Na tegorocznej Manifie pojawiły się dziewczęta z Fundacji Pro – Prawo do Życia trzymające plakat przedstawiający zwłoki kobiety zmarłej – jak twierdziły – w wyniku aborcji zasugerowanej jej przez lekarza. Wywołało to furię feministek i ich męskiego wsparcia, które próbowało przemocą usunąć z Manify osoby z kontrowersyjnym plakatem.
Znamienne słowa wypowiedziała natomiast przez megafon jedna z organizatorek Manify, Katarzyna Bratkowska: Oświadczyła: „My nie pokazujemy zwłok”. Po czym dodała: „Szanujemy ludzi, którzy umarli”.
W przypadku Bratkowskiej brzmi to jednak nieprzekonująco. Ta działaczka feministyczna była w roku 2006 jedną z inicjatorek akcji „Aborcyjny coming out”. Chodziło o to, żeby z aborcji zdjąć odium zła. Uczestniczki akcji, w tym sama Bratkowska, informowały więc publicznie o tym, że miały aborcję, ale nie odczuwają z tego powodu ani poczucia winy, ani wstydu.
Kobieta po aborcji ma prawo bać się widoku zwłok. Także zwłok abortowanych ludzkich płodów. To normalne, że na ich widok może odczuwać wyrzuty sumienia. A to z kolei burzy wirtualny, zideologizowany świat, w którym żyją feministki. Katarzyna Bratkowska mogłaby zatem zamiast wojować o legalizację aborcji, włączyć się w pomoc kobietom szczerze żałującym tego, że doprowadziły do śmierci swoich dzieci.
Na razie jednak ona i inne organizatorki Manify wolą udawać, że coś takiego jak syndrom postaborcyjny nie istnieje.