Bo ja oburzam się od lat ponad dwudziestu, jestem więc prekursorem. Zwłaszcza że wciąż oburzam się na to samo: nie tylko na panoszący się fiskalizm, ale i na niejasne przepisy podatkowe, na podstawie których nigdy nie wiadomo, kiedy i ile człowiekowi zabiorą, na biurokrację, koszty pracy, przywileje dla różnych grup interesów – raz jednych, raz drugich.
Ja też jestem za jednomandatowymi okręgami wyborczymi. Może znowu zacząłbym chodzić głosować, a moi wybrańcy w Sejmie liczyliby się z moim głosem? Ale tego politycy akurat nie zrobią. Żadni politycy. Nawet karpie nie głosują za przyspieszeniem świąt. Nie bez przyczyny pomysł wprowadzenia JOW został jednego dnia skrytykowany i na tak zwanych prawicowych portalach, i na tych, które nazywane są lewicowymi.
Natomiast zapewne jeszcze bardziej opodatkowani zostaną pracownicy. Bo przecież postulat „ozusowania" wszystkich umów-zleceń właśnie do tego się sprowadza. Pracodawca liczy więc koszty, które musi ponieść na zatrudnienie pracownika. Ile wyda na maszynę, przy której go postawi, samochód, którym będzie on jeździł, czy biurko, za którym usiądzie. Policzy jeszcze prąd, który pracownik zużyje, i pensję, którą będzie musiał zapłacić.
Ale z punktu widzenia pracodawcy ta pensja to wszystko, co musi zapłacić za zatrudnienie pracownika. Z ekonomicznego punktu widzenia pracodawcy jest obojętne, ile z kwoty, którą dysponuje, przeleje na rachunek pracownika (pensja netto), ile na rachunek ZUS (składki ubezpieczeniowe), a ile na rachunek Urzędu Skarbowego (zaliczka na podatek dochodowy). Bo w rachunku wyników pracodawcy wszystkie one sumują się w jedną kwotę. Te składki i zaliczki pracodawca potrąca z tak zwanego wynagrodzenia brutto pracownika, którego wysokość nie interesuje ani jego, ani pracownika. Ona interesuje Główny Urząd Statystyczny i dział księgowości pracodawcy, żeby wiedział, od jakiej kwoty liczyć składki. Jak trzeba będzie zapłacić wyższą składkę „na ZUS", to więcej będzie musiał potrącić z pensji brutto pracownika – czyli pracownik otrzyma mniej netto.
Oczywiście, niektórym się może wydawać, że pracodawca sam zapłaci do ZUS więcej, żeby pracownik dostał tyle samo. Bo to przecież krwiopijca i stać go. Niektórych stać, innych nie. Więcej nie zapłacą, bo nie mają. I co, mają kraść?