszędzie niedokończone budowy, walające się opony. I jeszcze te reklamy wszędzie, ten symbol naszego bogactwa: a to pani wije się na rurze, a to elektryk - galwanizator. A spróbuj się pomylić
Z