Lider z przypadku

Janusz Piechociński będzie musiał ciężko walczyć o zbudowanie swego politycznego prestiżu – pisze publicysta

Publikacja: 20.11.2012 18:16

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Pamiętają państwo scenę z filmu „Lalka", w której młody Wokulski wskutek psikusa kolegów, którzy zabrali drabinę, musi siłą własnych mięśni mozolnie wydostać się z piwnicy na zewnątrz? Z Januszem Piechocińskim było tak samo. Był politykiem, któremu nikt nigdy nie dawał nic na tacy. Szorstki, mało efektowny, ale niezwykle pracowity, od dwóch dekad rywalizował z Waldemarem Pawlakiem.

Piął się z mozołem w górę polskiej polityki. I to właśnie ten upór, z jakim od wielu miesięcy po cichu lansował swoją kandydaturę wśród delegatów PSL przyniósł mu w końcu dość niespodziewany sukces. Teraz przed nowym liderem ludowców staje mnóstwo pytań. Piechociński sprawia wrażenie, jakby nad wieloma z nich wcześniej na serio w ogóle się nie zastanawiał. Czyżby naprawdę wziął udział w rywalizacji z Pawlakiem, nie do końca wierząc w wygraną? Jednak wygrał i pokazał, że nawet dwukrotnego premiera da się ściągnąć z PSL-owskiego nieboskłonu. To kolejny przykład na to, że warto uważać, jakie się ma marzenia, bo mogą się ziścić. I co wtedy?

Wieczny pretendent

Janusz Piechociński jest młodszy od Waldemara Pawlaka tylko o 7 miesięcy i dziesięć dni. Trudno nie porównywać ich karier, skoro są równolatkami. Obaj należą do pokolenia, które wchodziło w dorosłe życie w czasie karnawału „Solidarności". Jeśli jednak Pawlak szczycił się członkostwem w NZS na Politechnice Warszawskiej i udziałem w strajkach studenckich w 1981 roku, to u Piechocińskiego brak nawet tak skromnego otarcia się o opozycję.

Na studiach na warszawskiej SGPiS został członkiem posłusznego władzom Związku Młodzieży Wiejskiej, a od 1987 roku członkiem komunistycznego ZSL (Pawlak trafił do tej partii dwa lata wcześniej). Zdążył być nawet przedstawicielem ZMW przy Okrągłym Stole po stronie rządowej, choć – jak twierdzi – szefowie Związku odsunęli go od rozmów przy podstoliku młodzieżowym, gdy miał zażądać rejestracji NZS bez warunków wstępnych.

Pawlak został wybrany do Sejmu kontraktowego. Piechociński trafił na Wiejską w pierwszych wolnych wyborach w 1991 roku. Gdy Pawlak wołał do dziennikarzy: „a sio!", Piechociński szybko zdobył ich sympatię, bo jako jeden z niewielu ludowców nie bał się z nimi rozmawiać. Ubrany w czarną skórzaną kurtkę i czarny golf, z wyrazistą szczęką, wyglądał na takiego „honornego" chłopaka spod Warszawy, ale sympatycznego i nienadętego. Aby zaimponować jednym dziennikarzom, powtarzał im czasem jako przecieki z kierownictwa PSL rzeczy zasłyszane od innych dziennikarzy. Ale wybaczano mu to i wiele innych rzeczy.

Znacznie więcej nieufności budził w aparacie PSL-owskim, dla którego ten mieszkaniec podwarszawskiej Nowej Iwicznej był zbyt wielkomiejski. Dziennikarze „Życia" czy „Rzeczpospolitej" lubili go, bo nigdy nie demonstrował swojej niechęci do prawicy – inaczej niż ludowcy o lewicowych poglądach.

Jakiś kaprys losu sprawiał, że jego rówieśnik Pawlak zawsze wszystko miał na wyciągnięcie ręki. Od funkcji tymczasowego premiera w 1992 roku w wieku 33 lat po trwałe premierostwo w 1993 roku. Pawlak sprawnie kierował PSL do 1997 roku i potem po 2005 roku i zawsze trzymał Piechocińskiego na dystans. Instynkt dziecka III RP kazał też Pawlakowi trzymać się z dala od idei IV RP i rządu Jarosława Kaczyńskiego. Ale Piechociński też nie lgnął zbytnio do PiS. Gdy w 2007 roku ludowcy stali się koalicjantem PO, Pawlak został ponownie wicepremierem.

Wielu polityków wspomina, że Piechociński zawsze sprawiał wrażenie, jakby kontestował politykę Pawlaka, ale nikt nie może sobie przypomnieć, co konkretnie proponował innego od swego rywala. Mimo że był jednym z pierwszych ludowców, którzy zrozumieli wagę częstego pokazywania się w telewizji, miał raczej wizerunek eksperta niż trybuna ludowego. A Pawlak – zdaje się – w skrytości raczej go lekceważył.

Dziś widać, że wicepremier nie docenił ciężkiej pracy, jaką Piechociński wykonał przed zjazdem. Pawlak przegrał, bo był zbyt pewny siebie jak na gust delegatów, a tym młodszym, tuż po 30. kojarzył się z wieczną dominacją swego politycznego dworu. Na dodatek Pawlak zaniepokoił ludowców niejasną aferą nagraniową z Władysławem Serafinem w roli głównej. Nie zauważył też na czas, jak złe wrażenie zaczęło robić jego specyficzne poczucie humoru pokazujące jego cynizm i bezwzględność.

Zszokowany Pawlak zgłosił dymisję. A Piechociński zaskoczył wszystkich prośbami, by przegrany rywal zechciał pozostać na swoim stanowisku.

Zygzaki nowego prezesa

Apele do Pawlaka, aby „zakończył to, co rozpoczął w Ministerstwie Gospodarki" wystawiły Piechocińskiego na śmieszność i zostały odrzucone. Jeszcze dziwaczniej wygląda uchylanie się nowego szefa PSL od wejścia do rządu. Wszystko to zdziwiło dziennikarzy pewnych, że zobaczą kogoś, kto dokładnie przemyślał wszystkie swoje ruchy.

Pierwsza faza tej rozgrywki już się zakończyła. Waldemar Pawlak był szczery, gdy zapowiedział odejście z rządu. A Donald Tusk nie zdecydował się na prowadzenie niejasnej gry i dymisję Pawlaka przyjął. Teraz pozostaje kwestia ewentualnego wejścia Piechocińskiego do rządu. Lider partii koalicyjnej pozostający poza rządem to recepta na bałagan i marginalizację ludowców w koalicji. Piechociński musi pamiętać, że taka nonszalancja zaniepokoiłaby jego partię.

Na giełdzie spekulacji politycznej pojawiła się koncepcja, by wicepremierem został szef resortu pracy Władysław Kosiniak-Kamysz. To byłby najgorszy scenariusz, gdyż jest to polityk młody, niedoświadczony i łatwy od ogrania. Inny pomysł, jaki krąży w kuluarach Sejmu, to wejście szefa ludowców do rządu na stanowisko wicepremiera bez teki. Leszek Miller z charakterystyczną dla siebie szczerością już skwitował takie pomysły: „wicepremier bez teki to jest nikt".

Piechociński musi się zmagać z lekceważącymi opiniami zarówno w PO, jak i w macierzystej partii. W PO i wśród jego wrogów z PSL panuje przekonanie, że owszem może i jest ekspertem od infrastruktury, ale już np. przejęcie przezeń Ministerstwa Gospodarki leży poza jego możliwościami. Na dodatek sam Piechociński nie potrafi robić miny fachowca, który poradzi sobie z każdym resortem.

Utworzenie Ministerstwa Infrastruktury – jego specjalności z komisji sejmowej – wymagałoby zgody premiera Tuska. A lider Platformy na starcie zademonstrował lekceważenie dla nowego szefa ludowców, w poniedziałek obdarzając Pawlaka audiencją, a Piechocińskiemu oferując jedynie rozmowę telefoniczną.

Szef ludowców będzie musiał ciężko walczyć o zbudowanie swego politycznego prestiżu. Zmobilizowanie na pomoc honorowego prezesa PSL Józefa Zycha pokazuje, jak chwiejna jest jego pozycja.

Na kongresie dostał co prawda wiele głosów, ale teraz delegaci dawno rozjechali się do domów, a pewnych i lojalnych graczy w Klubie Sejmowym nie ma zbyt wielu. Ilu posłów uzna, że Janusza da się przeczekać?

Na dodatek Piechociński sam osłabia swoją pozycję dziwacznymi deklaracjami, że porządzi partią tylko dwa lata, a potem odda PSL komuś młodszemu. Wskutek takich rewelacji niejeden poseł ludowców zastanawia się zapewne, czy opłaca mu się popierać kogoś, kto wkrótce może się wycofać? Czy warto się narażać stosunkowo jeszcze młodemu, bo 53-letniemu Pawlakowi, który może zechcieć wrócić do pełni władzy?

Kto zapewni konfitury?

Premier Tusk ma więc teraz znacznie słabszego partnera w koalicji, niż było to za czasów Waldemara Pawlaka. Piechociński jest o wiele mniej obyty w polityce, mało znany w kręgach biznesowych i dopiero buduje swoją pozycję w aparacie PSL. Znając bezwzględność Tuska, można przypuszczać, że nie omieszka on wykorzystać odejścia Pawlaka do osłabienia pozycji ludowców jako partnerów koalicyjnych. Pytanie, jak szybko Piechociński nauczy się subtelnej gry z Platformą o wpływy i zyski.

PSL to specyficzne środowisko polityczne. Od lidera chce jednego – zapewniania atrakcyjnych konfitur na wszystkich szczeblach polskiej polityki. Gromkie deklaracje Piechocińskiego, że chciałby z PSL uczynić partię ponadklasową i ogólnonarodową – będą przyjmowane życzliwie dopóty, dopóki nie zmieni się status quo ludowców w aparacie państwa. Jeśli bowiem PSL przetrwał tyle lat, to stało się tak dzięki podążaniu za większym koalicjantem: kiedyś za postkomunistami, dziś platformersami. Co się jednak wydarzy, gdy wskutek znacznych cięć w budżecie unijnym polska wieś zbiednieje? Piechociński jako ewentualny członek rządu będzie musiał tłumaczyć politykę Tuska, na którą raczej nie będzie miał specjalnego wpływu.

Kolejne pytanie to, czy nowy szef PSL zmieni coś w dość pasywnej linii partii w sporach obyczajowych? Teoretycznie konserwatywni obyczajowo ludowcy dotąd zostawiali takie kwestie Jarosławowi Gowinowi. I wreszcie, co się stanie, gdy Piechociński na serio zacznie wysuwać do przodu młode pokolenie PSL i wypychać ze stanowisk starsze generacje, których symbolem jest minister rolnictwa Stanisław Kalemba?

Ponad siły?

Janusz Piechociński musi zatem zmagać się z opinią lidera, który zdobył władzę przypadkiem. „Ktoś chciał Waldkowi utrzeć nosa, a w rezultacie urwało mu głowę" – taki błyskotliwy bon mot krążył w kuluarach zjazdu w Pruszkowie.

Teraz członkowie PSL patrzą na następcę tronu i zastanawiają się, jakie profity będzie w stanie im zapewnić, a jednocześnie zmienić PSL? Ta sztuczka może okazać się ponad jego siły. Chyba że za jakiś czas wszyscy w PSL odkryją, że bez dominującego dotąd Pawlaka żyje się im tak samo dostatnio. Wtedy za dwa lata ludowcy będą zachęcali Piechocińskiego, by łaskawie pozostał na czele partii. A czy partia rzeczywiście się zmieni – to już dla praktycznych ludowców nie będzie takie ważne.

Autor jest publicystą tygodnika „Uważam Rze"

Pamiętają państwo scenę z filmu „Lalka", w której młody Wokulski wskutek psikusa kolegów, którzy zabrali drabinę, musi siłą własnych mięśni mozolnie wydostać się z piwnicy na zewnątrz? Z Januszem Piechocińskim było tak samo. Był politykiem, któremu nikt nigdy nie dawał nic na tacy. Szorstki, mało efektowny, ale niezwykle pracowity, od dwóch dekad rywalizował z Waldemarem Pawlakiem.

Piął się z mozołem w górę polskiej polityki. I to właśnie ten upór, z jakim od wielu miesięcy po cichu lansował swoją kandydaturę wśród delegatów PSL przyniósł mu w końcu dość niespodziewany sukces. Teraz przed nowym liderem ludowców staje mnóstwo pytań. Piechociński sprawia wrażenie, jakby nad wieloma z nich wcześniej na serio w ogóle się nie zastanawiał. Czyżby naprawdę wziął udział w rywalizacji z Pawlakiem, nie do końca wierząc w wygraną? Jednak wygrał i pokazał, że nawet dwukrotnego premiera da się ściągnąć z PSL-owskiego nieboskłonu. To kolejny przykład na to, że warto uważać, jakie się ma marzenia, bo mogą się ziścić. I co wtedy?

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?