Mity polityki wschodniej

Paweł Kowal nie bagatelizuje krzywd historycznych. Ale nie potępia nacjonalizmu ukraińskiego w czambuł. Stara się dostrzec w nim także pozytywny potencjał – publicysta „Rzeczpospolitej” recenzuje książkę „Między Majdanem a Smoleńskiem”

Publikacja: 05.12.2012 18:06

Filip Memches

Filip Memches

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Od pięciu lat zasadniczy spór dotyczący polskiej polityki zagranicznej jest konsekwencją wojny dwóch partii, a właściwie – jak się wydaje – dwóch politycznych plemion. Traktowanie konfrontacji Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością w kategoriach wojny międzyplemiennej jest jak najbardziej na miejscu, ponieważ często można odnieść wrażenie, że dwa największe ugrupowania spierają się między sobą nie po to, żeby w rezultacie zażartych dyskusji wypracować wspólne stanowisko z korzyścią dla Polski, lecz aby udowodnić w oczach społeczeństwa swoją wyższość nad krajowym rywalem.

Zdrajcy i awanturnicy

Szczególnie dotyczy to polityki wschodniej. Stosunki z takimi państwami, jak Rosja, Litwa, Ukraina, są z uwagi na uwarunkowania historyczne, geopolityczne, kulturowe trudniejsze niż z mocarstwami zachodnimi. Poniekąd więc łatwiej tu o potknięcia. Można wtedy zarzucić krajowemu przeciwnikowi – jeśli jest zbyt ustępliwy – „zdradę” albo – jeśli zachowuje się zbyt asertywnie – „awanturnictwo”.

Rząd PO deklarując nowe otwarcie w stosunkach z Rosją nie tyle dokonał rusoentuzjastycznego zwrotu, ile postanowił się odróżnić od PiS. W efekcie ekipa Tuska stała się zakładniczką tej wizerunkowej zmiany

Paweł Kowal to w latach 2005–2007 jeden z architektów polityki wschodniej. Bliski współpracownik prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a następnie wiceminister spraw zagranicznych był politycznie zaangażowany po stronie PiS. Dziś jest posłem do Parlamentu Europejskiego i przywódcą niszowego ugrupowania Polska Jest Najważniejsza. Na polską wojnę międzyplemienną patrzy więc z dystansu. I to stanowi o wartości rozmowy rzeki „Między Majdanem a Smoleńskiem”, jaką przeprowadzili z nim Piotr Legutko i Dobrosław Rodziewicz. Może on bez uwikłania w bieżącą grę poruszać kontrowersyjne kwestie odnoszące się do stosunków ze wschodnimi sąsiadami.

Proeuropejska Swoboda

Tak jest w przypadku nacjonalizmu ukraińskiego, którym straszeni jesteśmy od wielu dziesięcioleci. Pamięć o zbrodniach dokonanych przez UPA na Wołyniu po dziś dzień kształtuje nastawienie wielu Polaków wobec Ukraińców. Chodzi zwłaszcza o środowiska kresowe, co stanowi oczywiście pożywkę dla polityków.

Paweł Kowal nie bagatelizuje krzywd historycznych. Ale nie potępia nacjonalizmu ukraińskiego w czambuł. Stara się dostrzec w nim także pozytywny potencjał. Zwraca uwagę na to, że nacjonalizm w większości krajów europejskich jest produktem zachodniej kultury politycznej. Będąc „sposobem dochodzenia do własnego państwa, docierania do własnej tożsamości, zrozumienia własnej inności”, okazał się projektem pozytywnym.
Zdaniem Kowala nacjonalizm ukraiński jest teraz na takim etapie rozwoju jak nacjonalizm polski 100 lat temu. Szef PJN zwraca uwagę przy okazji na obecny proeuropejski kurs nacjonalistycznej partii Swoboda. Możemy zatem wyciągnąć z tego następujący wniosek: nacjonalizm ukraiński wymaga ucywilizowania, a nie wyeliminowania. Proeuropejskość Swobody powinniśmy potraktować jako jej atut.

Kowal nawołuje do tego, aby wyjść z okowów poprawności politycznej i dostrzec w nacjonalistach ukraińskich potencjalnych sprzymierzeńców Polski. Drażliwe sprawy, które nas z nimi dzielą, dotyczą przeszłości, a nie teraźniejszości. Szczególnie że ukraińscy nacjonaliści w swojej ojczyźnie są upokarzani jako spadkobiercy zbrodniczej tradycji UPA przez rządzącą Partię Regionów. Warto więc tu nadmienić, że Partia Regionów stosuje tym samym kalkę propagandy kremlowskiej, co już samo przez się powinno dawać do myślenia.

Dorabianie gęby

Nie należy jednak interpretować dyskretnej obrony ukraińskiego nacjonalizmu przez polskiego polityka w kategoriach snucia wizji antyrosyjskiego sojuszu. Paweł Kowal rozprawia się też bowiem z mitem rusofobii cechującej rzekomo polską prawicę postsolidarnościową, a zwłaszcza PiS.

Lech Kaczyński obejmując w roku 2005 urząd prezydenta, odziedziczył napięte relacje z Rosją po Aleksandrze Kwaśniewskim. Ten z kolei – jak wiemy – naraził się Władimirowi Putinowi swoją aktywnością podczas ukraińskiej pomarańczowej rewolucji. To właśnie owa rewolucja była – jak twierdzi Kowal – egzaminem dla polskich elit z praktycznej realizacji doktryny Giedroycia-Mieroszewskiego, czyli z aktywnego udziału Polski w demokratycznych przemianach na Wschodzie.

„Warto przypomnieć – mówi Kowal – że Lech Kaczyński wcale nie dochodził do władzy z hasłami antyrosyjskimi. Później dorobiono mu taką gębę”. I te dwa zdania najlepiej chyba oddają szereg nieporozumień wokół polityki wschodniej. Bo przecież rząd PO deklarując w roku 2008 nowe otwarcie w stosunkach z Rosją, nie tyle dokonał rusoentuzjastycznego zwrotu, ile postanowił się odróżnić od PiS, na którym ciążył i nadal ciąży opinia partii rusofobicznej. W efekcie ekipa Tuska stała się zakładniczką tej wizerunkowej zmiany, co musiało wpłynąć na konkretne działania, widoczne zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej.
Nie jest pocieszające, że propagandowe i piarowskie formuły zastępują prawdziwy obraz polityki wschodniej.

Od pięciu lat zasadniczy spór dotyczący polskiej polityki zagranicznej jest konsekwencją wojny dwóch partii, a właściwie – jak się wydaje – dwóch politycznych plemion. Traktowanie konfrontacji Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością w kategoriach wojny międzyplemiennej jest jak najbardziej na miejscu, ponieważ często można odnieść wrażenie, że dwa największe ugrupowania spierają się między sobą nie po to, żeby w rezultacie zażartych dyskusji wypracować wspólne stanowisko z korzyścią dla Polski, lecz aby udowodnić w oczach społeczeństwa swoją wyższość nad krajowym rywalem.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?