Katolicyzm ryzykowny

Przy silnych przeciwnych wiatrach (a nurt współczesnej kultury to taki wiatr przeciwny chrześcijaństwu) żeglarze posuwają się do przodu, płynąc raz prawym, a raz lewym halsem - zauważa teolog i publicysta

Publikacja: 09.08.2012 19:21

Maciej Zięba OP

Maciej Zięba OP

Foto: Fotorzepa, pn Piotr Nowak

Red

„Koniec świata liberalnych katolików" - obwieszcza publicysta w „Rzeczpospolitej" (7 sierpnia 2012). Wraz z odejściem Szymona Hołowni z „Newsweeka" temat powrócił.

Od swojego byłego naczelnego usłyszał Hołownia, że jest „załganym, pseudoliberalnym, pseudodoktrynalnym, ssącym dwie piersi katolikiem". Od publicysty „Rzeczpospolitej" natomiast, iż jest katolikiem „gazetowyborczym" i „uniowolnościowym", pragnącym prowadzić „butik w galerii handlowej, która stała się antykościelną sektą".

To, co mnie smuci, wręcz przestrasza, w takich atakach (a sam sporo ich doświadczyłem) to ich zajadłość, chęć zadeptania człowieka posiadającego odmienne poglądy, pokazania jego nędzy moralnej i intelektualnej miałkości. Mogę się starać - choć z wysiłkiem i bólem - zrozumieć taką postawę u ludzi sytuujących się na zewnątrz Kościoła. Wszak racje teologiczne nie są dla nich argumentem i posiadają najczęściej jednowymiarowy, spłycony, wizerunek Kościoła. Od strony „kościelnej" wymagałbym jednak więcej niż nazywanie swoich sióstr i współbraci w wierze „katolikami liberalnymi", a ich działań: „pchali się do żłobu i dostali za swoje", „tak się kończą flirty z »Wyborczą«", „poparzył się, bo ufał Platformie".

Bez złej woli

Powiem szczerze - może daje to poczucie chwilowego triumfu, ale jest to płytkie i niesmaczne. Schadenfreunde nie zalicza się do uczuć ewangelicznych. A korzystając z okazji, zapytam tych, którzy obecnie triumfują: czy naprawdę odczytujecie Ewangelię przez pryzmat „Gazety Wyborczej" i „Gazety Polskiej", TVN i TV Trwam, PO oraz PiS? Wiadomo, że nie da się całkowicie oderwać od istniejących kontekstów, ale czy każdy, kto trochę inaczej od was ocenia rzeczywistość, musi być od razu oportunistą i koniunkturalistą albo pragmatycznym cynikiem lub przynajmniej niebezpiecznym naiwniakiem?

Mówię to ze świadomością, że w ciągu ponad 30 lat napisałem paręset tekstów o Kościele. Pisałem w PRL w prasie podziemnej i w prasie cenzurowanej (ale niezależnej), a potem w prasie lewicowej, centrowej i prawicowej, wysoko- i niskonakładowej, fachowej i popularnej. Były to teksty lepsze i gorsze, ale żadnego z nich się nie wstydzę i z pełnym spokojem oczekuję sprawdzenia wszelkich mych tekstów pod kątem ich katolickości.

Wiele jest przyczyn, dla których ludzie dokonują swoich wyborów. Większości z nich najczęściej nie znamy. Dlatego uważam nie tylko za nieprawdziwe, ale nawet za obrzydliwe, gdy ktoś utrzymuje, że zna pobudki działań drugiego człowieka oraz że wie, iż są to pobudki niskie i koniunkturalne, a co najmniej fałszywe i głupie.

Znam wielu ludzi, którzy piszą w tzw. prasie prawicowej lub lewicowej, lecz dopóki sami nie zaczną się zachowywać agresywnie lub nienawistnie, uważam ich za porządnych ludzi, którzy mają odmienne poglądy. A i potem dość długo żywię nadzieję, że ich niedobre zachowania nie płyną ze złej woli, lecz z niewiedzy, z uznania za słuszne niektórych stereotypów kulturowych czy ze zranionej pamięci. Może jest to naiwne, ale na pewno żadne z moich działań nie było nigdy podyktowane ani akceptowaniem realiów PRL, ani wynikami UW, ZChN, PiS czy PO w sondażach. I te same treści pisałem zarówno w okresie, gdy lubiła mnie „Gazeta Wyborcza", jak i gdy mnie nie lubiła, a także gdy lubiła bądź nie lubiła mnie „Rzeczpospolita".

Teraz więc także założę, że „upartyjnione" czy „ideologiczne" odczytywanie katolicyzmu nie jest podyktowane złą wolą i spróbuję pokrótce wyjaśnić postawę - przynajmniej części - „liberalnych" lub jak ktoś woli „pseudoliberalnych" katolików, którzy po prostu pragną być katolikami.

I gołębie, i węże

„Królestwo moje nie jest z tego świata" - te słowa Chrystusa nie oznaczają, iż jego królestwo znajduje się gdzieś w zaświatach. Wszak powtarzał zarazem Pan Jezus, że „jest ono blisko", a nawet, że „jest pośród was". Znaczą one jednak, że Jego królestwo nie daje się wpisać w czarno-białe schematy. Jezus Chrystus bowiem, opisując kondycję współczesnego świata, dobrego - bo stworzonego przez Ojca, złego - bo fundamentalnie zranionego przez grzech pierworodny, uciekał się do przeciwieństw. I dlatego słowo „świat" może w Ewangelii oznaczać królestwo bezbożności i zepsucia, może też określać „świat" jako umiłowane miejsce Boga, miejsce stworzone i odkupione przez Niego, w którym powołał ludzi do istnienia i które staje się areną naszego zbawienia.

Co najistotniejsze, oba te znaczenia są prawdziwe, odnoszą się do świata realnego i konkretnego - tego nam współczesnego. Nie ma zatem ogólnej recepty na relację chrześcijanina do świata. I jest to jeden z powodów, dla którego chrześcijaństwo w swej istocie jest sztuką. I podobnie jak w sztuce wcale nie oznacza to pełnej dowolności, aprobaty dla „radosnej twórczości" wszelkiego rodzaju, lecz oryginalne i twórcze działanie człowieka z poszanowaniem dla pryncypiów i kanonów (pomaga je odczytywać Magisterium, wspólnota kościelna, kierownik duchowy, życie sakramentami i znajomość teologii).

Ta dwuznaczność „świata" sprawia jednak, że od samego początku Kościoła, aż po dziś, istnieją i zazwyczaj są w stanie konfrontacji grupy patrzące na świat pesymistycznie oraz spoglądające nań przez różowe okulary. Obie grupy mają za sobą racje teologiczne i wiele poważnych argumentów związanych z kondycją współczesnego im świata. Ich spór był szczególnie silny w pierwszych wiekach, gdy chrześcijanie dopiero wypracowywali formuły relacji z otaczającą ich pogańską kulturą oraz niechrześcijańską władzą polityczną i powrócił z nową siłą w ostatnich stuleciach (problem modernizmu), gdy w kulturze Zachodu zaczęły dominować pierwiastki antykatolickie i antychrześcijańskie, a współczesne państwo liberalne definiowało się przez wrogość do Kościoła.

Tych, którzy pamiętają głównie o pierwszym znaczeniu słowa „świat", można nazwać „integrystami". Tych, których urzekło drugie znaczenie, określmy jako „progresistów". Pierwsi świat oceniają surowo jako zepsuty, wrogi Kościołowi, są wobec niego nieufni i starają się od niego dystansować. Drudzy wręcz przeciwnie - uważają, że zanurzenie się w świecie, a niekiedy wręcz uczenie się od niego jest wpisane w witalność, ewolucję i stałą aktualność chrześcijaństwa.

Znakomity niemiecki teolog Erich Przywara opisywał te napięcie jako zderzenie postawy Anpassung - dopasowania, z postawą Unveranderlichkeit - niezmienności. Progresiści widzący świat optymistycznie obawiają się, że Kościół łatwo może stać się anachronizmem, dlatego musi dostosować się do ewoluującej rzeczywistości. Integryści w dostosowaniu widzą anihilację lub zdradę Kościoła, wyprzedaż niepodlegającego ewolucji depozytu wiary.

Ewangelia nie daje jednak łatwych jednoznacznych rozwiązań. Chrystus niekiedy „dostosowuje się" do świata (zachowywanie wielu praw Imperium i obyczajów żydowskich), niekiedy jednak się im przeciwstawia w imię wierności Ojcu (np. wobec składania religijnej ofiary Cezarowi czy sprzedaży zwierząt ofiarnych w świątyni), samemu stając się i Zbawicielem świata, i „znakiem, któremu sprzeciwiać się będą". Co więcej, sam Chrystus dostrzega istnienie przyjaciół Dobrej Nowiny poza granicami widzialnego Kościoła: „kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami", odrzucając zarazem prośbę uczniów o wsparcie ich decyzji zakazującej działania w imię Jezusa człowiekowi, który nie był Jego uczniem. Stąd też już w Kościele apostolskim poczęła się rozwijać nauka o semina Verbi - ziarnach Słowa, czyli ziarnach dobra, prawdy i piękna rozsianych w niechrześcijańskich kulturach (np. św. Paweł na areopagu, a potem wielu ojców i doktorów Kościoła z św. Augustynem na czele).

Chrystus nie daje też swoim uczniom prostych recept na życie: „Bądźcie nieskazitelni jak gołębie i roztropni jak węże". Można sobie wyobrazić „życie jak gołąb", choć z pewnością nie jest to życie łatwe. Prostsze zapewne, ale też nieproste, jest „życie jako węże". Jednakże dopiero życie „zarazem jak gołąb i wąż" wydaje się niemożliwe. A do takiego właśnie życia wzywa nas Chrystus.

Ani Scylla, ani Charybda

Pisałem kiedyś w „Rzeczpospolitej" o „dwutakcie Karola Wojtyły", o dwóch zaraz po sobie podejmowanych przez Jana Pawła II działaniach, które i dla „progresistów", i dla „integrystów" wydają się sprzeczne (choć z przeciwnych perspektyw), a w rzeczywistości mają komplementarny charakter.

Klasycznym przykładem owego „dwutaktu" może być teologia wyzwolenia. Wobec ideologiczno-marksizującej interpretacji wiary dokonywanej przez wielu teologów, będącej reakcją na realne problemy społeczne, papież najpierw polecił sporządzenie dokumentu o błędach i nadużyciach teologii wyzwolenia (o czym - i słusznie - alarmowali integryści), a później przygotowanie drugiego dokumentu o jej aspektach pozytywnych (podkreślający - czego pragnęli progresiści - znaczenie sprawiedliwości społecznej). Programowo wprowadził także Jan Paweł II doktrynę praw człowieka w korpus nauczania Kościoła i w praktykę jego działania (co dla wielu integrystów było szokiem, a spotkało się z aplauzem u progresistów). Kiedy jednak konsekwentnie podkreślał, że pierwszym pośród praw ludzkich jest prawo do życia, reakcja w obu tych środowiskach była odwrotna.

Podobnie było w konstruowaniu antropologii, której fundamentem jest godność człowieka, przyjmowanej z uznaniem przez różne środowiska laickie. Podkreślanie jednak, że źródłem owej godności jest sanktuarium ludzkiego sumienia, a stąd wolność religijna, jest papierkiem lakmusowym każdej wspólnoty politycznej, wzbudzało w tych samych środowiskach konsternację.

Z kolei krytyka współczesnej „kultury śmierci" była głęboko akceptowana wśród integrystów, ale gdy w ramach budowania „kultury życia" papież przeciwstawiał się wykonywaniu kary śmierci, środowiska te wycofywały swą akceptację dla nauczania Jana Pawła II.

Papież wypowiadał się znacznie bardziej pozytywnie od swych poprzedników o demokracji, okazując jej wielkie zalety i budząc aplauz progresistów. Kiedy jednak dodawał, że demokracja niebudowana na fundamencie transcendentnych wartości może się przerodzić w totalitaryzm, dotychczasowi jego poplecznicy czuli się w znacznej mierze oszukani.

Janowi Pawłowi II niezmiernie zależało na odbudowywaniu jedności chrześcijan. Podkreślał jednak, że ekumenizm musi być budowany na fundamencie prawdy. Dlatego gdy protestanci czescy zagrozili w 1995 roku bojkotem pielgrzymki papieża do Czech, jeżeli kanonizuje on zamordowanego przez husytów Jana Sarkandra, następca św. Piotra się nie zawahał. Jednakże podczas mszy kanonizacyjnej wygłosił wielką ekumeniczną homilię, a po Eucharystii pojechał pomodlić się na grobach protestantów zabitych przez katolików. Dwa lata później inicjatorzy bojkotu witali go w Czechach jako człowieka ekumenizmu.

Innym przykładem papieskiego „dwutaktu" była pielgrzymka do Wielkiej Brytanii w 1982. Tuż przed jej rozpoczęciem Argentyna rządzona wówczas przez juntę zajęła brytyjskie Falklandy. W odpowiedzi flota brytyjska wyruszyła, aby odbić utracone wyspy.

Episkopat Wielkiej Brytanii nalegał, by papież nie odwoływał historycznej wizyty. W Ameryce Łacińskiej przeważał jednak pogląd, że będzie to opowiedzenie się po stronie potęgi kolonialnej przeciwko państwom Trzeciego Świata oraz wsparcie protestanckiej Brytanii przeciw katolickiej Argentynie. A w Watykanie uważano, że odwiedzenie kraju będącego w stanie wojny naruszy neutralność Stolicy Apostolskiej.

Jan Paweł II doprosił do przebywających w Rzymie biskupów brytyjskich delegację biskupów argentyńskich, przedyskutował wspólnie zaistniałą sytuację, odprawił razem mszę świętą w intencji pokoju i pojednania oraz ogłosił, że wkrótce po wizycie na Wyspach Brytyjskich odwiedzi Argentynę. W dziewięć dni po kończącym udaną pielgrzymkę odlocie z Londynu - wciąż w trakcie wojny - papież wylądował w Buenos Aires.

Takie przykłady można mnożyć. W moim przekonaniu są to chrześcijańskie działania dostrzegające złożoność dobro-złego świata i pragnące dać świadectwo prawdzie Ewangelii.

Dziś jednak zamiast pisać o „dwutakcie Karola Wojtyły", użyłbym żeglarskiego porównania: „halsowanie Jana Pawła II". Albowiem przy silnych przeciwnych wiatrach, a wielki nurt współczesnej kultury to taki wiatr przeciwny chrześcijaństwu, żeglarze posuwają się do przodu, płynąc „na wiatr" niejako zygzakiem, raz prawym, a raz lewym halsem. A jeżeli po jednej stronie rzeczywistości czyha Scylla, po drugiej zaś Charybda, to takie halsowanie na wiatr jest trudnym, ale racjonalnym wyborem.

Pan Jezus przecież bardzo wiele przyobiecał swoim uczniom, ale nigdy nie obiecał im łatwego życia.

Autor jest dominikaninem, teologiem, filozofem i publicystą

„Koniec świata liberalnych katolików" - obwieszcza publicysta w „Rzeczpospolitej" (7 sierpnia 2012). Wraz z odejściem Szymona Hołowni z „Newsweeka" temat powrócił.

Od swojego byłego naczelnego usłyszał Hołownia, że jest „załganym, pseudoliberalnym, pseudodoktrynalnym, ssącym dwie piersi katolikiem". Od publicysty „Rzeczpospolitej" natomiast, iż jest katolikiem „gazetowyborczym" i „uniowolnościowym", pragnącym prowadzić „butik w galerii handlowej, która stała się antykościelną sektą".

Pozostało 97% artykułu
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml